Święta Monika, matka św. Augustyna, świadek nadziei

Kobieta o niezachwianej wierze, o płodnych łzach, wysłuchana przez Boga po siedemnastu długich latach. Wzór chrześcijanki, żony i matki dla całego Kościoła. Świadectwo nadziei, która przekształciła się w potężną orędowniczkę w Niebie. Sam Ksiądz Bosko zalecał matkom, udręczonym niechrześcijańskim życiem swoich dzieci, aby powierzały się jej w modlitwach.

W wielkiej galerii świętych, którzy naznaczyli historię Kościoła, św. Monika (331-387) zajmuje szczególne miejsce. Nie z powodu spektakularnych cudów, nie z powodu założenia wspólnot zakonnych, nie z powodu znaczących przedsięwzięć społecznych czy politycznych. Monika jest pamiętana i czczona przede wszystkim jako matka, matka Augustyna, niespokojnego młodzieńca, który dzięki jej modlitwom, łzom i świadectwu wiary stał się jednym z największych Ojców Kościoła i Doktorów wiary katolickiej.
Jednak ograniczanie jej postaci do roli matki byłoby niesprawiedliwe i redukujące. Monika to kobieta, która potrafiła żyć swoim zwyczajnym życiem — żony, matki, wierzącej — w sposób niezwykły, przekształcając codzienność poprzez siłę wiary. Jest przykładem wytrwałości w modlitwie, cierpliwości w małżeństwie, niezachwianej nadziei w obliczu zboczeń syna.
Wiadomości o jej życiu pochodzą niemal wyłącznie z Wyznań Augustyna, tekstu, który nie jest kroniką, lecz teologiczną i duchową interpretacją istnienia. Mimo to, na tych stronach Augustyn kreśli niezapomniany portret matki: nie tylko dobrej i pobożnej kobiety, ale autentycznego wzoru wiary chrześcijańskiej, „matki łez”, które stają się źródłem łaski.

Początki w Tagaście
Monika urodziła się w 331 roku w Tagaście, mieście w Numidii, Souk Ahras w dzisiejszej Algierii. Było to tętniące życiem centrum, naznaczone obecnością rzymską i już zakorzenioną wspólnotą chrześcijańską. Pochodziła z zamożnej rodziny chrześcijańskiej: wiara była już częścią jej horyzontu kulturowego i duchowego.
Jej wychowanie naznaczone było wpływem surowej piastunki, która wychowała ją w skromności i umiarkowaniu. Święty Augustyn napisze o niej: „Nie będę mówił o jej darach, lecz o Twoich darach dla niej, która nie stworzyła się sama, ani nie wychowała się sama. Ty ją stworzyłeś, zanim nawet ojciec i matka wiedzieli, jaką będą mieli córkę; i nauczyła ją Twojej bojaźni rózga Twojego Chrystusa, czyli dyscyplina Twojego Jednorodzonego, w domu wierzących, zdrowy członek Twojego Kościoła” (Wyznania IX, 8, 17).

W tych samych Wyznaniach Augustyn opowiada również o znaczącym epizodzie: młoda Monika miała zwyczaj pić małe łyki wina z piwnicy, aż pewna służąca upomniała ją, nazywając ją „pijaczką”. To upomnienie wystarczyło jej, by ostatecznie się poprawić. Ta pozornie drobna anegdota pokazuje jej uczciwość w rozpoznawaniu własnych grzechów, pozwalaniu się korygować i wzrastaniu w cnocie.

W wieku 23 lat Monika została wydana za mąż za Patrycjusza, pogańskiego urzędnika miejskiego, znanego z cholerycznego charakteru i niewierności małżeńskiej. Życie małżeńskie nie było łatwe: życie z impulsywnym mężczyzną, dalekim od wiary chrześcijańskiej, wystawiło jej cierpliwość na ciężką próbę.
Mimo to Monika nigdy nie popadła w zniechęcenie. Z postawą łagodności i szacunku potrafiła stopniowo zdobywać serce męża. Nie odpowiadała ostro na wybuchy gniewu, nie podsycała niepotrzebnych konfliktów. Z czasem jej wytrwałość przyniosła owoce: Patrycjusz nawrócił się i przyjął chrzest krótko przed śmiercią.
Świadectwo Moniki pokazuje, jak świętość niekoniecznie wyraża się w spektakularnych gestach, ale w codziennej wierności, w miłości, która potrafi powoli przekształcać trudne sytuacje. W tym sensie jest wzorem dla wielu żon i matek, które żyją w małżeństwach naznaczonych napięciami lub różnicami wiary.

Monika matka
Z małżeństwa urodziło się troje dzieci: Augustyn, Nawigiusz i córka, której imienia nie znamy. Monika wylała na nich całą swoją miłość, ale przede wszystkim swoją wiarę. Nawigiusz i córka podążali prostą drogą chrześcijańską: Nawigiusz został kapłanem; córka obrała drogę życia konsekrowanego. Augustyn natomiast szybko stał się centrum jej zmartwień i łez.
Już jako chłopiec Augustyn wykazywał niezwykłą inteligencję. Monika wysłała go na studia retoryki do Kartaginy, pragnąc zapewnić mu świetlaną przyszłość. Ale wraz z postępami intelektualnymi przyszły również pokusy: zmysłowość, światowość, złe towarzystwo. Augustyn przyjął doktrynę manichejską, przekonany, że znajdzie w niej racjonalne odpowiedzi na problem zła. Ponadto zaczął żyć bez ślubu z kobietą, z którą miał syna, Adeodata. Zboczenia syna skłoniły Monikę do odmówienia mu gościny w swoim domu. Jednak nie przestała się za niego modlić i składać ofiary: „z krwawiącego serca mojej matki ofiarowywała się Tobie za mnie noc i dzień ofiara jej łez” (Wyznania V, 7,13) i „wylewała więcej łez niż kiedykolwiek matki wylewają z powodu fizycznej śmierci dzieci” (Wyznania III, 11,19).

Dla Moniki była to głęboka rana: syn, którego poświęciła Chrystusowi w łonie, gubił się. Ból był nieopisany, ale nigdy nie przestała mieć nadziei. Sam Augustyn napisze: „Serce mojej matki, dotknięte taką raną, nigdy by się nie zagoiło: bo nie potrafię odpowiednio wyrazić jej uczuć do mnie i o ile większy był jej trud w urodzeniu mnie w duchu niż ten, z którym urodziła mnie w ciele” (Wyznania V, 9,16).

Nasuwa się pytanie: dlaczego Monika nie ochrzciła Augustyna zaraz po urodzeniu?
Chociaż chrzest dzieci był już znany i udzielany, nie był jeszcze powszechną praktyką. Wielu rodziców wolało odkładać go na dorosłość, uważając go za „ostateczne obmycie”: obawiali się, że jeśli ochrzczony popełniłby poważny grzech, zbawienie byłoby zagrożone. Ponadto Patrycjusz, wciąż poganin, nie miał żadnego interesu w wychowywaniu syna w wierze chrześcijańskiej.
Dziś wyraźnie widzimy, że był to niefortunny wybór, ponieważ chrzest nie tylko czyni nas dziećmi Bożymi, ale daje nam łaskę zwycięstwa nad pokusami i grzechem.
Jedno jest jednak pewne: gdyby został ochrzczony jako dziecko, Monika oszczędziłaby sobie i synowi tyle cierpień.

Najsilniejszy obraz Moniki to obraz matki, która modli się i płacze. Wyznania opisują ją jako kobietę niestrudzoną w wstawiennictwie u Boga za syna.
Pewnego dnia biskup Tagasty — według niektórych, sam Ambroży — uspokoił ją słowami, które stały się sławne: „Idź, nie może zginąć syn tylu łez”. To zdanie stało się gwiazdą przewodnią Moniki, potwierdzeniem, że jej matczyny ból nie był daremny, ale częścią tajemniczego planu łaski.

Wytrwałość matki
Życie Moniki było również pielgrzymką śladami Augustyna. Kiedy syn postanowił potajemnie wyjechać do Rzymu, Monika nie szczędziła żadnego wysiłku; nie uznała sprawy za przegraną, ale podążała za nim i szukała go, aż go znalazła. Dotarła do niego w Mediolanie, gdzie Augustyn otrzymał katedrę retoryki. Tam znalazła duchowego przewodnika w osobie św. Ambrożego, biskupa miasta. Między Moniką a Ambrożym narodziła się głęboka więź: ona rozpoznawała w nim pasterza zdolnego do prowadzenia syna, podczas gdy Ambroży podziwiał jej niezachwianą wiarę.
W Mediolanie kazania Ambrożego otworzyły Augustynowi nowe perspektywy. Stopniowo porzucił manicheizm i zaczął patrzeć na chrześcijaństwo nowymi oczami. Monika cicho towarzyszyła temu procesowi: nie przyspieszała, nie żądała natychmiastowych nawróceń, ale modliła się i wspierała go, pozostając u jego boku aż do jego nawrócenia.

Nawrócenie Augustyna
Bóg wydawał się jej nie słuchać, ale Monika nigdy nie przestała się modlić i składać ofiar za syna. Po siedemnastu latach jej prośby w końcu zostały wysłuchane — i to jak! Augustyn nie tylko stał się chrześcijaninem, ale został kapłanem, biskupem, doktorem i ojcem Kościoła.
On sam to uznaje: „Ty jednak w głębi swoich zamysłów wysłuchałeś żywotnego punktu jej pragnienia, nie dbając o chwilowy przedmiot jej prośby, ale dbając o to, by uczynić ze mnie to, co zawsze prosiła Cię, abyś uczynił” (Wyznania V, 8,15).

Decydujący moment nadszedł w 386 roku. Augustyn, wewnętrznie dręczony, walczył z namiętnościami i oporem swojej woli. W słynnym epizodzie w ogrodzie w Mediolanie, słysząc głos dziecka mówiącego „Tolle, lege” („Weź, czytaj”), otworzył List do Rzymian i przeczytał słowa, które zmieniły jego życie: „Przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się o ciało, by zaspokajać jego pożądliwości” (Rz 13,14).
Był to początek jego nawrócenia. Wraz z synem Adeodatem i kilkoma przyjaciółmi wycofał się do Cassiciacum, aby przygotować się do chrztu. Monika była z nimi, uczestnicząc w radości z widzenia w końcu wysłuchanych modlitw tylu lat.
W Wielką Noc 387 roku, w katedrze w Mediolanie, Ambroży ochrzcił Augustyna, Adeodata i innych katechumenów. Łzy bólu Moniki zamieniły się w łzy radości. Nadal pozostawała w jego służbie, tak że w Cassiciacum Augustyn powie: „Dbała o nas, jakby była matką wszystkich, i służyła nam, jakby była córką wszystkich”.

