Niebiańskie wizje (1867)

W poniższym fragmencie Don Bosco, założyciel Oratorium w Valdocco, opowiada swoim młodym ludziom o śnie, który miał w nocy z 29 na 30 maja 1867 roku i który opowiedział wieczorem w niedzielę Trójcy Świętej. Na bezkresnej równinie stada i jagnięta stają się alegorią świata i młodzieży: bujne łąki lub jałowe pustynie symbolizują łaskę i grzech; rogi i rany oznaczają zgorszenie i hańbę; cyfra „3” zapowiada trzy klęski – duchową, moralną, materialną – które grożą tym, którzy oddalają się od Boga. Z opowieści wypływa naglące wezwanie świętego: strzec niewinności, powrócić do łaski poprzez pokutę, aby każdy młody człowiek mógł przyodziać się w kwiaty czystości i uczestniczyć w radości obiecanej przez dobrego Pasterza.

W niedzielę Przenajświętszej Trójcy, 16 czerwca, w 26 rocznicę Mszy św. Prymicyjnej Księdza Bosko, chłopcy oczekiwali na zapowiedziany sen. W modlitwie szukał poznania potrzeb swej owczarni, roztoczenia nad nimi czujnej opieki, którą pragnął im zapewnić i po swej śmierci. A oto ów sen:

Zaledwie zasnąłem znalazłem się na bezkresnej równinie, gdzie wśród pastwisk i łąk zielonych pasły się niezliczone stada owiec. Zainteresowany tym widokiem, oglądnąłem się, czy nie zobaczę pasterza. Rzeczywiście, ujrzałem go opodal, wspartego na lasce. Ponieważ nie mogłem się domyślać, kto mógłby być właścicielem tak olbrzymiej ilości owiec podszedłem do niego i zapytałem:
– Czyje są te tak liczne stada owiec?
Pasterz nic nie odpowiedział. Dopiero po ponownym pytaniu odmruknął:
– A cóż cię to może obchodzić?
– Czemu tak niegrzecznie odpowiadasz? Odezwałem się.
– No, nich ci będzie, owce te należą do ich właściciela, poprawił się.
– Do ich właściciela?
Tyle to już wiedziałem, myślę sobie, ale nie tracąc nadziei pytam dalej:
– A kto jest tym właścicielem?
– No, nie martw się, odpowiedział, powoli wszystko się wyjaśni.
I poszliśmy dalej oglądać owce i pastwiska. Różnie przedstawiały się zarówno obszary, po których chodziliśmy, jak i same zwierzęta.
Były tam łąki pokryte bujną trawą, ocienione drzewami, a na nich owce rosłe i piękne. Ale były też pastwiska jałowe, piaszczyste, pełne kamieni i ostów z trawą pożółkłą. Błąkały się po nich wynędzniałe chude owce, niemogące znaleźć dla siebie świeżej trawki.
Stawiałem, więc pasterzowi pytanie odnośnie do tego, co widziałem, ale na wszystkie otrzymywałem tylko jednakową zdawkową odpowiedź:
– Te owce nie dla ciebie o te nie masz się troszczyć. Zaprowadzę Cię do innych, którymi wypadnie ci się zaopiekować.
– A kto ty jesteś, pytam.
– Właścicielem tych owiec, ale chodź ze mną. Tam dalej zobaczymy coś innego.
I zaprowadził mnie na drugą stronę tej równiny, gdzie były tysiące i tysiące samych tylko baranków, ale tak były one wybiedzone, że ledwie trzymały się na nogach. Bo też i pastwiska były wydeptane, spalone słońcem, bez śladu wody. Żadna trawka tam się nie zieleniła, najwyżej tylko tu i ówdzie spod kamienia wyrastał jakiś chwast lub sterczał ogołocony z liści suchy krzak. Tak strasznie zdewastowane zostało owe pole przez stada tych baranów. Widać było z tego, że biedne jagniątka pokryte ranami, dużo już wycierpiały i nadal się marnują.
Ale co przy tym wszystkim dla mnie było szczególnie dziwne, to spostrzeżenie, że każde jagnię miało dwa długie i grube rogi, jakby u jakichś starych tryków. Zakończone były te rogi czymś w rodzaju litery „S”. Nie mogłem zrozumieć, jak tym młodym barankom mogły już wyrosnąć takie grube rogi i jak te pastwiska mogły zostać tak doszczętnie stratowane.
– Jak to jest, pytam wtedy przewodnika, że te maleństwa mają już takie wybujałe, wstrętne rożyska?
– A no zobacz, przypatrz się lepiej, odpowiedział.
Podszedłem, więc, a oglądając z bliska baranki zauważyłem, że całe, ale dosłownie całe, a więc grzbiet, głowa, nozdrza, uszy, nogi, racice, pokryte były trójkami cyfrą „3”.
– Co to ma znaczyć, pytam, nic z tego nie rozumiem.
– Jeszcze nie rozumiesz? Posłuchaj zatem: Ta równina wyobraża cały świat. Miejsca urodzajne, pokryte bujną trawą, to Słowo Boże i Łaska Boża. Miejsca jałowe, to te, gdzie nie słucha się Słowa Bożego, a goni za przyjemnościami ziemskimi. Owce, to ludzie już dorośli. Baranki, to chłopcy, do których właśnie Bóg posyła Księdza Bosko. Ten zakątek tutaj, to twoje Oratorium i twoi chłopcy. Miejsca spalone skwarem słonecznym, to obraz duszy w stanie grzechu, a rogi, to symbol hańby. Litera „S” czyta się scandalum, zgorszenie. Powodowani złym przykładem idą tacy na zatracenie. Rogi złamane mają ci, co dawali kiedyś zgorszenie, ale już się poprawili. Cyfra „3” wyraża ilość kar, jakie na nich spadną, a mianowicie trzy drożyzny: duchowa, moralna i materialna. Zabraknie im z biegiem czasu pomocy duchowej, czyli łaski, choćby o nią prosili; zabraknie im Słowa Bożego; zabraknie im wreszcie nawet chleba. A to, że pastwiska już są stratowane i bez paszy, oznacza, że takim pozostaje tylko hańba wieczna i potrójny głód: łaski, Słowa Bożego i chleba. Wszystko to razem wyraża, co dziś cierpi młodzież na całym świecie. Pewno, że w Twoim Oratorium chłopcy, nawet niegodni, na te braki nie narzekają.

Słuchając tych wywodów, wprost zapomniałem o sobie.
A oto nowe dziwne zjawisko: wszystkie te schorzałe jagnięta zmieniły postać: stanąwszy na tylnych nogach zamieniły się w tyluż chłopców. Wielu z nich nigdy nie widziałem, ale mówili, że są moimi wychowankami. Byli między nimi i ci, co są obecnie tu w Oratorium, lecz i tych nie znałem, bo nigdy nie chcą spotkać się z Księdzem Bosko, nic mu nie mają do powiedzenia, słowem, unikają mnie. Bezwzględna większość jednak tych jeszcze w Oratorium nie była.
Gdy ich obserwowałem, przewodnik ujął mnie pod rękę i zaprowadził znów w inne miejsce, tym razem bardzo piękne, otoczone lasem, ogrodzone płotem z bujnych krzewów.
W środku tej prześlicznej łąki szmaragd zieleni mienił się przeróżnymi kwiatami, pachniał wonnymi ziołami, urozmaicony tu i tam wsadzonym kształtnym krzaczkiem o złocistym listkowiu. W środku płynął strumyk migocącej w słońcu wody. Na tej cudnej polanie bawiła się wielka liczba chłopców, którzy mieli suknie utkane z kwiatów polnych, a niektórzy dopiero ją sobie przygotowywali. Ci tutaj przynajmniej, sprawią ci radość, powiedział przewodnik.
– A kto oni są?
– Młodzież żyjąca w łasce Bożej.
Śmiało powiedzieć mogę, że nigdy nie widziałem ani rzeczy, ani osób tak pięknych i radosnych, ani nigdy nawet nie umiałbym sobie czegoś podobnego wyobrazić. Nie będę się silił na ich opisywanie. Każde słowo raczej ujęłoby im blasku w waszej wyobraźni. To można tylko widzieć, względnie odczuć.
Przewodnik wezwał mnie, bym poszedł dalej. I zaprowadził mnie na inną polankę o kwiatach jeszcze powabniejszych i wonniejszych. Był to iście książęcy ogród. Chłopców zastałem tu wprawdzie mniej niż innych, co poprzednio widziałem, ale wygląd i wdzięk bezwzględnie tamtych przyćmiewał. A przewodnik mi powiedział:
– To są ci, którzy zachowują nietkniętą lilię królowej cnót i chodzą przyodziani w szaty niewinności.
Patrzyłem olśniony i zachwycony. Prawie wszyscy mieli na głowach wieńce z kwiatów, których kielichy mieściły w sobie jeszcze mniejsze kwiatki, mieniące się grą przeróżnych kolorów. Tysiące barw igrało w każdym kwiatku i w każdym skrzyły się tysiące innych kwiatuszków. Z ramion owych młodzieniaszków spływała szata śnieżnej białości, tkana we wzorzyste girlandy z cudnego kwiecia. Czarujące światło biło od tych szat oblewając blaskiem wzajemnym te anielskie postacie. I kwiaty odbijały się, jedne od drugich to z koron w tych girlandach, a różnobarwne ich promienie łamiąc się między sobą tryskały nowymi skrzącymi błyskami, pomnażając cudną grę świateł w nieskończoność. I na tym nie koniec, bo blaski koron jednych mnożyły się refleksem we wszystkich innych koronach i wieńcach, tak, że strój jednego był potęgowany w swej świetności pięknem otaczających go tych, rzekłbym – jak nie ziemskich postaci. Tak samo aureole otaczające skronie jednych roztęczały się w świetlnym splocie w nimbach drugich tak te niewinne twarze falowały wdziękiem zórz wiekuistych, olśniewały oczy, porywały serca napełniając je radością i szczęściem niewypowiedzianym. Taka jest chwała dodatkowa Świętych Pańskich. Doprawdy żaden ludzki obraz nie może uprzytomnić piękności tej młodzieży pogrążonej w oceanie światła i barw.
Widziałem między nimi także niektórych tu z Oratorium. Mogę was zapewnić, że gdyby oni ujrzeli choćby odblask piękna, jakie się w ich duszach kryje, gotowi by byli na śmierć, na ogień, na posiekanie żywcem, na jakiekolwiek męczeństwo, byle szczęścia tego nie utracić.
Kiedy trochę ochłonąłem z wrażenia, jakie na mnie ta wizja zrobiła, zwracając się do przewodnika rzekłem:
– Więc tak mało jest między tymi moimi chłopcami takich, co zachowali niewinność chrztu świętego? Tak mało ich nie utraciło nigdy łaski Bożej?
I otrzymałem odpowiedź:
– Jak to? Nie wydaje ci się dość wielką ta liczba? Zresztą ci, co mieli nieszczęście stracić piękną lilię czystości, a z nią niewinność, winni pójść w ślady tych, co pokutują. Zobacz, ile ślicznych kwiatów rośnie tam na tej łące, mogą je bez trudności zrywać, wić sobie wieńce i ozdabiać nimi swe szaty i pójść za niewinnymi do chwały.
– A powiedz mi jeszcze jakąś inną myśl, którą bym mógł podsunąć moim chłopcom, prosiłem pasterza.
– Powiedz twym chłopcom, że gdyby poznali, jak drogocenna jest w oczach Bożych czystość i niewinność, gotowi byliby na wszelką ofiarę, byle ją tylko zachować. Powiedz im jeszcze by zdobyli się na odwagę i praktykowali tę cnotę, która przewyższa wdziękiem i pięknością wszystkie inne. Zachowując niewinność jako lilie rosnąć będą przed obliczem Pańskim.
Chciałem teraz wejść pomiędzy tych moich uwieńczonych, drogich przyjaciół, ale, potknąwszy się o coś, przebudziłem się w łóżku.

Wyjaśniając ten sen, Ksiądz Bosko powiedział również, że niezadługo dadzą się odczuć owe trzy plagi: zaraza, głód, wreszcie brak środków na to, by czynić coś dobrego. Dodał, że przed upływem trzech miesięcy zdarzy się coś szczególnego.

Sen powyższy wywołał wielkie wrażenie u chłopców oraz podobne skutki duchowe, jak przy wielu innych snach im opowiedzianych.

(MB IT VIII 839-845, MB PL VIII 420-424)




Nawrócenie

Dialog między mężczyzną, który niedawno nawrócił się do Chrystusa, a niewierzącym przyjacielem:
„Więc nawróciłeś się do Chrystusa?”.
„Tak”.
„W takim razie musisz dużo o nim wiedzieć. Powiedz mi, w jakim kraju się urodził?”.
„Nie wiem”.
„Ile miał lat, kiedy umarł?”.
„Nie wiem.”
„Ile książek napisał?”.
„Nie wiem.”
„Zdecydowanie wiesz bardzo mało jak na człowieka, który twierdzi, że nawrócił się do Chrystusa!”.
„Masz rację. Wstydzę się tego, jak mało o nim wiem. Ale wiem jedno: trzy lata temu byłem pijakiem. Byłem głęboko zadłużony. Moja rodzina się rozpadała. Moja żona i dzieci bały się mojego powrotu do domu każdej nocy. Ale teraz przestałem pić; nie mamy już długów; nasz dom jest teraz szczęśliwy; moje dzieci z niecierpliwością czekają na mój wieczorny powrót do domu. Wszystko to uczynił dla mnie Chrystus. I to właśnie wiem o Chrystusie!”.

Najważniejsze jest właśnie to, jak Jezus zmienia nasze życie. Musimy to mocno podkreślić: podążanie za Jezusem oznacza zmianę sposobu, w jaki postrzegamy Boga, innych, świat i samych siebie. Jest to inny sposób życia i inny sposób umierania, w porównaniu z tym, który promuje obecna opinia. To jest tajemnica „nawrócenia”.




Małe owieczki i letnia burza (1878)

Poniższa oniryczna opowieść, którą Don Bosco opowiedział wieczorem 24 października 1878 roku, to znacznie więcej niż tylko wieczorna rozrywka dla młodzieży z Oratorium. Poprzez delikatny obraz jagniąt zaskoczonych gwałtowną letnią burzą, święty wychowawca tworzy żywą alegorię wakacji szkolnych: czasu pozornie beztroskiego, ale pełnego duchowych niebezpieczeństw. Kusząca łąka reprezentuje świat zewnętrzny, grad symbolizuje pokusy, podczas gdy chroniony ogród nawiązuje do bezpieczeństwa oferowanego przez życie w łasce, sakramenty i wspólnotę wychowawczą. W tym śnie, który staje się katechezą, Don Bosco przypomina swoim chłopcom – i nam – o pilnej potrzebie czujności, uciekania się do Bożej pomocy i wzajemnego wspierania się, aby powrócić do codziennego życia w pełni sił.

Przechowujemy sen o skutkach wyjazdu chłopców na wakacje, opowiedziany przez Księdza Bosko 24 października 1878 r. Zaledwie dał on do zrozumienia, że ma coś im opowiedzieć, w całym audytorium dał się słyszeć szmer ukontentowania. Tak więc zaczął:

Bardzo rad jestem mogąc oglądać swoje wojsko uzbrojone do walki contra diabolum. Myślę, że tyle łaciny rozumie także i Sottino /był to służący w jadalni przełożonych, który kandydował na poetę/. Wiele rzeczy miałbym, moi drodzy wam do powiedzenia, choćby z tego powodu, że mówię po raz pierwszy do was po wakacjach. Ale na razie zadowolę się opowiedzeniem wam mego snu. Wy wiecie dobrze, że śni się we śnie, i ze trzeba snom wierzyć. No, ale jeśli nie ma nic złego w tym, że się snom nie wierzy, to tyle razy nie ma nic złego i w tym, że im się wierzy, bo niekiedy mogą one być nauczką, jak na przykład ten, który wam w tej chwili opowiem.
Otóż byłem w Lanzo na pierwszej serii rekolekcji i spałem a naraz znalazłem się w miejscu, którego nie umiałbym określić, co by to była za okolica. Ale było to blisko ogrodu, obok, którego zieleniła się obszerna łąka. Kilku znajomych, co mnie otaczali, zapraszali mnie bym wszedł do tego ogrodu. Wszedłem i ujrzałem wielką ilość baranków, które baraszkowały miedzy sobą, jak to jest w ich zwyczaju. Wtem otwiera się brama prowadząca na łąkę i owe baranki rzuciły się przez nią, by skorzystać z pięknej paszy. Niektóre jednak nie pobiegły z tymi, ale pozostały w ogrodzie szczypiąc tu i tam rosnącą trawkę, choć nie tak bujną jak ta na łące, na która wybiegły tamte. Chciałbym widzieć, co robią owe baranki za bramą, rzekłem do siebie i wyszliśmy na łąkę. Owe zwierzątka pasły się spokojnie. Naraz niebo zaciemnia się. Migają błyskawice, dają się słyszeć grzmoty, słowem nadciągała burza. Cóż teraz będzie z tymi barankami, jeśli na nie runie nawałnica pytałem siebie. Wypada je spędzić do miejsca bezpieczniejszego wtedy ja z jednej strony, moi towarzysze z drugiej usiłowaliśmy je naganiać z powrotem do ogrodu. Ale baranki w ogóle nie chciały wracać. Jedne uciekają tu, drugie gdzie indziej… no, pewno miały lepsze nogi od naszych!… A tu już zaczęły padać pierwsze krople deszczu, który wnet lunął strugami, a my nie mogliśmy się z tą trzecią uporać. Parę tylko owieczek wróciło do ogrodu, inne, a było ich dużo, uparcie kręciły się po łące, no dobrze, jak nie chcą się schronić, to gorzej dla nich, a my uciekajmy. I weszliśmy do ogrodu.
W ogrodzie była fontanna, na której widniał napis: FONS SIGNATUS. Fontanna dotąd przykryta, naraz się otworzyła, strumień wody buchnął do góry, rozdzielił się i utworzył wspaniałą tęczę na kształt sklepienia, jakby tego tutaj portyku /Ksiądz Bosko opowiada sen po portykiem/. Tymczasem pioruny biły coraz częściej i z wielkim szumem zaczął padać grad. My z barankami, które pozostały w ogrodzie, schroniliśmy się i skupili pod owym cudownym sklepieniem, przez które nie mogła nas dosięgnąć ani ulewa, ani grad. A cóż to wszystko ma znaczyć – pytałem swoich przyjaciół – a co będzie z tymi niebożątkami, które zostały za bramą? Zobaczysz! – odpowiedzieli. A przypatrz się, co te baranki mają na czołach… Popatrzyłem lepiej i zauważyłem, że na ich czołach wypisane były imiona chłopców z Oratorium. A co to ma znaczyć? – zapytałem. Zobaczysz! Zobaczysz! Już nie mogłem wytrzymać i koniecznie chciałem przekonać się, co jest z tymi barankami poza bramą; Jeśliby, który został zabity, to go wezmę i odeślę do Oratorium myślałem sobie. Wyszedłszy spod tęczowego sklepienia dobrze zmokłem, a owe biedaczki za bramą zobaczyłem leżące na ziemi, poruszające nóżkami, jakby chciały wstać i schronić się do ogrodu. Lecz nie miały na tyle siły. Nawoływałem, ale bezskutecznie. Deszcz i grad tak je stłukł i dalej bardziej kaleczył, że doprawdy litość brała. Jedne miały rozbite głowy, drugie szczęki, inne oczy czy nóżki, względnie inne części ciała… Nareszcie burza ustała.
Zobacz no – mówi jeden z tych, co stali koło mnie. Zobacz na czoła tych baranków. I na tych czołach ujrzałem imiona wychowanków Oratorium. Ach, powiedziałem sobie. Znam, tego chłopca, którego tam imię wypisane, ale wcale na baranka nie wygląda. Zobaczysz, zobaczysz – odpowiedziano – i podano naczynie złote z przykrywką srebrną. Namaść swoją rękę, namoczywszy ją w tej maści, rany tych zwierząt a zobaczysz, iż zaraz wyzdrowieją. Zacząłem, więc wołać: brr, brr, brr, ale one się nie ruszyły. Powtarzam wołanie i nic. Podchodzę do jednego, a on czołgając się umyka. Co nie chcesz? Gorzej dla ciebie, zawołałem i podchodzę do drugiego, ale i ten wymyka się. I każdy, do którego chciałem podejść i namaścić go, by wyzdrowiał, uciekał. Biegłem za nimi, ale to było bezskuteczne. Nareszcie jednego, co miał oczy wybałuszone na zewnątrz dogoniłem. Dotknąłem go ręką i zaraz wyzdrowiał, a podskakując radośnie pobiegł do ogrodu.
Wówczas inne baranki zauważywszy to, nie stroniły już ode mnie, ale pozwoliły się namaścić i tak zdrowe, mogły wrócić do ogrodzenia. Niestety wiele jeszcze pozostało za bramą, a były to te najbardziej poranione. Jeśli nie chcą zostać uleczone, gorzej dla nich… Ale jak je tu spędzić do ogrodu? …
Daj spokój – rzekł jeden z tych, co mi towarzyszyli. Przyjdą, przyjdą sami. Zobaczymy i odłożyłem złote naczyńko, powracając do ogrodu, u którego wejścia odczytałem napis: Oratorium. Zaledwie wszedłem, a owe uparte baranki, co nie chciały wejść, podchodzą ku bramie, ukradkiem wciskając się do środka i rozbiegają się tu i tam, tak, że i tu jeszcze nie mogłem się do nich zbliżyć. Kilka było takich, co niechętnie przyjmowały zabiegi ową maścią i dla takich, ona zamieniła się w truciznę zamiast je leczyć. Patrz, patrz, widzisz ten sztandar? rzekł mój przyjaciel. Oglądnąłem się i widzę sztandar z napisem: WAKACJE. Tak widzę! – odpowiedziałem. Oto skutek wakacji – tłumaczył mi jeden z towarzyszy, bo ja prawie byłem nieprzytomny z boleści, na widok tego, co oglądałem. Twoi chłopcy wyjeżdżają na wakacje z najlepszą wolą, aby i w czasie wakacji korzystać ze Słowa Bożego i zachować się dobrymi. Ale nadchodzi burza, czyli pokusy, potem lunie deszcz, czyli nastąpią ataki szatana, wreszcie spadnie grad, czyli biedni chłopcy popadają w grzechy. Niektórzy wyleczą się jeszcze przez spowiedź. Wielu jednak nie umie z niej korzystać, albo w ogóle do spowiedzi nie przystępuje… Zapamiętaj to sobie i nie przestawaj powtarzać swoim chłopcom, że wakacje dla nich będą burzliwym przeżyciem. Patrzyłem wzruszony na owe baranki, tym bardziej, że niektórych rany były doprawdy śmiertelne i przemyśliwałem nad sposobem ich wyleczenia… Ale ksiądz Scapini, który spał w sąsiednim pokoju, wstawszy spowodował jakiś hałas, obudził mnie.
To jest sen, ale chociaż jest to tylko sen, to jednak wyraża on coś, co może dobrze zrobić tym, co się nim zainteresują. Mogę również wam powiedzieć, iż zapamiętałem sobie imiona owych baranków ze snu, a zestawiwszy ich z odnośnymi chłopcami, przekonałem się, że ci ostatni byli doprawdy w takim stanie, w jakim widziałem ich we śnie… W każdym razie w czasie tej nowenny do Wszystkich Świętych, skorzystajmy z Miłosierdzia Bożego i dobrą spowiedzią uleczmy rany naszej duszy.
Ten sen bardzo korzystnie wpłynął na słuchaczy i wielce przyczynił się do dobrego rozpoczęcia nowego roku szkolnego. I rzeczywiście w czasie nowenny do Niepokalanej, mógł Ksiądz Bosko z radością oświadczyć, że chłopcy w tym roku w grudniu są na tym punkcie, na jakim zwykle bywali dopiero w lutym.