Ostia: ekstaza i śmierć
Po chrzcie Monika i Augustyn przygotowywali się do powrotu do Afryki. Zatrzymali się w Ostii, gdzie czekając na statek, przeżyli moment niezwykle intensywny duchowo. Wyznania opowiadają o ekstazie w Ostii: matka i syn, spoglądając przez okno, kontemplowali razem piękno stworzenia i wznosili się ku Bogu, jakby smakując błogosławieństwa nieba.
Monika powie: „Synu, co do mnie, nie znajduję już żadnej atrakcji w tym życiu. Nie wiem, co jeszcze tu robię i dlaczego tu jestem. Ten świat nie jest już dla mnie przedmiotem pragnień. Był tylko jeden powód, dla którego pragnęłam pozostać jeszcze trochę w tym życiu: zobaczyć cię chrześcijaninem katolikiem, zanim umrę. Bóg wysłuchał mnie ponad wszelkie moje oczekiwania, pozwolił mi zobaczyć cię w Jego służbie i uwolnionego od ziemskich aspiracji do szczęścia. Co ja tu robię?” (Wyznania IX, 10,11). Osiągnęła swój ziemski cel.
Kilka dni później Monika ciężko zachorowała. Czując zbliżający się koniec, powiedziała dzieciom: „Dzieci moje, pochowacie tu swoją matkę: nie martwcie się, gdzie. Tylko o to was proszę: pamiętajcie o mnie przy ołtarzu Pana, gdziekolwiek będziecie”. Była to synteza jej życia: nie obchodziło jej miejsce pochówku, ale więź w modlitwie i Eucharystii.
Zmarła w wieku 56 lat, 12 listopada 387 roku, i została pochowana w Ostii. W VI wieku jej relikwie zostały przeniesione do ukrytej krypty w tym samym kościele św. Aurei. W 1425 roku relikwie zostały przeniesione do Rzymu, do bazyliki św. Augustyna na Polu Marsowym, gdzie są czczone do dziś.

Duchowy profil Moniki
Augustyn opisuje swoją matkę słowami dobrze wyważonymi:
„[…] kobieca w wyglądzie, męska w wierze, wiekowa w spokoju, matczyna w miłości, chrześcijańska w pobożności […]” (Wyznania IX, 4, 8).
A także:
„[…] wdowa czysta i skromna, wytrwała w jałmużnie, pobożna i poddana Twoim świętym; która nie przepuszczała dnia bez złożenia ofiary na Twój ołtarz, która dwa razy dziennie, rano i wieczorem, bezbłędnie nawiedzała Twój kościół, i nie po to, by próżno rozmawiać i plotkować jak inne staruszki, ale by słuchać Twoich słów i dawać Ci słuchać swoich modlitw? Łzy takiej kobiety, która nimi prosiła Cię nie o złoto ani srebro, ani o dobra nietrwałe czy zmienne, ale o zbawienie duszy swego syna, czyż mógłbyś je wzgardzić Ty, który tak ją uczyniłeś swoją łaską, odmawiając jej swojej pomocy? Z pewnością nie, Panie. Ty raczej byłeś przy niej i wysłuchiwałeś jej, działając zgodnie z porządkiem, w którym przeznaczyłeś, że masz działać” (Wyznania V, 9,17).

Z tego augustyńskiego świadectwa wyłania się postać o zaskakującej aktualności.
Była kobietą modlitwy: nigdy nie przestała wzywać Boga o zbawienie swoich bliskich. Jej łzy stają się wzorem wytrwałego wstawiennictwa.
Była wierną żoną: w trudnym małżeństwie nigdy nie odpowiadała z urazą na surowość męża. Jej cierpliwość i łagodność były narzędziami ewangelizacji.
Była odważną matką: nie opuściła syna w jego zboczeniach, ale towarzyszyła mu z wytrwałą miłością, zdolną zaufać czasom Bożym.
Była świadkiem nadziei: jej życie pokazuje, że żadna sytuacja nie jest beznadziejna, jeśli jest przeżywana w wierze.
Przesłanie Moniki nie należy tylko do IV wieku. Mówi ono również dzisiaj, w kontekście, w którym wiele rodzin przeżywa napięcia, dzieci oddalają się od wiary, rodzice doświadczają trudu oczekiwania.
Rodziców uczy, by się nie poddawać, by wierzyć, że łaska działa w tajemniczy sposób.
Chrześcijankom pokazuje, jak łagodność i wierność mogą przekształcać trudne relacje.
Każdemu, kto czuje się zniechęcony w modlitwie, świadczy, że Bóg słucha, nawet jeśli czasy nie pokrywają się z naszymi.
Nieprzypadkowo wiele stowarzyszeń i ruchów wybrało Monikę na patronkę matek chrześcijańskich i kobiet, które modlą się za dzieci oddalone od wiary.

Kobieta prosta i niezwykła
Życie świętej Moniki to historia kobiety prostej i jednocześnie niezwykłej. Prostej, bo przeżytej w codzienności rodziny, niezwykłej, bo przemienionej przez wiarę. Jej łzy i modlitwy ukształtowały świętego i poprzez niego głęboko wpłynęły na historię Kościoła.
Jej pamięć, obchodzona 27 sierpnia, w wigilię święta św. Augustyna, przypomina nam, że świętość często przechodzi przez ukrytą wytrwałość, cichą ofiarę, nadzieję, która nie zawodzi.
W słowach Augustyna, skierowanych do Boga za matkę, znajdujemy syntezę jej duchowego dziedzictwa: „Nie mogę wystarczająco powiedzieć, jak bardzo moja dusza jest jej dłużna, mój Boże; ale Ty wiesz wszystko. Odpłać jej swoją miłością to, o co prosiła Cię tyloma łzami za mnie” (Wyznania IX, 13).

Święta Monika poprzez wydarzenia swojego życia osiągnęła wieczne szczęście, które sama zdefiniowała: „Szczęście polega bez wątpienia na osiągnięciu celu i należy ufać, że do niego możemy być doprowadzeni przez mocną wiarę, żywą nadzieję, żarliwą miłość” (La Felicità 4,35).




Stać się znakiem nadziei w eSwatini – Lesotho – RPA po 130 latach

W sercu Afryki Południowej, wśród naturalnego piękna i wyzwań społecznych eSwatini, Lesotho i RPA, Salezjanie świętują 130 lat obecności misyjnej. W tym czasie Jubileuszu, Kapituły Generalnej i historycznych rocznic, Inspektoria Afryki Południowej dzieli się swoimi znakami nadziei: wiernością charyzmatowi Księdza Bosko, zaangażowaniem wychowawczym i duszpasterskim wśród młodzieży oraz siłą międzynarodowej wspólnoty, która świadczy o braterstwie i odporności. Mimo trudności, entuzjazm młodzieży, bogactwo lokalnych kultur i duchowość Ubuntu nadal wskazują drogi przyszłości i komunii.

Braterskie pozdrowienia od Salezjanów z najmniejszej Wizytatorii i najstarszej obecności w Regionie Afryka-Madagaskar (od 1896 roku, pierwszych 5 współbraci wysłał Ksiądz Rua). W tym roku dziękujemy za 130 salezjanów, którzy pracowali w naszych 3 krajach i którzy teraz wstawiają się za nami z nieba. „Małe jest piękne”!

Na terytorium AFM mieszka 65 milionów ludzi, którzy komunikują się w 12 językach urzędowych, wśród wielu cudów natury i wielkich zasobów podziemnych. Żyjemy wśród nielicznych krajów Afryki Subsaharyjskiej, gdzie katolicy stanowią niewielką mniejszość w porównaniu z innymi Kościołami chrześcijańskimi, z zaledwie 5 milionami wiernych.

Jakie są znaki nadziei, których szuka nasza młodzież i społeczeństwo?
Przede wszystkim staramy się przezwyciężyć osławione światowe rekordy rosnącej przepaści między bogatymi a biednymi (100 000 milionerów wobec 15 milionów bezrobotnych młodych ludzi), braku bezpieczeństwa i rosnącej przemocy w życiu codziennym, załamania systemu edukacji, które doprowadziło do powstania nowej generacji milionów analfabetów, zmagających się z różnymi uzależnieniami (alkohol, narkotyki…). Ponadto, 30 lat po zakończeniu reżimu apartheidu w 1994 roku, społeczeństwo i Kościół są nadal podzielone między różne wspólnoty pod względem gospodarki, możliwości i wielu jeszcze niezagojonych ran. W rzeczywistości wspólnota „Kraju Tęczy” zmaga się z wieloma „lukami”, które mogą być „wypełnione” tylko wartościami Ewangelii.

Jakie są znaki nadziei, których szuka Kościół katolicki w RPA?
Uczestnicząc w trymestralnym spotkaniu „Joint Witness” przełożonych zakonnych i biskupów w 2024 roku, zauważyliśmy wiele oznak upadku: mniej wiernych, brak powołań kapłańskich i zakonnych, starzenie się i zmniejszanie liczby zakonników, niektóre diecezje w bankructwie, ciągła utrata/zmniejszanie się instytucji katolickich (opieka medyczna, edukacja, dzieła społeczne lub media) z powodu gwałtownego spadku liczby zaangażowanych zakonników i świeckich. Konferencja Episkopatu Katolickiego (SACBC – obejmująca Botswanę, eSwatini i RPA) wskazuje jako priorytet pomoc młodzieży uzależnionej od alkoholu i innych różnych substancji.