(MB IT XIII 761-764/ MB PL XIII, 395-397)




Krykiet i moneta

Pewien mądry człowiek z Indii miał bliskiego przyjaciela, który mieszkał w Mediolanie. Poznali się w Indiach, gdzie Włoch wybrał się z rodziną na wycieczkę. Hindus pełnił rolę przewodnika Włocha, oprowadzając go po najbardziej charakterystycznych zakątkach jego ojczyzny.
Wdzięczny przyjaciel z Mediolanu zaprosił Hindusa do swojego domu. Chciał się odwdzięczyć i przedstawić mu swoje miasto. Hindus bardzo nie chciał wyjeżdżać, ale uległ naleganiom włoskiego przyjaciela i pewnego pięknego dnia wysiadł z samolotu na lotnisku Malpensa.
Następnego dnia Mediolańczyk i Hindus spacerowali po centrum miasta. Hindus ze swoją czekoladową twarzą, czarną brodą i żółtym turbanem przyciągał spojrzenia przechodniów, a Mediolańczyk przechadzał się dumny, że ma tak egzotycznego przyjaciela.
Nagle, na Piazza San Babila, Hindus zatrzymał się i powiedział: „Słyszy pan to, co ja?”. Mediolańczyk, nieco oszołomiony, wytężył uszy tak bardzo, jak tylko mógł, ale przyznał, że nie słyszał nic poza wielkim hałasem ruchu miejskiego.
„W pobliżu śpiewa świerszcz” – kontynuował z przekonaniem Hindus.
„Myli się pan”, odpowiedział Mediolańczyk. „Słyszę tylko hałas miasta. Poza tym nie łudź się, że w pobliżu są świerszcze”.

„Nie mylę się. Słyszę śpiew świerszcza” – odparł Hindus i z determinacją zaczął szukać wśród liści kilku skurczonych drzewek. Po chwili wskazał swojemu przyjacielowi, który przyglądał mu się sceptycznie, małego owada, wspaniałego śpiewającego świerszcza, który kulił się, narzekając na zakłócających jego koncert.
„Widział pan tego świerszcza?” – powiedział Hindus.
„Ah, jest” – przyznał Mediolańczyk. „Wy, Hindusi, macie o wiele lepszy słuch niż my, biali…”.
„Tym razem się pan myli”, uśmiechnął się mądry Hindus. „Proszę uważać….” Indianin wyciągnął z kieszeni monetę i udając, że tego nie zauważył, upuścił ją na chodnik.
Natychmiast cztery lub pięć osób odwróciło się, by spojrzeć.
„Widział pan to?” – wyjaśnił Hindus. „Ta moneta wydała dźwięk bardziej delikatny i słaby niż cykanie świerszcza. Ale czy zauważył pan, ilu białych ludzi ją słyszało?”.

„Gdzie jest twój skarb, tam będzie i twoje serce”.




Edukować zdolności naszego ducha ze świętym Franciszkiem Salezym

Święty Franciszek Salezy przedstawia ducha jako najwyższą część duszy, kierowaną przez intelekt, pamięć i wolę. Sercem jego pedagogiki jest autorytet rozumu, „boska pochodnia”, która czyni człowieka prawdziwie ludzkim i powinna kierować, oświecać oraz dyscyplinować namiętności, wyobraźnię i zmysły. Kształcenie ducha oznacza więc rozwijanie intelektu poprzez naukę, medytację i kontemplację, ćwiczenie pamięci jako skarbca otrzymanych łask oraz wzmacnianie woli, aby nieustannie wybierała dobro. Z tej harmonii wypływają cnoty kardynalne – roztropność, sprawiedliwość, męstwo i umiarkowanie – które tworzą osoby wolne, zrównoważone i zdolne do prawdziwej miłości bliźniego.

            Franciszek Salezy uważa ducha za wyższą część duszy. Jego zdolnościami są intelekt, pamięć i wola. Wyobraźnia może być jego częścią w takim zakresie, w jakim rozum i wola ingerują w jego funkcjonowanie. Wola ze swej strony jest główną zdolnością, której należy poświęcić szczególną uwagę. Duch sprawia, że człowiek staje się, zgodnie z klasyczną definicją, „zwierzęciem rozumnym”. „Jesteśmy ludźmi tylko dzięki rozumowi” – pisze Franciszek Salezy. Po „wdziękach cielesnych” są „dary ducha”, które powinny być przedmiotem naszych refleksji i wdzięczności. Wśród nich autor Filotei rozróżnia dary otrzymane od natury i te nabyte dzięki edukacji:

Rozważ dary ducha: iluż jest na świecie ludzi tępawych, szalonych, obłąkanych. Dlaczego nie znajdujecie się wśród nich? Bóg Tobie sprzyjał. Iluż zostało wychowanych w sposób szorstki i w skrajnej ignorancji: ale Tobie Opatrzność Boża sprawiła, że zostałaś wychowana w sposób cywilizowany i honorowy.

Rozum, „boska pochodnia”
           
W Ćwiczeniu sennym lub odpoczynku duchowym, napisanym w Padwie, gdy miał dwadzieścia trzy lata, Franciszek zamierzał rozważać temat, który zadziwia:

Zatrzymam się, aby podziwiać piękno rozumu, który Bóg dał człowiekowi, aby oświecony i pouczony jego cudownym blaskiem, nienawidził występku i kochał cnotę. O! Podążajmy za jaśniejącym światłem tej boskiej pochodni, ponieważ została nam dana do użytku, abyśmy widzieli, gdzie mamy stawiać stopy! Ach! Jeśli pozwolimy się prowadzić jej wskazaniom, rzadko się potkniemy, trudno nam będzie zrobić sobie krzywdę.

            „Rozum naturalny jest dobrym drzewem, które Bóg w nas zasadził, owoce, które z niego pochodzą, mogą być tylko dobre” – twierdzi autor Teotyma; prawdą jest, że jest on „poważnie zraniony i prawie martwy z powodu grzechu”, ale jego wykonywanie nie jest zasadniczo utrudnione.
            W wewnętrznym królestwie człowieka „rozum musi być królem, któremu wszystkie zdolności naszego ducha, wszystkie nasze zmysły i samo ciało muszą pozostać absolutnie poddane”. To rozum odróżnia człowieka od zwierzęcia, dlatego trzeba uważać, aby nie naśladować „makaków i małp, które są zawsze ponure, smutne i płaczliwe, gdy brakuje księżyca; potem, przeciwnie, w nowiu księżyca, skaczą, tańczą i robią wszystkie możliwe grymasy”. Konieczne jest, aby panowała „władza rozumu” – powtarza Franciszek Salezy.
            Między wyższą częścią ducha, która ma panować, a niższą częścią naszego bytu, określaną czasem przez Franciszka Salezego biblijnym terminem „ciało”, walka staje się czasem ostra. Każdy front ma swoich sojuszników. Duch, „twierdza duszy”, jest wspierany „przez trzech żołnierzy: intelekt, pamięć i wolę”. Uważajmy więc na „ciało”, które knuje i szuka sojuszników na miejscu:

Ciało używa raz intelektu, raz woli, raz wyobraźni, które łącząc się przeciwko rozumowi, pozostawiają mu wolne pole, tworząc podziały i wyrządzając złą przysługę rozumowi. […] Ciało wabi wolę raz przyjemnościami, raz bogactwami; teraz pobudza wyobraźnię do wysuwania roszczeń, teraz wzbudza w intelekcie wielką ciekawość, wszystko pod pretekstem dobra.

            W tej walce, nawet gdy wszystkie namiętności duszy wydają się wstrząśnięte, nic nie jest stracone, dopóki duch się opiera: „Gdyby ci żołnierze byli wierni, duch nie miałby żadnych obaw i nie przywiązywałby żadnej wagi do swoich wrogów: jak żołnierze, którzy dysponując wystarczającą ilością amunicji, stawiają opór w bastionie niezdobytej twierdzy, mimo że wrogowie znajdują się na przedmieściach lub nawet zajęli już miasto; zdarzyło się to cytadeli w Nicei, przed którą siła trzech wielkich książąt nie pokonała oporu obrońców”. Przyczyną wszystkich tych wewnętrznych rozdarć jest miłość własna. W rzeczywistości „nasze rozumowania są zwykle pełne motywacji, opinii i rozważań sugerowanych przez miłość własną, a to powoduje wielkie konflikty w duszy”.
            Na polu wychowania ważne jest, aby dać odczuć wyższość ducha. „Tu leży zasada ludzkiego wychowania – mówi ojciec Lajeunie -: pokazywać dziecku, gdy tylko jego rozum się obudzi, to, co jest piękne i dobre, i odciągać je od tego, co jest złe; tworzyć w ten sposób w jego sercu nawyk kontrolowania jego instynktownych odruchów, zamiast ślepo za nimi podążać; w ten sposób bowiem tworzy się ten proces sensualizacji, który czyni go niewolnikiem jego spontanicznych pragnień. W momencie podejmowania decydujących wyborów, taki nawyk ulegania zawsze, bez kontrolowania się, instynktownym impulsom może okazać się katastrofalny”.

Intelekt, „oko duszy”
           
Intelekt, zdolność typowo ludzka i racjonalna, która pozwala poznawać i rozumieć, często jest porównywana do wzroku. Mówi się na przykład: „Ja widzę”, aby powiedzieć: „Ja rozumiem”. Dla Franciszka Salezego intelekt jest „okiem duszy”; stąd jego wyrażenie „oko Twojego intelektu”. Niesamowita aktywność, do której jest zdolny, czyni go podobnym do „robotnika, który setkami tysięcy oczu i rąk, jak inny Argos, wykonuje więcej prac niż wszyscy robotnicy na świecie, ponieważ nie ma nic na świecie, czego nie byłby w stanie przedstawić”.
            Jak działa ludzki intelekt? Franciszek Salezy przeanalizował dokładnie cztery operacje, do których jest on zdolny: proste myślenie, studiowanie, medytację i kontemplację. Proste myślenie ćwiczy się na wielkiej różnorodności rzeczy, bez żadnego celu, „jak muchy, które siadają na kwiatach, nie chcąc z nich wyciągnąć żadnego soku, ale tylko dlatego, że je spotykają”. Kiedy intelekt przechodzi od jednej myśli do drugiej, myśli, które go w ten sposób wypełniają, są zwykle „bezużyteczne i szkodliwe”. Studiowanie natomiast ma na celu rozważanie rzeczy „aby je poznać, zrozumieć i dobrze o nich mówić”, w celu „wypełnienia nimi pamięci”, jak robią to chrabąszcze, które „siadają na różach tylko po to, aby się nimi nasycić i wypełnić nimi brzuch”.
            Franciszek Salezy mógłby się tu zatrzymać, ale znał i zalecał dwie inne, wyższe formy. Podczas gdy studiowanie ma na celu zwiększenie wiedzy, medytacja ma na celu „poruszenie uczuć, a w szczególności miłości”: „Skupmy nasz intelekt na tajemnicy, z której mamy nadzieję czerpać dobre uczucia”, jak gołąb, który „grucha wstrzymując oddech i, poprzez burczenie, które wytwarza w gardle, nie wypuszczając oddechu, wydaje swój typowy śpiew”.
            Najwyższą aktywnością intelektu jest kontemplacja, która polega na radowaniu się dobrem poznanym poprzez medytację i ukochanym dzięki tej wiedzy; tym razem przypominamy ptaszki, które bawią się w klatce tylko po to, aby „sprawić przyjemność mistrzowi”. W kontemplacji duch ludzki osiąga swój szczyt; autor Teotyma twierdzi, że rozum „ożywia w końcu intelekt kontemplacją”.
            Wróćmy do studiowania, aktywności intelektualnej, która interesuje nas najbardziej. „Istnieje stary aksjomat filozofów, zgodnie z którym każdy człowiek pragnie poznawać”. Podejmując z kolei to stwierdzenie Arystotelesa, jak również przykład Platona, Franciszek Salezy zamierza wykazać, że stanowi to wielki przywilej. To, co człowiek chce poznać, to prawda. Prawda jest piękniejsza od tej „słynnej Heleny, dla której piękna zginęło tylu Greków i Trojan”. Duch jest stworzony do poszukiwania prawdy: „Prawda jest przedmiotem naszego intelektu, który w konsekwencji, odkrywając i poznając prawdę rzeczy, czuje się w pełni usatysfakcjonowany i zadowolony”. Kiedy duch znajduje coś nowego, odczuwa intensywną radość, a kiedy zaczyna znajdować coś pięknego, jest skłonny kontynuować poszukiwania, „jak ci, którzy znaleźli kopalnię złota i posuwają się coraz dalej, aby znaleźć jeszcze więcej tego cennego metalu”. Zdumienie, które wywołuje odkrycie, jest potężnym bodźcem; „podziw bowiem dał początek filozofii i uważnemu badaniu rzeczy naturalnych”. Ponieważ Bóg jest prawdą najwyższą, poznanie Boga jest nauką najwyższą, która wypełnia naszego ducha. To on „dał nam intelekt, abyśmy go poznali”; poza nim są tylko „próżne myśli i bezużyteczne refleksje!”

Kształtować swoją inteligencję
           
To, co charakteryzuje człowieka, to wielkie pragnienie poznania. To to pragnienie „skłoniło wielkiego Platona do opuszczenia Aten i tak dalekiej podróży” oraz „skłoniło tych starożytnych filozofów do wyrzeczenia się cielesnych wygód”. Niektórzy posuwają się nawet do pilnego postu, „aby móc lepiej studiować”. Nauka bowiem daje przyjemność intelektualną, wyższą od przyjemności zmysłowych i trudną do powstrzymania: „Miłość intelektualna, znajdując w zjednoczeniu ze swoim przedmiotem niespodziewaną satysfakcję, doskonali wiedzę, kontynuując w ten sposób jednoczenie się z nim i jednocząc się coraz bardziej, nie przestaje tego robić”.
            Chodzi o „dobre oświetlenie intelektu”, starając się go „oczyścić” z ciemności „ignorancji”. Potępia „tępość i lenistwo ducha, który nie chce wiedzieć, co jest konieczne” i podkreśla wartość nauki i uczenia się: „Studiujcie zawsze więcej, z pilnością i pokorą” – pisał do jednego ze studentów. Ale nie wystarczy „oczyścić” intelekt z ignorancji, trzeba go jeszcze „upiększyć i ozdobić”, „obwiesić rozważaniami”. Aby doskonale poznać jakąś rzecz, trzeba się dobrze nauczyć, poświęcić czas na „poddanie” intelektu, czyli skupienie go na jednej rzeczy, zanim przejdzie się do następnej.
            Młody Franciszek Salezy używał swojej inteligencji nie tylko do studiów i zdobycia wiedzy intelektualnej, ale także do pewnych tematów istotnych dla życia człowieka na ziemi, a w szczególności do „rozważania marności wielkości, bogactw, zaszczytów, wygód i zmysłowych przyjemności tego świata”; do „rozważania ohydy, podłości i godnej pożałowania nędzy obecnych w występku i grzechu” oraz do „poznania doskonałości cnoty”.
            Duch ludzki jest często rozproszony, zapomina, zadowala się wiedzą niejasną lub próżną. Poprzez medytację, nie tylko nad prawdami wiecznymi, ale także nad zjawiskami i wydarzeniami świata, jest w stanie osiągnąć bardziej realistyczny i głębszy obraz rzeczywistości. Z tego powodu w Medytacjach proponowanych przez autora Filotei poświęcona jest pierwsza część zatytułowana Rady.
            Rozważać znaczy przykładać ducha do konkretnego przedmiotu, uważnie badać jego różne aspekty. Franciszek Salezy zachęca Filoteę do „myślenia”, „widzenia”, do badania różnych „punktów”, z których niektóre zasługują na rozważenie „osobno”. Zachęca do patrzenia na rzeczy ogólnie, a następnie do przechodzenia do przypadków szczegółowych. Chce, aby badano zasady, przyczyny i konsekwencje danej prawdy, danej sytuacji, a także okoliczności, które jej towarzyszą. Trzeba także umieć „ważyć” pewne słowa lub zdania, których znaczenie może nam umknąć, rozważać je jedno po drugim, porównywać je ze sobą.
            Jak we wszystkim, tak i w pragnieniu poznania mogą występować ekscesy i deformacje. Uważajcie na próżność fałszywych mędrców: niektórzy bowiem „z powodu małej wiedzy, którą posiadają, chcą być honorowani i szanowani przez wszystkich, jakby każdy miał chodzić do ich szkoły i mieć ich za nauczycieli: dlatego nazywa się ich pedantami”. Otóż „wiedza nas hańbi, gdy nas nadyma i degeneruje się w pedanterię”. Jakież to śmieszne chcieć pouczać Minerwę, Minervam docere, boginię mądrości! „Zarazą wiedzy jest zarozumiałość, która nadyma duchy i czyni je wodniakami, jak to zwykle bywa z mędrcami tego świata”.
            Kiedy chodzi o problemy, które nas przerastają i które wchodzą w zakres tajemnic wiary, trzeba „oczyścić je z wszelkiej ciekawości”, trzeba „trzymać je dobrze zamknięte i zakryte przed takimi próżnymi i głupimi pytaniami i ciekawościami”. Jest to „czystość intelektualna”, „druga skromność” lub „wewnętrzna skromność”. Wreszcie trzeba wiedzieć, że intelekt może się mylić i że istnieje „grzech intelektu”, jak ten, który Franciszek Salezy wyrzucał pani de Chantal, która popełniła błąd, pokładając przesadny szacunek w swoim kierowniku.

Pamięć i jej „magazyny”
           
Podobnie jak intelekt, tak i pamięć jest zdolnością ducha, która budzi podziw. Franciszek Salezy porównuje ją do magazynu, „który jest więcej wart niż te w Antwerpii czy Wenecji”. Czyż nie mówi się „magazynować” w pamięci? Pamięć jest żołnierzem, którego wierność jest nam bardzo przydatna. Jest to dar od Boga, oświadcza autor Wprowadzenia do życia pobożnego: Bóg dał wam ją „po to, abyście o nim pamiętali” – mówi do Filotei, zachęcając ją do uciekania od „wspomnień ohydnych i frywolnych”.
            Ta zdolność ducha ludzkiego wymaga ćwiczeń. Kiedy młody Franciszek był studentem w Padwie, ćwiczył swoją pamięć nie tylko w studiach, ale także w życiu duchowym, w którym pamięć o otrzymanych dobrodziejstwach jest elementem fundamentalnym:

Przede wszystkim poświęcę się odświeżeniu mojej pamięci wszystkimi dobrymi poruszeniami, pragnieniami, uczuciami, postanowieniami, projektami, odczuciami i słodyczami, które w przeszłości Boski Majestat mi natchnął i dał mi doświadczyć, rozważając jego święte tajemnice, piękno cnoty, szlachetność jego służby i nieskończoność dobrodziejstw, które mi swobodnie udzielił; uporządkuję również moje wspomnienia dotyczące zobowiązań, które mam wobec niego z tego powodu, że z jego świętej łaski czasami osłabiał moje zmysły, zsyłając mi pewne choroby i niedomagania, z których wyciągnąłem wielki pożytek.

            W trudnościach i lękach niezbędne jest posługiwanie się nią „aby przypomnieć sobie obietnice” i „pozostać niezachwianym, ufając, że wszystko przeminie, zanim obietnice się nie spełnią”. Jednak pamięć o przeszłości nie zawsze jest dobra, ponieważ może wywoływać smutek, jak to się przydarzyło uczniowi św. Bernarda, który został napadnięty przez brzydką pokusę, kiedy zaczął „wspominać przyjaciół ze świata, krewnych, dobra, które porzucił”. W pewnych wyjątkowych okolicznościach życia duchowego „konieczne jest oczyszczenie jej z pamięci o rzeczach przemijających i sprawach światowych oraz zapomnienie na pewien czas o rzeczach materialnych i doczesnych, choć dobrych i użytecznych”. W dziedzinie moralnej, aby ćwiczyć cnotę, osoba, która poczuła się obrażona, podejmie radykalny krok: „Zbyt dobrze pamiętam strzały i obelgi, od teraz stracę pamięć”.

„Musimy mieć ducha sprawiedliwego i rozsądnego”
           