Jakie są znaki nadziei, których szukają salezjanie z Afryki Południowej?
Codziennie modlimy się o nowe powołania salezjańskie, aby móc przyjąć nowych misjonarzy. Rzeczywiście, skończyła się era Inspektorii Anglo-Irlandzkiej (do 1988 roku), a „Projekt Afryka” nie obejmował południowego krańca kontynentu. Po 70 latach w eSwatini (Suazi) i 45 latach w Lesotho, mamy tylko 4 lokalne powołania z każdego Królestwa. Dziś mamy tylko 5 młodych współbraci i 4 nowicjuszy w formacji początkowej. Jednak najmniejsza Wizytatoria Afryki-Madagaskaru, poprzez swoje 7 lokalnych wspólnot, jest odpowiedzialna za edukację i opiekę duszpasterską w 6 dużych parafiach, 18 szkołach podstawowych i średnich, 3 centrach kształcenia zawodowego (TVET) i różnych programach pomocy społecznej. Nasza wspólnota inspektorialna, z 18 różnymi narodowościami wśród 35 salezjanów mieszkających w 7 wspólnotach, jest wielkim darem i wyzwaniem do przyjęcia.

Jako mniejszościowa i krucha wspólnota katolicka Afryki Południowej…
Wierzymy, że jedyną drogą do przyszłości jest budowanie większej liczby mostów i komunii między zakonnikami a diecezjami: im słabsi jesteśmy, tym bardziej staramy się współpracować. Ponieważ cały Kościół katolicki stara się skupić na młodzieży, Ksiądz Bosko został wybrany przez biskupów na Patrona Duszpasterstwa Młodzieży, a Nowenna ku jego czci jest z przeżywana z zapałem w większości diecezji i parafii na początku roku duszpasterskiego.

Jako Salezjanie i Rodzina Salezjańska, nieustannie zachęcamy się nawzajem: „work in progress” (prace w toku).
W ciągu ostatnich dwóch lat, po zaproszeniu Przełożonego Generalnego, staraliśmy się ożywić nasz charyzmat salezjański, z mądrością wspólnej wizji i kierunku (począwszy od dorocznego zgromadzenia inspektorialnego), z serią małych i prostych codziennych kroków we właściwym kierunku oraz z mądrością osobistego i wspólnotowego nawrócenia.

Jesteśmy wdzięczni za zachętę ks. Pascuala Cháveza na naszej niedawnej Kapitule Inspektorialnej w 2024 roku: Dobrze wiecie, że trudniej, ale nie niemożliwe, jest „odnowić” niż założyć [charyzmat], ponieważ istnieją nawyki, postawy lub zachowania, które nie odpowiadają duchowi naszego Świętego Założyciela, Księdza Bosko, i jego Projektowi Życia, i mają „prawo obywatelstwa” [w Inspektorii]. Naprawdę potrzebne jest prawdziwe nawrócenie każdego współbrata do Boga, traktując Ewangelię jako najwyższą regułę życia, i całego Inspektoratu do Księdza Bosko, przyjmując Konstytucje jako prawdziwy projekt życia.

Została przegłosowana rada ks. Pascuala i zobowiązanie: „Stać się bardziej zafascynowani Jezusem i oddanymi młodzieży”, inwestując w nawrócenie osobiste (tworząc świętą przestrzeń w naszym życiu, aby pozwolić Jezusowi ją przemienić), w nawrócenie wspólnotowe (inwestując w systematyczną miesięczną formację stałą według tematu) oraz w nawrócenie inspektorialne (promując mentalność inspektorialną poprzez „Jedno Serce Jedna Dusza” – owoc naszego zgromadzenia inspektorialnego) oraz z miesięcznymi spotkaniami online dyrektorów.

Na pamiątkowym obrazku naszej Wizytatorii Błogosławionego Michała Rua, obok twarzy wszystkich 46 współbraci i 4 nowicjuszy (35 mieszka w naszych 7 wspólnotach, 7 jest w formacji za granicą, a 5 salezjanów czeka na wizę, z jednym w katakumbach San Callisto i jednym misjonarzem, który przechodzi chemioterapię w Polsce). Jesteśmy również pobłogosławieni rosnącą liczbą współbraci misjonarzy, którzy są wysyłani przez Przełożonego Generalnego lub na określony czas z innych Inspektorii afrykańskich, aby nam pomóc (AFC, ACC, ANN, ATE, MDG i ZMB). Jesteśmy bardzo wdzięczni każdemu z tych młodych współbraci. Wierzymy, że z ich pomocą nasza nadzieja na charyzmatyczne odrodzenie staje się namacalna. Nasza Wizytatoria – najmniejsza w Afryce-Madagaskarze, po prawie 40 latach od założenia, nadal nie ma prawdziwego domu inspektorialnego. Budowa rozpoczęła się, z pomocą Przełożonego Generalnego, dopiero w zeszłym roku. Również tutaj mówimy: „prace w toku…”

Chcemy również podzielić się naszymi skromnymi znakami nadziei ze wszystkimi pozostałymi 92 Inspektoriami w tym cennym okresie Kapituły Generalnej. AFM ma unikalne doświadczenie 31 lat lokalnych wolontariuszy misyjnych (zaangażowanych w Duszpasterstwo Młodzieży w Centrum Młodzieżowym Bosco w Johannesburgu od 1994 roku), program „Love Matters” dla zdrowego rozwoju seksualnego młodzieży od 2001 roku. Nasi wolontariusze, zaangażowani przez cały rok w życie naszej wspólnoty, są najcenniejszymi członkami naszej Misji i nowych grup Rodziny Salezjańskiej, które powoli rosną (VDB, Salezjanie Współpracownicy i Byli Wychowankowie Księdza Bosko).

Nasz dom macierzysty w Kapsztadzie będzie obchodził już w przyszłym roku swoje sto trzydzieste urodziny, a dzięki sto pięćdziesiątej rocznicy Misji Salezjańskich, z pomocą Inspektoratu Chin, stworzyliśmy specjalną „Salę Pamięci Świętego Alojzego Versiglii”, gdzie nasz Protomęczennik spędził jeden dzień podczas powrotu z Włoch do Chin-Makau w maju 1917 roku.

Ksiądz Bosko „Ubuntu” – droga synodalna
„Jesteśmy tutaj dzięki wam!” – Ubuntu to jeden z wkładów kultur Afryki Południowej w globalną wspólnotę. Słowo w języku Nguni oznacza „Jestem, ponieważ wy jesteście” („I’m because you are!”). Inne możliwe tłumaczenia: „Jestem dzięki wam!”). W zeszłym roku podjęliśmy projekt „Eco Ubuntu” (3-letni projekt podnoszenia świadomości ekologicznej), który obejmuje około 15 000 młodych ludzi z naszych 7 wspólnot w eSwatini, Lesotho i RPA. Oprócz wspaniałej celebracji i dzielenia się Synodem Młodzieży 2024, nasi 300 młodych ludzi [którzy uczestniczyli] zachowują przede wszystkim Ubuntu w swoich wspomnieniach. Ich entuzjazm jest źródłem inspiracji. AFM potrzebuje was: Jesteśmy dzięki wam!

Marco Fulgaro




Przesłanie ks. Fabio Attarda z okazji święta Przełożonego Generalnego

Drodzy współbracia, drodzy współpracownicy i współpracowniczki naszych Wspólnot Wychowawczo-Duszpasterskich, droga młodzieży,

            Pozwólcie, że podzielę się z wami tym przesłaniem, które płynie z głębi mojego serca. Przekazuję je z całą miłością, uznaniem i szacunkiem, jakie żywię dla każdego z was, gdy angażujecie się w misję bycia wychowawcami, duszpasterzami i animatorami młodzieży na wszystkich kontynentach.
            Wszyscy jesteśmy świadomi, że wychowanie młodzieży wymaga coraz więcej znaczących dorosłych, osób o moralnie solidnym kręgosłupie, zdolnych do przekazywania nadziei i wizji na ich przyszłość.
            Podczas gdy wszyscy angażujemy się w towarzyszenie młodzieży, przyjmując ją w naszych domach, oferując jej wszelkiego rodzaju możliwości edukacyjne, w różnorodności środowisk, które prowadzimy, jesteśmy również świadomi wyzwań kulturowych, społecznych i ekonomicznych, którym musimy stawić czoła.
            Obok tych wyzwań, które są częścią każdego procesu wychowawczo-duszpasterskiego, ponieważ zawsze jest to ciągły dialog z rzeczywistościami ziemskimi, uznajemy, że w konsekwencji sytuacji wojen i konfliktów zbrojnych w różnych częściach świata, powołanie, które przeżywamy, staje się bardziej złożone i trudne. Wszystko to ma wpływ na wysiłek, który podejmujemy. Zachęcające jest to, że pomimo trudności, którym musimy stawić czoła, jesteśmy zdeterminowani, aby z przekonaniem kontynuować naszą misję.
            W ostatnich miesiącach przesłanie papieża Franciszka, a teraz słowa papieża Leona XIV, nieustannie wzywają świat do spojrzenia w twarz tej bolesnej sytuacji, która wydaje się być spiralą rosnącą w przerażający sposób. Wiemy, że wojny nigdy nie przynoszą pokoju. Jesteśmy świadomi, a niektórzy z nas doświadczają tego na własnej skórze, że każdy konflikt zbrojny i każda wojna niosą ze sobą cierpienie, ból i zwiększają wszelkiego rodzaju ubóstwo. Wszyscy wiemy, że ci, którzy ostatecznie płacą cenę za takie sytuacje, to uchodźcy, osoby starsze, dzieci i młodzież, którzy znajdują się bez teraźniejszości i bez przyszłości.
            Z tego powodu, drodzy współbracia i drodzy nasi współpracownicy i młodzieży z całego świata, chciałbym uprzejmie prosić, aby z okazji święta Przełożonego Generalnego, które jest tradycją sięgającą czasów Księdza Bosko, każda wspólnota w okolicach dnia święta Przełożonego Generalnego celebrowała Eucharystię w intencji pokoju.
            Jest to zaproszenie do modlitwy, która znajduje swoje źródło w ofierze Chrystusa, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Modlitwa jako świadectwo, aby nikt nie pozostał obojętny w sytuacji światowej wstrząśniętej rosnącą liczbą konfliktów.
            Ten nasz gest solidarności jest skierowany do wszystkich, zwłaszcza salezjanów, świeckich i młodzieży, którzy w tym szczególnym momencie, z wielką odwagą i determinacją, kontynuują życie misją salezjańską w sytuacjach naznaczonych wojnami. Są to salezjanie, świeccy i młodzież, którzy proszą i doceniają solidarność całego Zgromadzenia, solidarność ludzką, solidarność duchową, solidarność charyzmatyczną.
            Podczas gdy ja i cała Rada Generalna robimy wszystko, co w naszej mocy, aby być bardzo blisko wszystkich w konkretny sposób, uważam, że w tym szczególnym momencie należy dać taki znak bliskości i zachęty ze strony całego Zgromadzenia.
            Wam, nasi najdrożsi bracia i nasze najdroższe siostry w Mjanmie, Ukrainie, na Bliskim Wschodzie, w Etiopii, we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga, w Nigerii, na Haiti i w Ameryce Środkowej, chcemy wyraźnie powiedzieć, że jesteśmy z wami. Dziękujemy wam za wasze świadectwo.
            Zapewniamy was o naszej ludzkiej i duchowej bliskości.
Kontynuujmy modlitwę o dar pokoju. Kontynuujemy modlitwę za tych naszych współbraci, świeckich i młodzież, którzy, żyjąc w bardzo trudnych sytuacjach, nadal mają nadzieję i modlą się, aby zapanował pokój. Ich przykład, ich poświęcenie i ich przynależność do charyzmatu Księdza Bosko, jest dla nas silnym świadectwem. Oni, wraz z wieloma osobami konsekrowanymi, kapłanami i zaangażowanymi świeckimi, są współczesnymi męczennikami, to znaczy świadkami wychowania i ewangelizacji, którzy mimo wszystko, jako prawdziwi pasterze i szafarze miłości ewangelicznej, nadal kochają, wierzą i mają nadzieję na lepszą przyszłość.
            Wszyscy my, to wezwanie do solidarności, przyjmujemy całym sercem. Dziękuję.