Zdolności ducha ludzkiego, w szczególności intelektu i pamięci, nie są przeznaczone tylko do chwalebnych przedsięwzięć intelektualnych, ale także i przede wszystkim do prowadzenia życia. Starać się poznać człowieka, zrozumieć życie i zdefiniować normy dotyczące zachowań zgodnych z rozumem, to powinny być podstawowe zadania ducha ludzkiego i jego edukacji. Centralna część Filotei, która traktuje o „ćwiczeniu cnót”, zawiera pod koniec rozdział, który w pewien sposób podsumowuje nauczanie Franciszka Salezego o cnotach: „Musimy mieć ducha sprawiedliwego i rozsądnego”.
            Z finezją i odrobiną humoru autor potępia liczne zachowania dziwaczne, szalone lub po prostu niesprawiedliwe: „Oskarżamy bliźniego za mało, a usprawiedliwiamy siebie za o wiele więcej”; „chcemy sprzedawać po wysokiej cenie i kupować tanio”; „to, co robimy dla innych, zawsze wydaje nam się dużo, a to, co robią inni dla nas, jest niczym”; „mamy serce słodkie, wdzięczne i uprzejme dla siebie, a serce twarde, surowe i rygorystyczne dla bliźniego”; „mamy dwie wagi: jedną do ważenia naszych wygód z jak największą korzyścią dla nas, drugą do ważenia wygód bliźniego z jak największą szkodą, jaką można”. Aby dobrze osądzać, radzi Filotei, zawsze trzeba postawić się na miejscu bliźniego: „Bądźcie sprzedawcą przy kupowaniu i kupującym przy sprzedawaniu”. Nic się nie traci, żyjąc jak osoby „hojne, szlachetne, uprzejme, z sercem królewskim, stałym i rozsądnym”.
            Rozum leży u podstaw budynku wychowania. Niektórzy rodzice nie mają właściwego nastawienia umysłowego; bowiem „są chłopcy cnotliwi, których ojcowie i matki prawie nie mogą znieść tego, że mają tę lub inną wadę w ciele; są natomiast chłopcy występni, ciągle rozpieszczani, ponieważ mają ten lub inny piękny dar fizyczny”. Są wychowawcy i osoby odpowiedzialne, które ulegają preferencjom. „Trzymajcie wagę dobrze prosto między waszymi córkami” – zalecał przełożonej wizytek, aby „dary naturalne nie sprawiły, że będziecie niesprawiedliwie rozdzielać uczucia i względy”. I dodawał: „Piękno, dobra gracja i miłe słowo często nadają wielką siłę przyciągania osobom, które żyją zgodnie ze swoimi naturalnymi skłonnościami; miłość ma za przedmiot prawdziwą cnotę i piękno serca i rozciąga się na wszystkich bez partykularyzmów”.
            Ale to przede wszystkim młodzież ponosi największe ryzyko, ponieważ jeśli „miłość własna zwykle oddala nas od rozumu”, to dzieje się tak być może jeszcze bardziej u młodych ludzi kuszonych próżnością i ambicją. Rozum młodego człowieka ryzykuje utratę przede wszystkim wtedy, gdy pozwala się „ponieść zakochanym”. Uważajcie więc – pisze biskup do młodego człowieka – „aby nie pozwolić waszym uczuciom uprzedzać osądu i rozumu w wyborze osób, które macie kochać; ponieważ, gdy już się rozpędzi, uczucie pociągnie za sobą osąd, jak pociągnęłoby niewolnika, do wyborów bardzo godnych pożałowania, których mógłby bardzo szybko żałować”. Wyjaśniał również wizytkom, że „nasze myśli są zwykle pełne racji, opinii i rozważań sugerowanych przez miłość własną, która powoduje wielkie konflikty w duszy”.

Rozum, źródło czterech cnót kardynalnych
           
Rozum przypomina rzekę raju, „której Bóg każe płynąć, aby nawadniać całego człowieka we wszystkich jego zdolnościach i działaniach”; dzieli się ona na cztery odnogi odpowiadające czterem cnotom, które tradycja filozoficzna nazywa cnotami kardynalnymi: roztropność, sprawiedliwość, męstwo i umiarkowanie.
            Roztropność „skłania nasz intelekt do prawdziwego rozeznawania zła, którego należy unikać, i dobra, które należy czynić”. Polega ona na „rozeznawaniu, jakie są najbardziej odpowiednie środki do osiągnięcia dobra i cnoty”. Uwaga na namiętności, które ryzykują zniekształcenie naszego osądu i spowodowanie ruiny roztropności! Roztropność nie sprzeciwia się prostocie: będziemy, łącznie, „roztropni jak węże, aby nie dać się oszukać; prości jak gołębie, aby nikogo nie oszukać”.
            Sprawiedliwość polega na „oddawaniu Bogu, bliźniemu i sobie samemu tego, co się należy”. Franciszek Salezy zaczyna od sprawiedliwości wobec Boga, związanej z cnotą religijności, „za pomocą której oddajemy Bogu szacunek, cześć, hołd i poddanie mu należne jako naszemu suwerennemu Panu i pierwszej zasadzie”. Sprawiedliwość wobec rodziców pociąga za sobą obowiązek pobożności, która „rozciąga się na wszystkie urzędy, które można im zgodnie z prawem oddawać, zarówno w czci, jak i w służbie”.
            Cnota męstwa pomaga „pokonywać trudności, które napotyka się w czynieniu dobra i odrzucaniu zła”. Jest ona bardzo potrzebna, ponieważ apetyt zmysłowy jest „naprawdę podmiotem buntowniczym, wywrotowym, burzliwym”. Kiedy rozum dominuje nad namiętnościami, gniew ustępuje miejsca słodyczy, wielkiemu sojusznikowi rozumu. Męstwu często towarzyszy wielkoduszność, „cnota, która nas popycha i skłania do dokonywania czynów o wielkim znaczeniu”.
            Wreszcie umiarkowanie jest niezbędne „do tłumienia nieuporządkowanych skłonności zmysłowości”, do „rządzenia apetytem chciwości” i „powstrzymywania związanych z nią namiętności”. W efekcie, jeśli dusza zbytnio pasjonuje się przyjemnością i radością zmysłową, degraduje się, stając się niezdolną do radości wyższych.
            Podsumowując, cztery cnoty kardynalne są jak manifestacje tego naturalnego światła, które daje nam rozum. Praktykując te cnoty, rozum sprawuje „swoją wyższość i władzę, jaką ma do regulowania apetytów zmysłowych”.




Czy nadal trzeba się spowiadać?

Sakrament Spowiedzi, często pomijany w dzisiejszym zabieganym świecie, pozostaje dla Kościoła katolickiego niezastąpionym źródłem łaski i wewnętrznego odnowienia. Zachęcamy do ponownego odkrycia jego pierwotnego znaczenia: nie jako formalnego rytuału, lecz osobistego spotkania z miłosierdziem Boga, ustanowionego przez samego Chrystusa i powierzonego posłudze Kościoła. W czasach, gdy grzech jest relatywizowany, Spowiedź okazuje się kompasem sumienia, lekarstwem dla duszy i otwartymi drzwiami do pokoju serca.

Sakrament Spowiedzi: potrzeba dla duszy 
W tradycji katolickiej Sakrament Spowiedzi – zwany także Sakramentem Pojednania lub Pokuty – zajmuje centralne miejsce na drodze wiary. Nie jest to jedynie formalny akt czy praktyka zarezerwowana dla nielicznych, szczególnie pobożnych wiernych, lecz głęboka potrzeba, która dotyczy każdego chrześcijanina, powołanego do życia w łasce Bożej. W czasach, gdy pojęcie grzechu bywa relatywizowane, odkrycie na nowo piękna i wyzwalającej mocy Spowiedzi jest kluczowe, by w pełni odpowiedzieć na miłość Boga.

Sam Jezus Chrystus ustanowił Sakrament Spowiedzi. Po swoim Zmartwychwstaniu ukazał się Apostołom i powiedział: „Weźmijcie Ducha Świętego. Komu odpuścicie grzechy, są mu odpuszczone; komu nie odpuścicie, nie są odpuszczone” (J 20,22-23). Te słowa nie są symbolem: ustanawiają realną i konkretną władzę powierzoną Apostołom, a następnie ich następcom, biskupom i kapłanom.

Przebaczenie grzechów nie dokonuje się więc tylko w prywatnej relacji między człowiekiem a Bogiem, lecz także przez posługę Kościoła. Bóg w swoim planie zbawienia chciał, aby osobista spowiedź przed kapłanem była zwyczajnym środkiem otrzymania Jego przebaczenia.

Rzeczywistość grzechu
Aby zrozumieć potrzebę Spowiedzi, trzeba najpierw uświadomić sobie rzeczywistość grzechu. 
Św. Paweł mówi: „Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” (Rz 3,23). Oraz: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, sami siebie oszukujemy i prawdy w nas nie ma” (1 J 1,8). 
Nikt nie może uważać się za wolnego od grzechu, nawet po Chrzcie, który oczyścił nas z grzechu pierworodnego. Nasza ludzka natura, zraniona przez pożądliwość, ciągle prowadzi nas do upadku, zdradzając miłość Boga czynami, słowami, zaniedbaniami i myślami. 
Św. Augustyn pisze: „To prawda: natura człowieka została pierwotnie stworzona bez winy i bez żadnej wady; natomiast obecna natura człowieka, w której każdy rodzi się z Adama, potrzebuje już lekarza, ponieważ nie jest zdrowa. Oczywiście wszystkie dobra, które posiada w swojej strukturze, w życiu, zmysłach i umyśle, otrzymuje od najwyższego Boga, swojego Stwórcy i Twórcy. Natomiast wada, która zaciemnia i osłabia te dobra naturalne, czyniąc naturę ludzką potrzebującą oświecenia i troski, nie pochodzi od jego nieskazitelnego Stwórcy, lecz od grzechu pierworodnego, który został popełniony przez wolną wolę.” (O naturze i łasce).

Zaprzeczanie istnieniu grzechu oznacza zaprzeczenie prawdzie o nas samych. Tylko uznając naszą potrzebę przebaczenia, możemy otworzyć się na miłosierdzie Boga, który nigdy nie przestaje nas do siebie przyciągać.

Spowiedź: spotkanie z Bożym Miłosierdziem 
Sakrament Spowiedzi jest przede wszystkim osobistym spotkaniem z Bożym Miłosierdziem. To nie jest zwykłe samopotępienie czy sesja autoanalizy; to akt miłości ze strony Boga, który jak ojciec w przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32) biegnie naprzeciw skruszonemu synowi, obejmuje go i przywraca mu nową godność.

Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza: „Ci, którzy przystępują do sakramentu Pokuty, otrzymują od miłosierdzia Bożego przebaczenie zniewag wyrządzonych Jemu i jednocześnie pojednanie z Kościołem, któremu przez grzech zadali ranę i który współdziała w ich nawróceniu przez miłość, przykład i modlitwę” (KKK, 1422).

Spowiadać się to pozwolić się kochać, uzdrowić i odnowić. To przyjąć dar nowego serca.

Dlaczego spowiadać się przed kapłanem? 
Jednym z najczęstszych zarzutów jest: „Dlaczego mam się spowiadać przed kapłanem? Czy nie mogę wyspowiadać się bezpośrednio Bogu?” Oczywiście każdy wierny może – i powinien – zwracać się bezpośrednio do Boga z modlitwą pokutną. Jednak Jezus ustanowił konkretny, widzialny i sakramentalny środek przebaczenia: Spowiedź przed wyświęconym kapłanem. Dotyczy to każdego chrześcijanina, także kapłanów, biskupów i papieży.

Kapłan działa in persona Christi, czyli w osobie Chrystusa. On słucha, osądza, odpuszcza grzechy i udziela duchowych rad. Nie jest to pośrednictwo ludzkie ograniczające miłość Boga, lecz gwarancja dana przez samego Chrystusa: przebaczenie jest przekazywane widzialnie, a wierny może mieć co do tego pewność.

Ponadto Spowiedź przed kapłanem wymaga pokory, cnoty niezbędnej do duchowego wzrostu. Otwarte przyznanie się do win uwalnia nas od jarzma pychy i otwiera na prawdziwą wolność dzieci Bożych.

Nie wystarczy spowiadać się tylko raz w roku, jak wymaga minimum prawa kościelnego. Święci i mistrzowie duchowości zawsze zalecali częstą Spowiedź – nawet co dwa tygodnie lub co tydzień – jako środek postępu w życiu chrześcijańskim.

Św. Jan Paweł II spowiadał się co tydzień. Św. Teresa z Lisieux, choć była karmelitanką i żyła w klauzurze, także regularnie się spowiadała. Częsta spowiedź pozwala wyostrzyć sumienie, poprawić głęboko zakorzenione wady i otrzymać nowe łaski.

Przeszkody w spowiadaniu się
Niestety, wielu wiernych dziś zaniedbuje Sakrament Pojednania. Do głównych powodów należą:

Wstyd: obawa przed osądem kapłana. Tymczasem kapłan nie jest po to, by potępiać, lecz by być narzędziem miłosierdzia.

Strach, że wyznane grzechy staną się publiczne: spowiednicy nie mogą nikomu, w żadnych okolicznościach (nawet najwyższym władzom kościelnym), ujawniać grzechów usłyszanych na Spowiedzi, nawet gdyby mieli stracić życie. Jeśli to zrobią, podlegają natychmiast ekskomunice latae sententiae (kanon 1386, Kodeks Prawa Kanonicznego). Nietykalność tajemnicy Spowiedzi nie dopuszcza wyjątków ani zwolnień. Obowiązuje to również, gdy spowiedź nie zakończyła się rozgrzeszeniem. Nawet po śmierci penitentów spowiednik musi zachować tajemnicę Spowiedzi.

Brak poczucia grzechu: w kulturze, która bagatelizuje zło, można przestać dostrzegać powagę własnych win.

Lenistwo duchowe: odkładanie Spowiedzi to częsta pokusa, która ochładza relację z Bogiem.

Błędne przekonania teologiczne: niektórzy błędnie uważają, że wystarczy „żałować w sercu” bez potrzeby sakramentalnej Spowiedzi.

Rozpacz zbawienia: niektórzy myślą, że dla nich już nie ma przebaczenia. Św. Augustyn mówi: „Niektórzy bowiem, po upadku w grzech, jeszcze bardziej się zatracają przez rozpacz i nie tylko zaniedbują lekarstwo pokuty, ale stają się niewolnikami pożądliwości i nikczemnych pragnień, by zaspokoić niegodziwe i potępiane żądze, jakby nie czyniąc tego tracili nawet to, do czego ich popycha pożądliwość, przekonani, że już stoją na skraju pewnej zguby. Na tę niezwykle niebezpieczną i szkodliwą chorobę pomaga pamięć o grzechach, w które popadli także sprawiedliwi i święci.” (tamże).

Aby pokonać te przeszkody, trzeba prosić o rady tych, którzy mogą je udzielić, kształcić się i modlić.

Dobre przygotowanie do Spowiedzi 
Dobra Spowiedź wymaga odpowiedniego przygotowania, które obejmuje:

1. Rachunek sumienia: szczere zastanowienie się nad własnymi grzechami, pomagając sobie listami opartymi na Dziesięciu Przykazaniach, grzechach głównych lub Błogosławieństwach.

2. Żal za grzechy: szczery ból z powodu obrażenia Boga, nie tylko strach przed karą.

3. Postanowienie poprawy: prawdziwe pragnienie zmiany życia i unikania przyszłego grzechu.

4. Wyznanie grzechów: wyznanie wszystkich grzechów ciężkich w sposób kompletny, określając ich rodzaj i liczbę (jeśli to możliwe).

5. Pokuta: przyjęcie i wykonanie dzieła naprawczego zaproponowanego przez spowiednika.

Skutki Spowiedzi 
Spowiedź nie powoduje tylko zewnętrznego usunięcia grzechu. Skutki wewnętrzne są głębokie i przemieniające:

Pojednanie z Bogiem: Grzech przerywa wspólnotę z Bogiem; Spowiedź ją przywraca, przywracając pełną przyjaźń z Bogiem.

Pokój i wewnętrzna pogoda ducha: otrzymanie rozgrzeszenia przynosi głęboki pokój. Sumienie zostaje uwolnione od ciężaru winy i doświadcza nowej radości.

Siła duchowa: przez łaskę sakramentalną penitent otrzymuje szczególną moc do walki z przyszłymi pokusami i wzrostu w cnotach.

Pojednanie z Kościołem: ponieważ każdy grzech szkodzi także Mistycznemu Ciału Chrystusa, Spowiedź naprawia także naszą więź ze wspólnotą kościelną.

Duchowa żywotność Kościoła zależy również od osobistego odnowienia jego członków. Chrześcijanie, którzy na nowo odkrywają Sakrament Spowiedzi, stają się niemal niepostrzeżenie bardziej otwarci na innych, bardziej misyjni, bardziej zdolni do rozświetlania świata światłem Ewangelii. 
Tylko ten, kto doświadczył przebaczenia Boga, może z przekonaniem głosić je innym.

Sakrament Spowiedzi to ogromny i niezastąpiony dar. To zwyczajna droga, dzięki której chrześcijanin może powracać do Boga za każdym razem, gdy się oddala. To nie ciężar, lecz przywilej; nie upokorzenie, lecz wyzwolenie.

Jesteśmy więc wezwani, by na nowo odkryć ten Sakrament w jego prawdzie i pięknie, praktykować go z otwartym i ufającym sercem oraz z radością proponować go także tym, którzy się oddalili. Jak mówi psalmista: „Błogosławiony człowiek, któremu odpuszczono nieprawość i któremu zakryto grzech” (Ps 32,1).

Dziś bardziej niż kiedykolwiek świat potrzebuje oczyszczonych i pojednanych dusz, zdolnych świadczyć, że miłosierdzie Boga jest silniejsze niż grzech. Jeśli nie uczyniliśmy tego w Wielkanoc, skorzystajmy z maja, miesiąca maryjnego, i bez lęku przystąpmy do Spowiedzi: tam czeka na nas uśmiech Ojca, który nigdy nie przestaje nas kochać.




Dary młodzieży dla Maryi (1865)

We śnie opowiedzianym przez księdza Bosko w Kronice Oratorium, datowanym na 30 maja, nabożeństwo maryjne staje się żywym symbolicznym osądem młodzieży z Oratorium: pochód chłopców, każdy z darem, staje przed wspaniale udekorowanym ołtarzem dla Dziewicy. Anioł, stróż wspólnoty, przyjmuje lub odrzuca ofiary, odsłaniając ich moralne znaczenie – pachnące lub zwiędłe kwiaty, ciernie nieposłuszeństwa, zwierzęta uosabiające ciężkie wady, takie jak nieczystość, kradzież i zgorszenie. W sercu tej wizji rozbrzmiewa wychowawcze przesłanie księdza Bosko: pokora, posłuszeństwo i czystość to trzy filary, dzięki którym można zasłużyć na różany wieniec Maryi.

W bolesnych przeżyciach pociechą dla Księdza było nabożeństwo do Matki Bożej, zwłaszcza w miesiącu maju. Z jego słówek zachowało się jedno z 30 maja:

30 maja

Widziałem wielki ołtarz przystrojony wspaniale kwiatami ku czci Madonny oraz chłopców idących procesjonalnie ku niemu. Śpiewali pobożne pieśni, choć nie wszyscy jednakowym głosem. Byli tacy, co robili to doprawdy z artyzmem, inni głosem chrapliwym i brzydkim, inni fałszowali melodię; niektórzy podchodzili milcząco i oddalali się z rzędów, inni błądzili jakby znudzeni, to szturchali się wzajemnie lub śmiali.
Młodzież składała dary Matce Bożej: bukiety kwiatów większe lub mniejsze: róże, goździki, fiołki etc.. Ale byli i tacy, co przynosili dziwaczne podarunki, np. głowę wieprzka, kota, talerz z ropuchami, królika, baranka i inne.
Przed Ołtarzem Anioł Stróż Oratorium odbierał prezenty od chłopców i składał je na ołtarzu. Gdy chłopcy podawali bukiety, on oglądał je, rozwiązywał, usuwał zeschłe, potem związane na nowo kładł na ołtarzu. Gdy znalazły się piękne z wyglądu, lecz bez zapachu, jak dalie, kamelie, Anioł odrzucał je również, gdyż Maryja chce rzeczywistości a nie pozoru tylko.
Niekiedy wśród kwiatów znalazły się ciernie lub gwoździe i te również usuwał Anioł. Gdy podszedł ten, co niósł prosię, Anioł powiedział mu groźnie:
– Jak to? Masz odwagę składać taki dar Madonnie? Czy nie wiesz, co znaczy prosię? To jest wstrętna nieskromność. Maryja sama czystość, nie zniesie tego występku. Odejdź stąd natychmiast, bo nie jesteś godny stanąć przed Jej obliczem.
Gdy podszedł któryś z kotem, Anioł powiedział:
– I ty także śmiesz złożyć Maryi taki prezent? Wiesz, co znaczy kot? To symbol kradzieży. I ty chcesz złożyć jej taki dar? To złodzieje tacy, co kradną kolegom pieniądze, książki, wynoszą coś z Oratorium, niszczą odzież marnotrawią pieniądze rodziców, którzy na nich łożą, nie ucząc się. I oddalił ich precz od ołtarza.
Gdy podeszli z talerzami pełnymi ropuch, Anioł powiedział:
– Ropuchy to symbol zgorszenia i wy macie czelność ofiarować je Madonnie? Precz stąd i odegnał ich.
Inni mieli nóż utkwiony w sercu. Oznaczało to świętokradztwa popełnione. Anioł rzekł do nich:
– Nie wiecie, że nosicie śmierć w swej duszy? I jeśli żyjecie jeszcze, to dzięki szczególnej łasce Boga? Inaczej bylibyście zgubieni. Na miłość Boską, pozwólcie sobie wyrwać ten nóż z serca!
I tych również oddalił.
Kolejno chłopcy składali: baranki, króliki, rybki, orzechy, winogrona itp. Anioł przyjmował to i kładł na ołtarzu. Tak podzieliwszy chłopców na dwie strony: dobrych i złych, dobrym polecił przedefilować koło ołtarza. Ku mojej przykrości, stwierdziłem, że złych znalazło się daleko więcej niż dobrych.
Wówczas z jednej i drugiej strony ołtarza zjawili się dwaj inni Aniołowie niosąc dwie wspaniałe tace z uwitymi koronami z róż. Nie były to róże ziemskie, lecz jakby symbole nieśmiertelności. Anioł stróż biorąc je wieńczył nimi chłopców stojących przed ołtarzem. Były tam wieńce mniejsze i większe, wszystkie wspaniałe.
Zauważcie, że nie byli to tylko chłopcy z domu, lecz mnóstwo innych, których dotąd nie znałem. Ale oto stała się rzecz dziwna! Byli tam chłopcy z wyglądu mizerni i niesympatyczni, ale otrzymywali najpiękniejsze korony, znakiem tego, że wewnętrzna czystość ich duszy uzupełniała brak powierzchowności. Wielu posiadało tę cnotę, lecz nie w stopniu wybitnym. Inni wyróżniali się w innych cnotach, na przykład w posłuszeństwie, miłości Bożej, wszyscy ci otrzymywali korony proporcjonalnie do swych cnót.
Anioł przemówił do nich:
– Maryja chciała was dzisiaj uwieńczyć pięknymi różami. Starajcie się nigdy ich nie stracić. Trzy są środki dla ich zachowania: pokora, posłuszeństwo, skromność: trzy cnoty, przez które staniecie się dla Madonny mili, a kiedyś otrzymacie wieniec nieskończenie piękniejszy niż ten.
Wówczas młodzież zaintonowała hymn Ave Maria stella. Po odśpiewaniu pierwszej zwrotki, w tym samym porządku zaczęli wychodzić z kościoła śpiewając pieśń Lodate Maria głosem tak potężnym, że zdumiewało mnie. Towarzyszyłem im jakiś czas, potem wróciłem się, by obserwować, co się stanie z chłopcami odłączonymi na bok, lecz ich już nie zobaczyłem.