Prot. 25/0243 Rzym, 24 czerwca 2025
ks. Fabio ATTARD,
Przełożony Generalny

Foto: shutterstock.com




Czcigodny Sługa Boży ks. Carlo Crespi – „świadek i pielgrzym nadziei”

Ksiądz Carlo Crespi, salezjański misjonarz w Ekwadorze, poświęcił swoje życie wierze i nadziei. W ostatnich latach w sanktuarium Maryi Wspomożycielki Wiernych pocieszał wiernych, zaszczepiając optymizm nawet w chwilach kryzysu. Jego przykładne praktykowanie cnót teologicznych, podkreślone przez świadectwo tych, którzy go znali, wyrażało się również w zaangażowaniu w wychowanie: zakładając szkoły i instytuty, oferował młodym ludziom nowe perspektywy. Jego przykład wytrwałości i poświęcenia nadal oświetla duchową i ludzką drogę wspólnoty. Jego dziedzictwo trwa i inspiruje pokolenia wierzących.

            W ostatnich latach życia ksiądz Carlo Crespi (Legnano, 29 maja 1891 – Cuenca, 30 kwietnia 1982), salezjański misjonarz w Ekwadorze, stopniowo odsuwał na drugi plan akademickie aspiracje młodości, otaczał się prostotą, a jego duchowy wzrost wydawał się niepowstrzymany. Widziano go w sanktuarium Maryi Wspomożycielki Wiernych, jak szerzył nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, spowiadał i doradzał niekończącym się kolejkom wiernych, dla których godziny, posiłki, a nawet sen nie miały już znaczenia. Tak jak to robił w sposób wzorowy przez całe życie, trzymał wzrok utkwiony w dobrach wiecznych, które teraz wydawały się bliższe niż kiedykolwiek.
            Żywił nadzieję eschatologiczną, która łączy się z oczekiwaniami człowieka w życiu i po śmierci, znacząco wpływając na światopogląd i codzienne zachowanie. Według św. Pawła nadzieja jest niezbędnym składnikiem tego życia, które się ofiarowuje, które wzrasta poprzez współpracę z innymi i rozwijanie własnej wolności. Przyszłość staje się w ten sposób zadaniem zbiorowym, które pozwala nam rozwijać się jako ludzie. Jej obecność zachęca nas do patrzenia w przyszłość z poczuciem zaufania, inicjatywy i więzi z innymi.
            Taka była nadzieja Czcigodnego Sługi Bożego księdza Crespiego! Wielka cnota, która jak ramiona jarzma podtrzymuje wiarę i miłość; jak poprzeczne ramię krzyża jest tronem zbawienia, jest oparciem dla uzdrawiającego węża wzniesionego przez Mojżesza na pustyni; jak most duszy, by wznieść się ku światłości.
            Nadzwyczajny poziom osiągnięty przez księdza Crespiego w praktykowaniu wszystkich cnót był zgodnie podkreślany przez świadków wysłuchanych podczas Diecezjalnego Procesu Beatyfikacyjnego, ale wynika również z uważnej analizy dokumentów i wydarzeń biograficznych księdza Carlo Crespiego. Ćwiczenie cnót chrześcijańskich przez niego, według tych, którzy go znali, było nie tylko niezwykłe, ale również stałe przez całe jego długie życie. Ludzie podążali za nim wiernie, ponieważ w jego codziennym życiu niemal naturalnie przebijało się ćwiczenie cnót teologicznych, wśród których nadzieja wyróżniała się w szczególny sposób w wielu trudnych momentach. Zasiał nadzieję w sercach ludzi i żył tą cnotą w najwyższym stopniu.
            Kiedy szkoła „Cornelio Merchan” została zniszczona przez pożar, ksiądz Crespi, również płaczący, okazał ludowi, który zebrał się we łzach przed dymiącymi ruinami, stałą i niezwykłą nadzieję, zachęcając wszystkich: „Pachilla już nie ma, ale zbudujemy lepszą, a dzieci będą szczęśliwsze i bardziej zadowolone”. Z jego ust nigdy nie padło słowo goryczy ani bólu z powodu tego, co zostało utracone.
            W szkole Księdza Bosko i Matusi Małgorzaty żył i świadczył o pełni nadziei, ponieważ ufając Panu i pokładając nadzieję w Boskiej Opatrzności, zrealizował wielkie dzieła i posługę bez budżetu, chociaż nigdy nie brakowało mu pieniędzy. Nie miał czasu na niepokojenie się ani rozpacz, jego pozytywne nastawienie dawało innym zaufanie i nadzieję.
            Ksiądz Carlo był często opisywany jako człowiek o sercu pełnym optymizmu i nadziei w obliczu wielkich cierpień życia, ponieważ miał tendencję do relatywizowania ludzkich wydarzeń, nawet tych najtrudniejszych; pośród swoich ludzi był świadkiem i pielgrzymem nadziei na drodze życia!
            Bardzo budujące, aby zrozumieć, w jaki sposób i w jakich obszarach życia Czcigodnego Sługi Bożego cnota nadziei znalazła konkretny wyraz, jest również opowiadanie, które sam ksiądz Carlo Crespi zawarł w liście wysłanym z Cuenca w 1925 roku do Przełożonego Generalnego księdza Filipa Rinaldiego. W nim, przyjmując jego natarczywą prośbę, opowiada o wydarzeniu, którego sam doświadczył, kiedy pocieszając kobietę kivara z powodu przedwczesnej śmierci syna, ogłosił jej dobrą nowinę o życiu bez końca: „Wzruszony do łez podszedłem do czcigodnej córki buszu o włosach rozwianych na wietrze: zapewniłem ją, że jej syn umarł dobrze, że przed śmiercią na ustach miał tylko imię oddalonej matki i że został pochowany w specjalnie wykonanej trumnie, a jego dusza została z pewnością zabrana przez wielkiego Boga do Raju […]. Mogłem więc spokojnie wymienić kilka słów, wlewając w to złamane serce słodki balsam wiary i chrześcijańskiej nadziei”.
            Praktykowanie cnoty nadziei wzrastało równolegle z praktykowaniem innych cnót chrześcijańskich, zachęcając do nich: był człowiekiem bogatym w wiarę, nadzieję i miłość.
            Kiedy sytuacja społeczno-ekonomiczna Cuenca w XX wieku znacznie się pogorszyła, powodując poważne reperkusje w życiu ludności, miał intuicję, aby zrozumieć, że kształcąc młodych ludzi z ludzkiego, kulturalnego i duchowego punktu widzenia, zasieje w nich nadzieję na życie i lepszą przyszłość, przyczyniając się do zmiany losów całego społeczeństwa.
            Ksiądz Crespi podjął zatem liczne inicjatywy na rzecz młodzieży Cuenca, zaczynając przede wszystkim od edukacji szkolnej. Salezjańska Szkoła Ludowa „Cornelio Merchán”; Kolegium Nauczycielskie Orientalistyczne skierowane do nauczycieli salezjańskich; założenie szkół rzemiosł artystycznych – które później stały się „Técnico Salesiano” i Wyższym Instytutem Technologicznym, które swój rozkwit osiągnęły w Salezjańskim Uniwersytecie Politechnicznym – potwierdzają pragnienie Sługi Bożego, aby zaoferować mieszkańcom Cuenca lepsze i liczniejsze perspektywy rozwoju duchowego, ludzkiego i zawodowego. Młodzi i ubodzy, uważani przede wszystkim za dzieci Boże przeznaczone do wiecznego szczęścia, zostali zatem dotknięci przez księdza Crespiego poprzez promocję ludzką i społeczną zdolną do wpłynięcia na szerszą dynamikę, dynamikę zbawienia.
            Wszystko to zostało przez niego zrealizowane przy niewielkich zasobach finansowych, ale z obfitą nadzieją na przyszłość młodych ludzi. Aktywnie pracował, nie tracąc z oczu ostatecznego celu swojej misji: osiągnięcia życia wiecznego. Właśnie w tym sensie ksiądz Carlo Crespi rozumiał teologiczną cnotę nadziei i przez tę perspektywę przeszedł całe jego kapłaństwo.
            Pewność życia wiecznego było bez wątpienia jednym z centralnych tematów poruszanych w pismach księdza Carlo Crespiego. Ta informacja pozwala nam uchwycić oczywiste znaczenie, jakie przypisywał cnocie nadziei. Ta informacja wyraźnie pokazuje, jak praktykowanie tej cnoty stale przenikało ziemską drogę Sługi Bożego.
            Nawet choroba nie mogła ugasić niewyczerpanej nadziei, która zawsze ożywiała księdza Crespiego.
            Niedługo przed zakończeniem swojego ziemskiego życia ksiądz Carlo poprosił o podanie mu do rąk krucyfiksu. Jego śmierć nastąpiła 30 kwietnia 1982 roku o godzinie 17:30 w Klinice Santa Inés w Cuenca z powodu zapalenia oskrzeli i ataku serca.
            Osobisty lekarz Czcigodnego Sługi Bożego, który przez 25 lat aż do śmierci był bezpośrednim świadkiem spokoju i świadomości, z jaką ksiądz Crespi, który zawsze żył ze wzrokiem zwróconym ku niebu, przeżywał tak długo oczekiwane spotkanie z Jezusem.
            W procesie zeznał: „Dla mnie szczególnym znakiem jest właśnie ta postawa komunikowania się z nami w akcie po prostu ludzkim, śmiejąc się i żartując, a kiedy – mówię – zobaczył, że bramy wieczności są otwarte i być może czeka na niego Maryja Dziewica, uciszył nas i kazał nam wszystkim się modlić”.