Moi drodzy!
Wiem, którzy byli nagrodzeni przez Anioła, a którzy odrzuceni. Powiem o tym poszczególnym, by starali się przynosić Madonnie dary jej miłe.
Teraz parę uwag: pierwsze, przynosiliście wszelkiego rodzaju kwiaty Madonnie, lecz zauważyłem, że wśród nich trafiały się kolce. Myślałem wiele, co by to znaczyło i przekonałem się, że jest to nieposłuszeństwo, trzymanie pieniędzy i nie oddawanie ich prefektowi, zmienianie miejsca bez pozwolenia, wchodzenie do sypialń przekraczając zakaz, fundowanie podwieczorku potajemnie, wylegiwanie się w łóżkach, opuszczanie przepisanych praktyk religijnych, rozmawianie w czasie milczenia, kupowanie książek bez wiedzy przełożonych, wysyłanie listów pokątnie, handel między kolegami, oto, co oznaczały ciernie.
Wielu spyta może: Czy to grzech przekraczanie przepisów domowych? Zastanawiałem się nad tą kwestią i muszę odpowiedzieć stanowczo, że tak. Nie chcę powiedzieć, że to grzech ciężki czy lekki, to zależy od okoliczności, lecz zawsze jest przekroczenie grzeszne.
Ktoś powie: Nie ma przepisu w przykazaniach Bożych, że winniśmy słuchać regulaminu domowego.
Otóż posłuchajcie: Jest przykazanie: Czcij ojca i matkę swoją! Wiecie, co oznaczają słowa: ojciec, matka? Obejmują także tych, co ich zastępują. A Pismo Św. mówi: „Bądźcie posłuszni waszym przełożonym”. Jeśli macie obowiązek słuchać, to my mamy obowiązek rozkazywać. Oto początek regulaminu domowego i obowiązek jego zachowania.
Druga uwaga: Niektórzy mieli między kwiatami gwoździe, które służyły do ukrzyżowania Pana Jezusa. Jak to? A no zaczyna się zawsze od małych rzeczy, potem przechodzi się do poważniejszych. Któryś chciał mieć pieniądze dla zadowolenia swych zachcianek; dlatego by móc je wydawać samowolnie, nie chce złożyć je w depozyt przełożonemu. Potem sprzedawał swe książki szkolne i skończył kradzieżą pieniędzy i rzeczy kolegów. Drugi folgując smakowi kupował wino, lemoniadę etc.., pozwalał sobie coraz więcej aż wpadł w grzechy śmiertelne. Oto, w jaki sposób znalazły się wśród kwiatów gwoździe, którymi krzyżowano Zbawiciela. Wszak Apostoł mówi, że grzechy ludzkie krzyżują Zbawiciela.
Trzecia uwaga: Wielu chłopców w swych bukietach miało obok świeżych kwiatów zwiędłe lub na oko piękne, lecz bez zapachu. Znaczy to, że ich dobre uczynki były spełnione w stanie grzechu śmiertelnego, dlatego nieskuteczne dla powiększenia ich zasługi, a kwiaty bez zapachu oznaczały dobre uczynki spełniane dla celów ziemskich, np. z ambicji lub dla przypodobania się nauczycielom lub przełożonym. Dlatego Anioł ganił ich, że przynosili takie prezenty dla Matki Najświętszej i odsyłał, by uporządkowali swój bukiet. Cofnięci rozkładali bukiet, wyrzucali kwiaty zwiędłe i na nowo związawszy go przystępowali do ołtarza wręczając Aniołowi, który wtedy go przyjmował i kładł na ołtarzu.
Widziałem, zatem wszystko, co się dzieje wśród mych chłopców. Wielu już o tym powiedziałem, innym jeszcze powiem. Wy starajcie się, by Najświętsza Dziewica otrzymywała od was zawsze dary, które nie zostałyby odrzucone.

(MB IT VIII, 129-132, MB PL, 76-80)

Zdjęcie otwierające: Carlo Acutis podczas wizyty w sanktuarium maryjnym w Fatimie.




Wybór 266. następcy św. Piotra

Każda śmierć lub rezygnacja papieża otwiera jedną z najdelikatniejszych faz życia Kościoła katolickiego: wybór Następcy św. Piotra. Choć ostatni konklawe odbyło się w marcu 2013 roku, kiedy Jorge Mario Bergoglio został papieżem Franciszkiem, zrozumienie, jak wybiera się papieża, jest kluczowe, by pojąć funkcjonowanie instytucji liczącej sobie tysiące lat, która wpływa na ponad 1,3 miliarda wiernych i — pośrednio — na światową geopolitykę.

1. Sede vacante
Wszystko zaczyna się od sede vacante, czyli okresu między śmiercią (lub rezygnacją) urzędującego papieża a wyborem nowego. Konstytucja apostolska Universi Dominici Gregis, promulgowana przez Jana Pawła II 22 lutego 1996 roku i zaktualizowana przez Benedykta XVI w 2007 i 2013 roku, określa szczegółowe procedury.

Stwierdzenie wakatu
W przypadku śmierci: Kardynał Kamerling — obecnie kard. Kevin Farrell — oficjalnie stwierdza zgon, zamyka i plombuje apartament papieski oraz powiadamia o tym Kardynała Dziekana Kolegium Kardynalskiego.
W przypadku rezygnacji: sede vacante rozpoczyna się w godzinie wskazanej w akcie rezygnacji, jak miało to miejsce 28 lutego 2013 roku o godz. 20:00 w przypadku Benedykta XVI.

Administracja zwyczajna
Podczas sede vacante Kamerling zarządza materialnie majątkiem Stolicy Apostolskiej, ale nie może podejmować czynności zastrzeżonych wyłącznie dla papieża (mianowania biskupów, decyzje doktrynalne itp.).

Kongregacje ogólne i partykularne
Wszyscy kardynałowie — elektorzy i nieelektorzy — obecni w Rzymie zbierają się w Sali Synodu, by omówić pilne sprawy. Kongregacje „partykularne” obejmują kamerlinga i trzech kardynałów wybranych losowo na zmianę; kongregacje „ogólne” obejmują całe Kolegium Kardynalskie i służą m.in. do ustalenia daty rozpoczęcia konklawe.

2. Kto może wybierać i kto może zostać wybrany
Elektorzy
Od motu proprio Ingravescentem aetatem (1970) Pawła VI prawo głosu mają tylko kardynałowie, którzy nie ukończyli 80 lat przed rozpoczęciem sede vacante. Maksymalna liczba elektorów wynosi 120, choć może być tymczasowo przekroczona z powodu bliskich konsystorzy.
Elektorzy muszą:
– być obecni w Rzymie przed rozpoczęciem konklawe (z wyjątkiem poważnych przyczyn);
– złożyć przysięgę zachowania tajemnicy;
– zamieszkać w Domu Świętej Marty, rezydencji ustanowionej przez Jana Pawła II, by zapewnić godność i dyskrecję.
Klauzura nie jest średniowiecznym kaprysem: ma chronić wolność sumienia kardynałów i zabezpieczać Kościół przed nieuprawnionymi wpływami. Naruszenie tajemnicy skutkuje automatyczną ekskomuniką.

Kandydaci
Teoretycznie każdy ochrzczony mężczyzna może zostać papieżem, ponieważ urząd piotrowy jest prawem Boskim. Jednak od średniowiecza papież zawsze wybierany był spośród kardynałów. Gdyby wybrano osobę niebędącą kardynałem lub nawet świeckiego, musiałby on natychmiast otrzymać święcenia biskupie.

3. Konklawe: etymologia, logistyka i symbolika
Termin „konklawe” pochodzi z łaciny cum clave, czyli „pod kluczem”: kardynałowie są „zamykani” aż do wyboru, by uniknąć nacisków zewnętrznych. Klauzura jest zapewniona przez stosowanie kilku zasad:
– Dozwolone miejsca: Kaplica Sykstyńska (miejsce głosowania), Dom Świętej Marty (miejsce zakwaterowania), specjalna trasa między tymi budynkami.
– Zakaz komunikacji: urządzenia elektroniczne są odbierane, zakaz sygnałów, kontrola antypodsłuchowa.
– Tajemnica gwarantowana także przez przysięgę, której złamanie pociąga za sobą sankcje duchowe (ekskomunika latae sententiae) i kanoniczne.

4. Typowy porządek dnia konklawe
1. Msza „Pro eligendo Pontifice” [o wybór Papieża] w Bazylice św. Piotra rano w dniu rozpoczęcia konklawe.
2. Procesja do Kaplicy Sykstyńskiej z odmawianiem hymnu Veni Creator Spiritus.
3. Indywidualna przysięga kardynałów przed Ewangeliarzem.
4. Extra omnes! („Wszyscy na zewnątrz!”): Mistrz Liturgii wyprasza osoby nieuprawnione.
5. Pierwsze głosowanie (opcjonalne) po południu dnia rozpoczęcia.
6. Podwójne głosowanie codziennie (rano i po południu) z liczeniem głosów po każdym.

5. Procedura głosowania
Każda tura obejmuje cztery etapy:
5.1. Praescrutinium. Rozdanie i wypełnienie w języku łacińskim karty „Eligo in Summum Pontificem…”.
5.2. Scrutinium. Każdy kardynał, trzymając złożoną kartę, wypowiada: „Testor Christum Dominum…”. Wrzuca kartę do urny.
5.3. Post-scrutinium. Trzech losowo wybranych scrutatores (skrutatorów) liczy karty, odczytuje na głos każde nazwisko, zapisuje i przebija kartę igłą i nicią.
5.4. Spalenie. Karty i notatki są palone w specjalnym piecu; kolor dymu wskazuje wynik.
Aby być wybranym potrzebna jest absolutna większość, czyli dwie trzecie ważnych głosów.

6. Dym: czarna niepewność, biała radość
Od 2005 roku, by jednoznacznie sygnalizować wiernym na Placu św. Piotra, dodaje się reagent chemiczny:
– Czarny dym (fumata nera): brak wyboru.
– Biały dym (fumata bianca): papież wybrany; dzwony biją.
Po białym dymie potrzeba jeszcze 30 minut do godziny, zanim nowy papież zostanie ogłoszony przez kardynała diakona na Placu św. Piotra. Niedługo potem (5–15 minut) pojawi się, by udzielić błogosławieństwa Urbi et Orbi.

7. „Acceptasne electionem?” – Akceptacja i imię papieskie
Gdy ktoś osiąga wymaganą większość, kardynał dziekan (lub najstarszy według porządku i starszeństwa prawnego, jeśli dziekan jest wybranym) pyta: „Acceptasne electionem de te canonice factam in Summum Pontificem?” (Czy przyjmujesz kanonicznie dokonany wybór na Następcę Piotra?). Jeśli wybrany zgadza się — Accepto! — pyta się go: „Quo nomine vis vocari?” (Jakim imieniem chcesz być nazywany?). Przyjęcie imienia jest aktem pełnym znaczeń teologicznych i duszpasterskich: nawiązuje do wzorców (Franciszek z Asyżu) lub intencji reformacyjnych (Jan XXIII).

8. Bezpośrednie rytuały po wyborze
8.1 Ubranie w szaty.
8.2 Wejście do Pokoju Płaczu, gdzie nowy papież może się modlić.
8.3 Obedientia: kardynałowie elektorzy przechodzą przed papieżem w pierwszym geście posłuszeństwa.
8.4 Ogłoszenie światu: Kardynał Protodiakon pojawia się na centralnym balkonie Bazyliki św. Piotra z słynnym „Annuntio vobis gaudium magnum: habemus Papam!”.
8.5 Pierwsze błogosławieństwoUrbi et Orbi” nowego papieża.

Od tego momentu obejmuje urząd i formalnie rozpoczyna pontyfikat, natomiast wręczenie paliusza i Pierścienia Rybaka odbywa się podczas Mszy inauguracyjnej (zwykle w najbliższą niedzielę).