Carlo Riganti
Prezes Stowarzyszenia Carlo Crespi




Z Nino Baglierim, pielgrzymem Nadziei, na drodze Jubileuszu

Droga Jubileuszu 2025, poświęcona Nadziei, znajduje jasnego świadka w historii Sługi Bożego Nino Baglieriego. Od dramatycznego upadku w wieku siedemnastu lat, który spowodował jego zupełny paraliż, aż po wewnętrzne odrodzenie w 1978 roku, Baglieri przeszedł z cienia rozpaczy do światła czynnej wiary, przemieniając swoje łoże cierpienia w katedrę radości. Jego historia splata pięć znaków jubileuszowych – pielgrzymkę, bramę, wyznanie wiary, miłość bliźniego i pojednanie – pokazując, że nadzieja chrześcijańska nie jest ucieczką, lecz siłą otwierającą przyszłość i podtrzymującą każdą drogę.

1. Nadzieja jako oczekiwanie
            Nadzieja, według internetowego słownika Treccani, to uczucie „ufnego oczekiwania na spełnienie, obecne lub przyszłe, tego, czego się pragnie”. Etymologia rzeczownika „nadzieja” pochodzi od łacińskiego słowa spes, które z kolei wywodzi się z sanskryckiego rdzenia spa-, oznaczającego dążenie do celu. W języku hiszpańskim „sperare” i „aspettare” tłumaczone są jednym czasownikiem esperar, który łączy oba znaczenia: jakby można było oczekiwać tylko tego, czego się pragnie. Ten stan ducha pozwala nam stawiać czoła życiu i jego wyzwaniom z odwagą i światłem w sercu, które nigdy nie gaśnie. Nadzieja wyraża się – pozytywnie lub negatywnie – także w niektórych przysłowiach ludowej mądrości: „Nadzieja umiera ostatnia”, „Dopóki jest życie, jest nadzieja”, „Kto żyje nadzieją, umiera w rozpaczy”.
            Papież Franciszek, niemal zbierając to „wspólne odczucie” nadziei, ale świadomy potrzeby pomocy w odkryciu nadziei w jej pełniejszym i prawdziwszym wymiarze, postanowił poświęcić Jubileusz Zwykły 2025 Nadziei (Spes non confundit [Nadzieja nie zawodzi] jest bullą ogłaszającą Jubileusz) i już w 2014 roku mówił: „Zmartwychwstanie Jezusa nie jest szczęśliwym zakończeniem pięknej bajki, nie jest happy endem filmu; to interwencja Boga Ojca tam, gdzie ludzka nadzieja się załamuje. W chwili, gdy wszystko wydaje się stracone, w chwili bólu, gdy wiele osób czuje potrzebę zejścia z krzyża, jest to moment najbliższy zmartwychwstaniu. Noc staje się najciemniejsza tuż przed świtem, zanim zacznie się światło. W najciemniejszym momencie Bóg interweniuje i wskrzesza” (por. Audiencja z 16 kwietnia 2014).
            W tym kontekście idealnie wpisuje się historia Sługi Bożego Nino Baglieriego (Modica, 1 maja 1951 – 2 marca 2007), który jako siedemnastolatek, młody murarz, spadł z rusztowania na wysokości siedemnastu metrów wskutek nagłego załamania się deski i rozbił się o ziemię, pozostając tetraplegikiem: od tego upadku, 6 maja 1968 roku, mógł poruszać tylko głową i szyją, będąc dożywotnio zależnym od innych we wszystkim, nawet w najprostszych i najskromniejszych czynnościach. Nino nie mógł nawet uścisnąć ręki przyjacielowi czy pogłaskać matki… i widział, jak gasną jego marzenia. Jaką nadzieję na życie ma teraz ten młody człowiek? Z jakimi uczuciami musi się zmierzyć? Jaka przyszłość go czeka? Pierwszą odpowiedzią Nino była rozpacz, całkowita ciemność wobec pytania o sens, na które nie znalazł odpowiedzi: najpierw długie peregrynacje po szpitalach w różnych regionach Włoch, potem współczucie przyjaciół i znajomych, które skłoniło go do buntu i zamknięcia się na dziesięć długich lat samotności i gniewu, podczas gdy tunel życia stawał się coraz głębszy.
            W mitologii greckiej Zeus powierza Pandorze naczynie zawierające wszystkie zła świata: po jego otwarciu ludzie tracą nieśmiertelność i zaczynają życie pełne cierpienia. Aby ich uratować, Pandora ponownie otwiera naczynie i uwalnia elpis, nadzieję, która pozostała na dnie: była jedynym antidotum na troski życia. Patrząc na Dawcę wszelkiego dobra, wiemy, że „nadzieja nie zawodzi” (Rz 5,5). Papież Franciszek w bulli Spes non confundit pisze: „W znaku tej nadziei apostoł Paweł dodaje otuchy wspólnocie chrześcijańskiej w Rzymie […] Wszyscy mają nadzieję. W sercu każdego człowieka ukryta jest nadzieja jako pragnienie i oczekiwanie dobra, choć nie wiadomo, co przyniesie jutro. Nieprzewidywalność przyszłości wywołuje jednak czasem sprzeczne uczucia: od zaufania po lęk, od spokoju po zniechęcenie, od pewności po wątpliwości. Często spotykamy ludzi pozbawionych nadziei, którzy patrzą na przyszłość sceptycznie i pesymistycznie, jakby nic nie mogło im przynieść szczęścia. Niech Jubileusz będzie dla wszystkich okazją do ożywienia nadziei” (tamże, 1).

2. Od świadka „rozpaczy” do „ambasadora” nadziei
            Wróćmy więc do historii naszego Sługi Bożego, Nino Baglieriego.
            Musiało minąć dziesięć długich lat, zanim Nino wyszedł z tunelu rozpaczy, gęste ciemności się rozproszyły i nadeszło Światło. Było to popołudnie 24 marca, Wielki Piątek 1978 roku, gdy ojciec Aldo Modica wraz z grupką młodych udał się do domu Nino, zainspirowany przez jego matkę Peppinę oraz kilka osób uczestniczących w drodze Odnowy w Duchu, która wtedy zaczynała się w pobliskiej parafii salezjańskiej. Nino pisze: „gdy wzywali Ducha Świętego, poczułem dziwne uczucie, wielkie ciepło ogarnęło moje ciało, silne mrowienie we wszystkich [moich] kończynach, jakby nowa siła wchodziła we mnie, a coś starego wychodziło. W tym momencie powiedziałem moje „tak” Panu, zaakceptowałem mój krzyż i narodziłem się na nowo, stałem się nowym człowiekiem. Dziesięć lat rozpaczy zniknęło w kilka chwil, bo do mojego serca wkroczyła nieznana radość. Pragnąłem uzdrowienia mojego ciała, a Pan obdarzył mnie jeszcze większą radością: uzdrowieniem duchowym”.
            Rozpoczyna się dla Nino nowa droga: z „świadka rozpaczy” staje się „pielgrzymem nadziei”. Nie jest już odizolowany w swoim pokoiku, lecz „ambasadorem” tej nadziei, opowiadającym swoją historię w audycji lokalnego radia, a – co jeszcze większe – dobry Bóg daje mu radość pisania ustami. Nino wyznaje: „W marcu 1979 roku Pan uczynił dla mnie wielki cud – nauczyłem się pisać ustami, zacząłem tak: byłem z przyjaciółmi, którzy odrabiali lekcje, poprosiłem o ołówek i zeszyt, zacząłem robić znaki i rysować coś, a potem odkryłem, że mogę pisać i tak zacząłem pisać”.
            Zaczyna spisywać swoje wspomnienia i nawiązuje korespondencję z ludźmi różnych środowisk i z różnych części świata, tysiące listów, które do dziś są przechowywane. Odzyskana nadzieja czyni go twórczym, Nino na nowo odkrywa smak relacji i chce stać się – na ile może – niezależny: za pomocą patyczka trzymanego w ustach i gumki na telefonie wybiera numery, by kontaktować się z wieloma chorymi i przekazywać im słowo pocieszenia. Odkrywa nowy sposób radzenia sobie z własnym cierpieniem, który wyprowadza go z izolacji i prowadzi do bycia świadkiem Ewangelii radości i nadziei: „Teraz w moim sercu jest wiele radości, we mnie nie ma już bólu, w moim sercu jest Twoja miłość. Dziękuję Ci, Jezu, mój Panie, z mojego łoża cierpienia chcę Cię chwalić i całym sercem dziękować, bo wezwałeś mnie, bym poznał życie, bym poznał prawdziwe życie”.
            Nino zmienił perspektywę, dokonał zwrotu o 360° – Pan podarował mu nawrócenie – zaufał Bogu miłosiernemu, który przez „nieszczęście” powołał go do pracy w swojej winnicy, by był znakiem i narzędziem zbawienia i nadziei. Tak więc wiele osób, które przychodziły go pocieszać, wychodziło pocieszonych, z łzami w oczach: nie znajdowali na jego łożu człowieka smutnego i przygnębionego, lecz uśmiechniętą twarz, która mimo wielu cierpień, w tym odleżyn i problemów z oddychaniem, emanowała radością życia; uśmiech był stałym elementem jego twarzy, a Nino czuł się „użyteczny z łoża krzyża”. Nino Baglieri jest przeciwieństwem wielu dzisiejszych ludzi, którzy nieustannie szukają sensu życia, dążą do łatwego sukcesu i szczęścia z rzeczy efemerycznych i bezwartościowych, żyją online, konsumują życie jednym kliknięciem, chcą wszystkiego od razu, ale mają smutne, przygaszone oczy. Nino z pozoru nie miał nic, a jednak miał pokój i radość w sercu: nie żył w izolacji, lecz wspierany przez miłość Boga wyrażoną przez objęcia i obecność całej rodziny oraz coraz większej liczby osób, które go znały i nawiązywały z nim kontakt.

3. Ożywiać nadzieję
            Budujemy nadzieję za każdym razem, gdy nie zadowalam się swoim życiem i staram się je zmienić. Za każdym razem, gdy nie pozwalam, by negatywne doświadczenia mnie zatwardziły i uniemożliwiły mi zaufanie. Za każdym razem, gdy upadam i próbuję się podnieść, nie pozwalając, by strach miał ostatnie słowo. Za każdym razem, gdy w świecie naznaczonym konfliktami wybieram zaufanie i zawsze staram się zaczynać od nowa, z wszystkimi. Za każdym razem, gdy nie uciekam od Bożego marzenia, które mówi do mnie: „chcę, żebyś był szczęśliwy”, „chcę, żebyś miał pełne życie… pełne także świętości”. Szczytem cnoty nadziei jest bowiem spojrzenie w niebo, by dobrze mieszkać na ziemi lub, jak powiedziałby Ksiądz Bosko, chodzić nogami po ziemi i sercem po niebie.
            W tym nurcie nadziei realizuje się jubileusz, który swoimi znakami wzywa nas do wyruszenia w drogę, przekraczania pewnych granic.
Pierwszy znak, pielgrzymka: gdy przemieszczamy się z miejsca na miejsce, jesteśmy otwarci na nowe, na zmianę. Całe życie Jezusa było „wyruszeniem w drogę”, drogą ewangelizacji, która dokonuje się przez dar życia, a potem dalej, przez Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie.
Drugi znak, brama: w J 10,9 Jezus mówi: „Ja jestem bramą: jeśli ktoś przejdzie przeze mnie, będzie zbawiony; wejdzie i wyjdzie, i znajdzie pastwisko”. Przekroczenie bramy to pozwolenie na przyjęcie, bycie wspólnotą. W Ewangelii mówi się też o „wąskiej bramie”: Jubileusz staje się drogą nawrócenia.
Trzeci znak, wyznanie wiary: wyrażenie przynależności do Chrystusa i Kościoła oraz publiczne jej ogłoszenie.
Czwarty znak, miłość bliźniego: miłość jest hasłem do nieba, w 1 P 4,8 apostoł Piotr upomina: „zachowujcie między sobą wielką miłość, bo miłość zakrywa wiele grzechów”.
Piąty znak, pojednanie i odpust jubileuszowy: to „czas łaski” (por. 2 Kor 6,2), by doświadczyć wielkiego miłosierdzia Boga i podjąć drogi zbliżenia i przebaczenia wobec braci; by żyć modlitwą Ojcze nasz, gdzie prosimy „odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom”. To stanie się nowym stworzeniem.
            W życiu Nino są też wydarzenia, które łączą go – „nicią” nadziei – z tymi wymiarami jubileuszowymi. Na przykład skrucha za niektóre błędy z dzieciństwa, jak wtedy, gdy we trójkę (jak opowiada) „kradliśmy ofiary z Mszy w zakrystii, służyły nam do gry w piłkarzyki. Gdy spotykasz złych towarzyszy, prowadzą cię na złe drogi. Potem ktoś zabrał klucze od Oratorium i schował je w mojej torbie na książki, która była w gabinecie; znaleźli klucze, wezwali rodziców, dostaliśmy dwa klapsy i wyrzucono nas ze szkoły. Wstyd!”. Ale przede wszystkim w życiu Nino jest miłość bliźniego, pomoc biednemu bratu w jego próbach fizycznych i moralnych, ożywianie kontaktu z tymi, którzy mają trudności psychiczne, oraz docieranie listownie do braci w więzieniu, by świadczyć im o dobroci i miłości Boga. Nino, który przed upadkiem był murarzem, pisze: „lubiłem budować własnymi rękami coś, co przetrwa w czasie: także teraz czuję się murarzem pracującym w Królestwie Bożym, by zostawić coś, co przetrwa w czasie, by zobaczyć Cuda Boże, które dokonuje w naszym życiu”. Wyznaje: „moje ciało wydaje się martwe, ale w mojej piersi nadal bije moje serce. Nogi się nie ruszają, a jednak idę drogami świata”.

4. Pielgrzym ku niebu
            Nino, konsekrowany salezjanin współpracownik wielkiej Rodziny Salezjańskiej, zakończył swoją ziemską „pielgrzymkę” w piątek 2 marca 2007 roku o godzinie 8:00 rano, mając zaledwie 55 lat, z czego 39 spędził jako tetraplegik między łóżkiem a wózkiem inwalidzkim, przepraszając rodzinę za trudy, które musiała znosić z powodu jego stanu. Opuszcza ten świat w dresie i tenisówkach, tak jak wyraźnie sobie życzył, by biegać po zielonych, kwitnących łąkach i skakać jak sarna wzdłuż strumieni. Czytamy w jego Testamencie duchowym: „nigdy nie przestanę Ci dziękować, Panie, że powołałeś mnie do Siebie przez Krzyż 6 maja 1968 roku. Ciężki krzyż dla moich młodych sił…”. 2 marca życie – ciągły dar, który zaczyna się od rodziców i powoli jest karmiony zdumieniem i pięknem – wstawia dla Nino Baglieri najważniejszą część układanki: objęcie z jego Panem i Bogiem, w towarzystwie Matki Bożej.
            Na wieść o jego odejściu z wielu stron rozlega się jednogłośny chór: „umarł święty”, człowiek, który uczynił ze swojego krzyżowego łoża sztandar pełni życia, dar dla wszystkich. Wielki świadek nadziei.
            Po upływie 5 lat od śmierci, zgodnie z Normae Servandae in Inquisitionibus ab Episcopis faciendis in Causis Sanctorum z 1983 roku, biskup diecezji Noto, na prośbę Postulatora Generalnego Zgromadzenia Salezjańskiego, po konsultacji z Konferencją Episkopatu Sycylii i uzyskaniu Nihil obstat Stolicy Apostolskiej, otwiera diecezjalne dochodzenie w sprawie beatyfikacji i kanonizacji Sługi Bożego Nino Baglieri.
            Proces diecezjalny, trwający 12 lat, przebiegał dwutorowo: prace Komisji Historycznej, która poszukiwała, zbierała, badała i przedstawiała liczne źródła, zwłaszcza pisma „Sługi Bożego” i o nim; oraz Trybunał Kościelny, prowadzący dochodzenie, który przesłuchiwał świadków pod przysięgą.
            Ta droga zakończyła się 5 maja 2024 roku w obecności mons. Salvatore Rumeo, obecnego biskupa diecezji Noto. Kilka dni później akta procesowe zostały przekazane do Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, która otworzyła je 21 czerwca 2024 roku. Na początku 2025 roku ta sama Dykasteria ogłosiła ich „ważność prawną”, co pozwala na rozpoczęcie rzymskiej fazy procesu.
            Teraz wsparcie dla sprawy trwa dalej, także poprzez dalsze upowszechnianie postaci Nino, który na zakończenie swojej ziemskiej drogi zalecił: „nie zostawiajcie mnie bezczynnego. Będę kontynuował moją misję z nieba. Będę do was pisał z Raju”.
            Droga nadziei w jego towarzystwie staje się pragnieniem Nieba, gdy „spotkamy się twarzą w twarz z nieskończonym pięknem Boga (por. 1 Kor 13,12) i z radosnym podziwem odczytamy tajemnicę wszechświata, który będzie uczestniczył razem z nami w nieskończonej pełni […]. W oczekiwaniu jednoczymy się, by troszczyć się o ten dom, który nam powierzono, wiedząc, że wszystko, co w nim dobre, zostanie włączone w niebiańską ucztę. Razem ze wszystkimi stworzeniami kroczymy po tej ziemi, szukając Boga […] Kroczymy śpiewając!” (por. Laudato Si’, 243-244).

Roberto Chiaramonte




Ksiądz Bosko promotor „Bożego Miłosierdzia”

Jako młodziutki kapłan, ksiądz Bosko wydał tomik, w kieszonkowym formacie, zatytułowany „Praktyka pobożności Bożego Miłosierdzia”.

Wszystko zaczęło się od markizy Barolo
            Markiza Giulia Colbert di Barolo (1785-1864), ogłoszona Czcigodną Służebnicą Bożą przez Papieża Franciszka 12 maja 2015 roku, osobiście pielęgnowała szczególne nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia, dlatego kazała wprowadzić zwyczaj tygodniowych medytacji i modlitw na ten temat w założonych przez siebie wspólnotach religijnych i edukacyjnych w pobliżu Valdocco. Ale nie wystarczyło jej to. Chciała, aby ta praktyka rozprzestrzeniła się w innych miejscach, zwłaszcza w parafiach, wśród ludzi. Poprosiła o zgodę na to Stolicę Apostolską, która nie tylko jej udzieła, ale także podarowała różne odpusty dla tego nabożeństwa. W tym momencie pojawiła się kwestia przygotowania odpowiedniej publikacji.
            Jesteśmy w lecie 1846 roku, kiedy ksiądz Bosko, po przezwyciężeniu poważnego kryzysu związanego z wyczerpaniem fizycznym, który doprowadził go na skraj śmierci, znajdował się na rekonwalescencji u mamy Małgorzaty w Becchi i w tym czasie „zrezygnował” ze swojej bardzo cenionej posługi kapelana w jednym z zakładów Barolo, ku wielkiemu niezadowoleniu samej Markizy. Ale „jego młodzież” wzywała go do nowo wynajętego domu Pinardiego.
            W tym momencie interweniował słynny pisarz Silvio Pellico, sekretarz-bibliotekarz Markizy, wielbiciel i przyjaciel księdza Bosko, który skomponował muzykę do niektórych jej wierszy. Mówi się, że Pellico z pewną śmiałością zaproponował Markizie, aby zleciła księdzu Bosko wykonanie publikacji, którą była zainteresowana. Co zrobiła Markiza? Zgodziła się, choć niezbyt entuzjastycznie. Kto wie? Może chciała wystawić go na próbę. Ale ksiądz Bosko przystał na tę prośbę.