9. Aspekty historyczne i rozwój norm
I–III wiek. Wybór przez aklamację duchowieństwa i ludu rzymskiego. Brak stałych norm, silny wpływ cesarzy.
1059 – In nomine Domini. Kolegium kardynalskie. Mikołaj II ogranicza udział świeckich; oficjalne powstanie konklawe.
1274 – Ubi Periculum. Obowiązkowa klauzura. Grzegorz X ogranicza polityczne manewry, wprowadza izolację.
1621–1622 – Grzegorz XV. Systematyczne tajne głosowanie. Udoskonalenie kart; wymóg dwóch trzecich.
1970 – Paweł VI. Limit wieku 80 lat. Zmniejsza elektorat, sprzyja szybszym decyzjom.
1996 – Jan Paweł II. Universi Dominici Gregis. Nowoczesna kodyfikacja procesu, wprowadza Dom Świętej Marty.

10. Konkretne dane dotyczące tego konklawe
Żyjący kardynałowie: 252 (średnia wieku: 78,0 lat).
Kardynałowie-elektorzy: 133 (135). Kardynał Antonio Cañizares Llovera, arcybiskup senior Walencji w Hiszpanii, oraz kardynał John Njue, arcybiskup senior Nairobi w Kenii, poinformowali, że nie będą mogli uczestniczyć w konklawe.
Spośród 135 kardynałów-elektorów, 108 (80%) mianował papież Franciszek. 22 (16%) mianował papież Benedykt XVI. Pozostałych 5 (4%) mianował papież św. Jan Paweł II.
Spośród 135 kardynałów-elektorów, 25 uczestniczyło jako elektorzy w konklawe 2013 roku.
Średnia wieku 133 kardynałów-elektorów uczestniczących: 70,3 lat.
Średni czas służby jako kardynał 133 uczestniczących elektorów: 7,1 lat.
Średnia długość pontyfikatu: około 7,5 roku.

Rozpoczęcie konklawe: 7 maja o 16:30 w Kaplicy Sykstyńskiej.
Kardynałowie-elektorzy na konklawe: 133. Wymagana liczba głosów do wyboru to 2/3, czyli 89 głosów.

Czas głosowań: 4 głosy dziennie (2 rano, 2 po południu).
Po 3 pełnych dniach (do ustalenia) głosowanie zostaje zawieszone na cały dzień („w celu uzyskania przerwy na modlitwę, swobodną rozmowę między głosującymi i krótką medytację”).
Następuje 7 kolejnych głosowań i kolejna przerwa do całego dnia.
Następuje 7 kolejnych głosowań i kolejna przerwa do całego dnia.
Następuje 7 kolejnych głosowań, a potem przerwa na ocenę dalszego przebiegu.

11. Niepisane „wewnętrzne” dynamiki
Mimo ścisłych ram prawnych wybór papieża jest procesem duchowym, ale też ludzkim, na który wpływają:
– Profile kandydatów („papabili”): pochodzenie geograficzne, doświadczenia duszpasterskie, kompetencje doktrynalne.
– Nurty kościelne: kurialne lub duszpasterskie, reformistyczne lub konserwatywne, wrażliwości liturgiczne.
– Spojrzenie globalne: relacje ekumeniczne, dialog międzyreligijny, kryzysy społeczne (migranci, zmiany klimatyczne).
– Języki i relacje osobiste: kardynałowie zwykle grupują się według regionów („latynoamerykański”, „afrykański” itp.) i nieformalnie rozmawiają podczas posiłków lub spacerów w ogrodach watykańskich.

Wydarzenie duchowe i instytucjonalne zarazem
Wybór papieża to nie techniczna procedura porównywalna do zgromadzenia korporacyjnego. Pomimo ludzkiego wymiaru jest to akt duchowy, prowadzony przede wszystkim przez Ducha Świętego.
Dbałość o drobiazgowe normy — od plombowania drzwi Kaplicy Sykstyńskiej po spalanie kart — pokazuje, jak Kościół przekształcił swoje długie doświadczenie historyczne w system dziś postrzegany jako stabilny i uroczysty.
Znajomość sposobu wyboru papieża to nie tylko ciekawość: to zrozumienie dynamiki między autorytetem, kolegialnością i tradycją, która podtrzymuje najstarszą instytucję religijną działającą na skalę światową. A w epoce gwałtownych zmian ten „dymek” unoszący się z dachu Kaplicy Sykstyńskiej wciąż przypomina, że decyzje wieków mogą nadal przemawiać do serc miliardów ludzi, w Kościele i poza nim.
Niech ta wiedza o danych i procedurach pomoże nam modlić się głębiej, tak jak należy modlić się przed każdą ważną decyzją, która wpływa na nasze życie.




Kiedy Pan puka

Jeden ze współbraci powiedział mi: „Ojcze, potrzebujemy tylko twojej bliskości, twojego słuchania, twojej modlitwy. To nas pociesza, dodaje otuchy i daje siłę oraz nadzieję, abyśmy nadal służyli młodym, ubogim i zranionym, przestraszonym i przerażonym!”

25 marca 2025 roku Kościół obchodzi uroczystość Zwiastowania przez Archanioła Gabriela Maryi. Jedna z najważniejszych uroczystości dla wiary chrześcijańskiej. W tę uroczystość wspominamy inicjatywę Boga, który staje się częścią historii ludzkości, którą sam stworzył. W tym dniu podczas Świętej Eucharystii odmawiamy Credo, a kiedy wyznajemy, że Syn Boży stał się człowiekiem, my, wierzący, klękamy na znak zdumienia wobec tej cudownej inicjatywy Boga, przed którą nie pozostaje nam nic innego, jak uklęknąć.
W doświadczeniu Zwiastowania Maryja się boi: „Nie bój się, Maryjo” – mówi do niej Anioł. Po tym, jak wyraziła swoje pytania, upewniwszy się, że jest to Boży plan dla niej, Maryja odpowiada prostym zdaniem, które pozostaje dla nas dzisiaj przypomnieniem i zaproszeniem. Maryja, Błogosławiona między niewiastami, mówi po prostu: „Niech mi się stanie według słowa twego”.
25 marca Pan zapukał do drzwi mojego serca poprzez wezwanie, które moi bracia skierowali do mnie na 29. Kapitule Generalnej. Poprosili mnie, abym był gotów podjąć misję bycia Przełożonym Generalnym Salezjanów Księdza Bosko, Zgromadzenia Świętego Franciszka Salezego. Przyznaję, że od razu poczułem ciężar tego zaproszenia, momenty, które dezorientują, ponieważ to, o co prosił mnie Pan, nie było rzeczą lekką. Rzecz w tym, że kiedy przychodzi wezwanie, my jako wierzący wchodzimy w tę świętą przestrzeń, gdzie mocno odczuwamy fakt, że to On przejmuje inicjatywę. Jedyną drogą przed nami jest po prostu oddać się w ręce Boga, bez żadnych „ale”. I to wszystko oczywiście nie jest łatwe.

„Zobaczysz, jak Pan działa”
W tych pierwszych tygodniach wciąż pytam się, tak jak Maryja, jaki to wszystko ma sens? Potem powoli zaczyna do mnie docierać to pocieszenie, które kiedyś powiedział mi mój Inspektor: „Kiedy Pan wzywa, to On przejmuje inicjatywę, od Niego zależy to, co się robi. Ty tylko bądź gotowy i dostępny. Zobaczysz, jak Pan działa”.
W świetle tego osobistego, ale bardzo szerokiego doświadczenia, ponieważ dotyczy ono Zgromadzenia Salezjańskiego i Rodziny Salezjańskiej, natychmiast zwróciłem się do moich drogich braci Salezjanów. Od samego początku prosiłem ich, aby towarzyszyli mi swoją modlitwą, swoją bliskością i swoim wsparciem.
Muszę przyznać, że w tych pierwszych tygodniach czuję już, że ta misja musi być inspirowana przez Maryję. Ona po Zwiastowaniu Anioła wyruszyła, aby pomóc swojej kuzynce Elżbiecie. I tak zacząłem służyć moim braciom, słuchać ich, dzielić się i zapewniać ich o wsparciu całego Zgromadzenia, zwłaszcza tych, którzy żyją w sytuacjach wojen, konfliktów i skrajnego ubóstwa.
Uderzył mnie komentarz inspektora, który wraz ze swoimi współbraćmi przeżywa niezwykle trudną sytuację. Po bardzo braterskiej rozmowie powiedział mi: „Ojcze, potrzebujemy tylko twojej bliskości, twojego słuchania, twojej modlitwy. To nas pociesza, dodaje otuchy i daje siłę oraz nadzieję, abyśmy nadal służyli młodym, ubogim i zranionym, przestraszonym i przerażonym!” Po tym komentarzu zapanowała cisza, między nim a mną, z kilkoma łzami spływającymi z jego oczu i muszę powiedzieć, że także z moich.
Po zakończeniu spotkania zostałem sam w moim biurze. Zapytałem sam siebie, czy ta misja, o której przyjęcie prosi mnie Pan, nie jest przypadkiem uczynieniem się bratem obok moich braci, którzy cierpią, ale mają nadzieję? Którzy walczą, aby czynić dobro dla ubogich i nie mają zamiaru przestać? Czułem w sobie głos, który mówił mi, że warto powiedzieć „tak”, kiedy Pan puka, bez względu na koszty!




Dlaczego tak wielu się potępia? (1873)

San Giovanni Bosco przekazuje w „dobranoc” owoc długiej prośby do Matki Bożej Wspomożycielki: zrozumienie głównej przyczyny wiecznego potępienia. Odpowiedź, otrzymana w powtarzających się snach, jest wstrząsająca w swojej prostocie: brak zdecydowanego, konkretnego postanowienia na zakończenie spowiedzi. Bez szczerej decyzji o zmianie życia nawet sakrament staje się jałowy, a grzechy się powtarzają.

Dlaczego tak wielu się potępia?… Bo nie wykonują postanowień powziętych na spowiedzi.

Wieczorem 31 maja 1873, po modlitwach, w czasie słówka wieczornego do wychowanków, Święty zrobił to ważne spostrzeżenie, twierdząc, że jest „rezultatem jego skromnych modlitw” oraz, że „pochodzi od Boga”.

„Podczas nowenny do Najświętszej Maryi Wspomożycielki i przez cały miesiąc maj, we Mszy świętej i modlitwach prosiłem gorąco Boga oraz Madonnę o łaskę poznania, jaka jest przyczyna tego, iż tak wielu potępia się. Obecnie powiem o tym, bez względu na to, czy to od Boga pochodzi lub nie, chcę tylko zaznaczyć, iż przez szereg nocy śniłem o tym, że powodem tego jest brak mocnego postanowienia u chłopców na spowiedzi. Otóż widziałem chłopców wychodzących z kościoła i idących spowiadać się, którzy mieli na głowie dwa rogi.
Co to znaczy myślałem sobie? Ach to może pochodzi z braku skutecznego postanowienia na spowiedzi i to może być powodem, że wielu, mimo, że tak często spowiadają się, popełniają wciąż te same grzechy. Są to ci daję teraz przykład ogólny, lecz nie posługuję się wiadomością ze spowiedzi, bo obowiązuje z niej sekret, wszyscy co mieli na początku roku obniżony stopień ze sprawowania i tak samo mają obecnie. Inni szemrali na początku roku i popełniają nadal to samo uchybienie. Uznałem za stosowne wam opowiedzieć o tym, gdyż jest to wynik pokornych modlitw Księdza Bosko i pochodzi od Boga.

Z tego snu nie dał publicznie żadnego wyjaśnienia szczegółowego, lecz bez wątpienia posłużył się nich w prywatnych upomnieniach, by przestrzec i zachęcić, kogo trzeba, dla nas i to niewiele, co doszło, stanowi poważne upomnienie, by często o tym mówić młodzieży.

(MB IT X, 56/MB PL X, 52-53)