Temat bliski jego sercu
            Temat Bożego miłosierdzia należał do jego duchowych zainteresowań, które poznał w seminarium w Chieri, a przede wszystkim w turyńskim Konwikcie Kościelnym. Zaledwie dwa lata wcześniej ukończył je ks. Józef Cafasso, starszy od niego zaledwie o cztery lata, jego kierownik duchowy, którego kazań słuchał podczas rekolekcji kapłańskich, formator innych sześciu założycieli zgromadzeń zakonnych, w tym także świętych. To własnie Cafasso, chociaż był dzieckiem kultury religijnej swoich czasów – na którą składały się wskazówki i logika „czynienia dobra, aby uniknąć kary Boskiej i zasłużyć na raj” – zarówno w swoim nauczaniu, jak i w kazaniach nie unikał okazji, aby mówić o Bożym miłosierdziu. A jakże miałby tego nie robić, skoro stale udzielał go w Sakramencie Pokuty i pomagał skazanym na śmierć? Tym bardziej, że taka „pobłażliwa” pobożność stanowiła wówczas duszpasterską reakcję przeciwko rygorom jansenizmu, który głosił teorię zbawienia tylko niektórych.
            Tak więc kiedy ksiądz Bosko wrócił ze swojej miejscowości na początku listopada, zabrał się do pracy, stosując pobożne praktyki zatwierdzone przez Rzym i rozpowszechnione w całym Piemoncie. Z pomocą kilku tekstów, znalezionych z łatwością w bibliotece Konwiktu, którą dobrze znał, pod koniec roku wydał na własny koszt małą książeczkę liczącą 111 stron, w formacie kieszonkowym, zatytułowaną „Praktyka pobożności Bożego Miłosierdzia„. Natychmiast rozdał ją dziewczętom, kobietom i zakonnicom z fundacji Barolo. Nie jest to udokumentowane, ale logika i wdzięczność podpowiadają, że podarował ją również Markizie Barolo, promotorce projektu: ale ta sama logika i wdzięczność podpowiada, że Markiza nie dała się prześcignąć w hojności, przesyłając mu, być może anonimowo, jak przy innych okazjach, swój własny wkład na wydatki.
            Nie ma tu miejsca, aby przedstawić podstawowe myśli z książeczki zawierającej medytacje i modlitwy księdza Bosko; chcielibyśmy jedynie zaznaczyć, że jej podstawowa zasada brzmi: „każdy musi przywoływać Miłosierdzie Boże dla siebie i dla wszystkich ludzi, ponieważ 'wszyscy jesteśmy grzesznikami’ […] wszyscy potrzebujemy przebaczenia i łaski […] wszyscy jesteśmy powołani do wiecznego zbawienia„.
            Znamienny jest więc fakt, że na zakończenie każdego dnia ksiądz Bosko, zgodnie z logiką tytułu „praktyki pobożnościowe”, wyznacza konkretną praktykę pobożności: zaprosić innych do współpracy, przebaczyć tym, którzy nas obrazili,  umartwiać się, aby uzyskać miłosierdzie Boga dla wszystkich grzeszników, dać jakąś jałmużnę lub zastąpić ją odmawianiem modlitw lub aktów strzelistych, itd. Ostatniego dnia praktykę zastępuje się sympatycznym zaproszeniem, być może nawet nawiązującym do markizy Barolo: do odmówienia „przynajmniej jednego „Zdrowaś Maryjo” za osobę, która propagowała to nabożeństwo!”.

Praktyka wychowawcza
            Ale poza budującymi i formacyjnymi pismami można zapytać, jak ksiądz Bosko konkretnie wychowywał swoją młodzież do ufności w Boże Miłosierdzie. Odpowiedź nie jest trudna i można ją udokumentować na wiele sposobów. My ograniczymy się do trzech istotnych doświadczeń przeżytych na Valdocco: sakramentów: Spowiedzi i Komunii oraz jego postaci jako „ojca pełnego dobroci i miłości”.

Spowiedź
            Ksiądz Bosko zainicjował setki młodych ludzi z Valdocco w dorosłe życie chrześcijańskie. Ale za pomocą jakich środków? Przede wszystkim poprzez Spowiedź i Komunię św.
            Ksiądz Bosko, jak wiemy, jest jednym z wielkich apostołów Spowiedzi, a to przede wszystkim dlatego, że w pełni korzystał z tej posługi, podobnie jak jego nauczyciel i kierownik duchowy Cafasso, o którym była mowa powyżej, oraz podziwiano postać współczesnego mu świętego Proboszcza z Ars (1876-1859). O ile życie tego ostatniego, jak napisano, „toczyło się w konfesjonale”, a ten pierwszy mógł poświęcić wiele godzin dziennie („niezbędny czas”) na słuchanie spowiedzi „biskupów, księży, zakonników, wybitnych świeckich i prostych ludzi, którzy się do niego zbiegali”, o tyle ksiądz Bosko nie mógł tego zrobić z powodu wielu zajęć, w których był zanurzony. Mimo to stawiał się w konfesjonale dla młodzieży (i salezjanów) każdego dnia, kiedy odprawiano nabożeństwa na Valdocco lub w domach salezjańskich, a także przy specjalnych okazjach.
            Zaczął tę praktykę po zakończeniu „nauki bycia księdzem” w Konwikcie (1841-1844), kiedy w niedziele gromadził młodych ludzi na wędrownym oratorium, kiedy spowiadał w sanktuarium Consolata lub w piemonckich parafiach, do których był zapraszany, kiedy korzystał z przejazdu dorożką lub pociągiem, aby wysłuchać Spowiedzi woźniców lub pasażerów. Nie przestawał tego robić aż do samego końca, gdy zapytany o to, czy nie męczy się spowiedzią, odpowiedział, że teraz jest to jedyna rzecz, jaką może zrobić dla swojej młodzieży. I jaki był jego smutek, kiedy z powodów biurokratycznych i nieporozumień arcybiskup nie odnowił mu pozwolenia na Spowiedź! Świadectwa o księdzu Bosko jako spowiedniku są niezliczone, a słynna fotogtafia przedstawiająca go w trakcie spowiadania młodego chłopca, otoczonego przez wielu innych oczekujących, musiało spodobać się samemu świętemu, który być może był jej pomysłodawcą i która nadal pozostaje ważną i niezatartą ikoną jego postaci w zbiorowej wyobraźni.
            Ale poza doświadczeniem spowiednika ksiądz Bosko był niestrudzonym propagatorem Sakramentu Pojednania, wyjaśniał jego konieczność, znaczenie, przydatność jego reguralności, wskazywał na niebezpieczeństwa związane z Spowiedzią bez niezbędnych warunków, ilustrował klasyczne sposoby owocnego podejścia do niego. Czynił to poprzez konferencje, słówka, dowcipne powiedzienia i „słówka na ucho”, okólniki skierowane do młodzieży w dziełach salezjańskich, listy osobiste i opowiadanie licznych snów, których celem było spowiadanie się, czy to dobre, czy złe. Zgodnie ze swoją inteligentną praktyką katechetyczną opowiadał im epizody nawróceń wielkich grzeszników, a także swoje osobiste doświadczenia w tym zakresie.
            Ksiądz Bosko, dogłębny znawca młodzieńczej duszy, aby skłonić wszystkich młodych ludzi do szczerej pokuty, posługiwał się miłością i wdzięcznością wobec Boga, ukazaną w Jego nieskończonej dobroci, hojności i miłosierdziu. Zamiast tego, aby wstrząsnąć najzimniejszymi i najbardziej zatwardziałymi sercami, opisuje możliwe kary za grzech poprzez obrazy sądu Bożego i piekła, które miało oddziaływać zbawiennie na ich umysły. Jednak nawet w tych przypadkach, nie poprzestając na doprowadzeniu chłopców do żalu za grzechy, stara się uświadomić im potrzebę Bożego miłosierdzia. To ważny moment, który pozwala doprowadzić ich do przebaczenia jeszcze przed sakramentalną Spowiedzią. Ksiądz Bosko, jak zwykle, nie wdaje się w doktrynalne dywagacje, interesuje go jedynie szczera Spowiedź, która w sposób terapeutyczny leczy rany z przeszłości, na nowo układa duchową tkankę teraźniejszości pod kątem przyszłego „życia w łasce”.
            Ksiądz Bosko wierzy w grzech, wierzy w grzech ciężki, wierzy w piekło i mówi o ich istnieniu czytelnikom i słuchaczom. Ale jest również przekonany, że Bóg jest uosobionym miłosierdziem, dlatego dał człowiekowi Sakrament Pojednania. I dlatego kładzie nacisk na warunki dobrego jego przyjęcia, a przede wszystkim na spowiednika jako „ojca” i „lekarza”, a nie tyle jako „uczonego i sędziego”: „Spowiednik wie, o ile większe od twoich win jest miłosierdzie Boga, który przez jego działanie udziela ci przebaczenia” (Zarys biografii młodego Magone Michele, str. 24-25).
            Według wspomnień salezjanów, często sugerował swoim młodym ludziom, aby odwoływali się do Bożego miłosierdzia, nie zniechęcali się po grzechu, ale bez obaw wracali do Spowiedzi, ufając w dobroć Pana, a następnie podejmowali mocne postanowienia na dobre.
            Jako „wychowawca na polu młodzieżowym” ksiądz Bosko czuł potrzebę, aby kłaść mniejszy nacisk na ex opere operato, a większy na ex opere operantis, czyli na dyspozycje penitenta. Na Valdocco wszyscy czuli się zaproszeni do dobrej Spowiedzi, wszyscy czuli ryzyko złej i znaczenie dobrej Spowiedzi; wielu z nich czuło wtedy, że żyją na ziemi pobłogosławionej przez Pana. Nie na darmo miłosierdzie Boże sprawiło, że pewien zmarły młodzieniec obudził się po na katafalku, aby mógł wyznać księdzu Bosko swoje grzechy.
            Krótko mówiąc, sakrament Spowiedzi, dobrze wyjaśniony i często celebrowany, był być może najbardziej̀ skutecznym środkiem, za pomocą którego piemoncki święty prowadził swoją młodzież do zaufania w ogromne miłosierdzie Boże.

Komunia święta
            Komunia, drugi filar pedagogiki wiary księdza Bosko, również spełniała swoją rolę.
            Ksiądz Bosko jest z pewnością jednym z największych propagatorów sakramentalnej praktyki częstej Komunii. Jego doktryna, wzorowana na kontrreformacyjnym sposobie myślenia, przywiązywała większą wagę do Komunii niż do liturgicznego sprawowania Eucharystii, nawet jeśli nastąpiła ewolucja w częstotliwości jej sprawowania. Przez pierszych dwadzieścia lat swojego kapłaństwa, za przykładem św. Alfonsa Marii de Liguori, ale także Soboru Trydenckiego, a wcześniej Tertuliana i św. Augustyna, proponował Komunię raz w tygodniu, kilka razy w tygodniu lub nawet codziennie, w zależności od doskonałości dyspozycji odpowiadających łaskom sakramentu. Dominik Savio na Valdocco zaczął przystępować do Spowiedzi i Komunii co dwa tygodnie, potem co tydzień, potem trzy razy w tygodniu, wreszcie, po roku intensywnego wzrostu duchowego, codziennie, oczywiście zawsze zgodnie z radą swojego spowiednika, samego księdza Bosko.
            Później, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, ksiądz Bosko, na podstawie swoich doświadczeń pedagogicznych i silnego nurtu teologicznego na rzecz częstej Komunii, w którym prym wiedli francuski biskup de Ségur i ks. Giuseppe Frassinetti, przeszedł do zachęcania swoich młodych do częstszej Komunii, będąc przekonanym, że pozwala to na dokonanie decydujących kroków w życiu duchowym i sprzyja wzrostowi w miłości do Boga. A w przypadku niemożności codziennego przystępowania do Komunii Świętej, proponował Komunię duchową, na przykład podczas nawiedzenia Najświętszego Sakramentu, tak bardzo cenionego przez św. Alfonsa. Ważne było jednak, aby sumienie było w stanie przyjąć Komunię każdego dnia: decyzja należała w pewnym sensie do spowiednika.
            Dla księdza Bosko każda godnie przyjęta Komunia – poprzedzona postem eucharystycznym, w stanie łaski, w gotowości do oderwania się od grzechu, w dziękczynieniu po Jej przyjęciu – gładzi grzechy powszednie, wzmacnia duszę, aby uniknąć ich w przyszłości, zwiększa zaufanie do Boga i Jego nieskończonej dobroci i miłosierdzia; ponadto jest źródłem łaski, aby odnieść sukces w szkole i w życiu, jest pomocą w znoszeniu cierpień i pokonywaniu pokus.
            Ksiądz Bosko uważa, że Komunia jest koniecznością dla „dobrych”, aby pozostali takimi, a dla „złych”, aby stali się „dobrymi”. Jest dla tych, którzy chcą zostać świętymi, a nie dla świętych, tak jak lekarstwo podaje się chorym. Oczywiście wie, że samo uczestnictwo nie jest pewnym wyznacznikiem dobroci, ponieważ są tacy, którzy przyjmują ją bardzo letnio i z przyzwyczajenia, zwłaszcza że powierzchowność młodych ludzi często nie pozwala im zrozumieć pełnego znaczenia tego, co robią.
            Poprzez Komunię można więc otrzymać szczególne łaski od Pana dla siebie i dla innych. Listy księdza Bosko są pełne próśb do jego młodych podopiecznych, aby modlili się i przyjmowali Komunię w jego intencji, aby Pan dał mu powodzenie w „biznesach” każdego rodzaju, którymi się zajmował. To samo czynił ze wszystkimi swoimi korespondentami, których zachęcał do przystępowania do tego sakramentu, aby otrzymać upragnione łaski, podczas gdy sam czynił to samo podczas odprawiania Mszy Świętej.
            Księdzu Bosko bardzo zależało na tym, aby jego chłopcy wzrastali karmieni sakramentami, ale chciał również, aby w najwyższym stopniu szanowano ich wolność. W swoim traktacie o Systemie Prewencyjnym zostawił dokładne instrukcje dla swoich wychowawców: „Nigdy nie zmuszajcie młodych ludzi do przystępowania do sakramentów świętych, lecz tylko zachęcajcie ich i dajcie im przyjemność z korzystania z nich„.
            Jednocześnie jednak pozostał nieugięty w swoim przekonaniu, że sakramenty są najważniejsze. Pisał stanowczo: „Mówcie, co chcecie o różnych systemach wychowawczych, ale ja nie znajduję żadnej pewnej podstawy poza częstą Spowiedzią i Komunią” (Alpejski pastuszek, czyli życie młodego Besucco Francesco d’Argentera, 1864. str. 100).

Ojcostwo i miłosierdzie wcielone
            Miłosierdzie Boże, działające szczególnie w czasie sakramentów Spowiedzi i Komunii, znalazło swój zewnętrzny wyraz nie tylko w księdzu Bosko -spowiedniku, ale również w jego byciu „ojcem, bratem, przyjacielem” młodych ludzi w zwykłym codziennym życiu. Z pewną przesadą można powiedzieć, że ich zaufanie do księdza Bosko było takie, że wielu z nich prawie nie rozróżniało między księdzem Bosko „spowiednikiem” a księdzem Bosko „przyjacielem” i „bratem”; inni potrafili czasami zamienić sakramentalne oskarżenie na szczere wyrazy syna wobec ojca; z drugiej strony znajomość młodzieży przez księdza Bosko była taka, że poprzez proste pytania wzbudzał w nich ogromne zaufanie i nie rzadko w ich imieniu dokonywał zadośćuczynienia.
            Postać Boga Ojca, miłosiernego i opatrznościowego, który w ciągu historii począwszy od Adama, okazywał swoją dobroć wobec ludzi, sprawiedliwych lub grzeszników, ale wszystkich potrzebujących pomocy i będących obiektem ojcowskiej troski, wszystkich powołanych do zbawienia w Jezusie Chrystusie, jest modulowana i odzwierciedlona w dobroci księdza Bosko „Ojca młodzieży”, który chce tylko jej dobra, który jej nie opuszcza, zawsze gotów ją zrozumieć, pochylić się nad nią, przebaczyć. Dla wielu z nich, sierot, biednych i opuszczonych, przyzwyczajonych od najmłodszych lat do ciężkiej codziennej pracy, doświadczających niewiele czułości, dzieci epoki, w której dominowało zdecydowane podporządkowanie i absolutne posłuszeństwo wobec każdej ustanowionej władzy, ksiądz Bosko był być może „czułością” ojca, której oni nie nie doświadczyli, tą „delikatnością”, o której mówi papież Franciszek.
            Jego list do wychowanków z domu w Mirabello z końca 1864 roku ciągle wzrusza: „Te głosy, te okrzyki radości, to całowanie i podawanie ręki, ten serdeczny uśmiech, to rozmawianie ze sobą o duszy, to zachęcanie się nawzajem do czynienia dobra, to rzeczy, które są balsamem dla mojego serca i dlatego nie mogę o Was myśleć bez wzruszenia. Powiem Wam […], że jesteście cenni w moich oczach” (Epistolario II, wyd. F. Motto II, list nr 792).
            Jeszcze bardziej wzruszający jest jego list do młodych z Lanzo z 3 stycznia 1876 r.: „Pozwólcie mi to powiedzieć i niech nikt się nie obrazi, że wszyscy jesteście złodziejami; mówię to i powtarzam, zabraliście mi wszystko. Kiedy byłem w Lanzo, oczarowaliście mnie swoją życzliwością i dobrocią, związaliście zdolności mojego umysłu waszą litością; pozostało mi to biedne serce, którego uczucia skradł mi Pan już całkowicie. Teraz Wasz list podpisany 200 przyjaznymi i najdroższymi rękami zawładnął całym tym sercem, któremu nie pozostało nic innego, jak tylko żywe pragnienie kochania Was w Panu, czynienia Wam dobra i zbawiania dusz wszystkich ludzi” (Epistolario III, list nr 1389).
            Pełna miłości życzliwość, z jaką traktował i chciał, aby salezjanie traktowali chłopców, miała Boże podstawy. Potwierdzał to, cytując św. Pawła: „Miłość jest łaskawa i cierpliwa, wszystko znosi, ale ma nadzieję, i wszystko znosi”.
            Dobroć była więc znakiem miłosierdzia i Bożej miłości, która wymykała się sentymentalizmowi i formom zmysłowości ze względu na tę teologiczną miłość, która była jej źródłem. Ksiądz Bosko przekazywał tę miłość poszczególnym chłopcom, a także grupom: „Że darzę was wielkim uczuciem, nie muszę wam mówić, dałem wam tego wyraźny dowód. Że wy również mnie kochacie, nie muszę mówić, ponieważ stale mi to okazujecie”. Ale na czym opiera się ta nasza wzajemna sympatia? […] Tak więc dobro naszych dusz jest fundamentem naszego uczucia” (Epistolario II, list nr 1148). Miłość do Boga, prymat teologiczny, jest więc podstawą prymatu pedagogicznego.
            Dobroć była również przełożeniem Bożej miłości na miłość prawdziwie ludzką, na którą składa się właściwa wrażliwość, sympatyczna serdeczność, życzliwa i cierpliwa czułość, zmierzająca do głębokiego zjednoczenia serca. Krótko mówiąc, tę konkretną i czułą miłość można doświadczyć w uprzywilejowanej formie w relacji pomiędzy wychowankiem a wychowawcą, kiedy gesty przyjaźni i przebaczenia ze strony wychowawcy skłaniają młodego człowieka, dzięki miłości, która kieruje wychowawcą, do otwarcia się na zaufanie, do poczucia wsparcia w jego wysiłkach, aby przekroczyć samego siebie i zaangażować się, wyrazić zgodę i dogłębnie przylgnąć do wartości, którymi wychowawca żyje osobiście i które mu proponuje. Młody człowiek rozumie, że ta relacja odbudowuje i rekonstruuje go jako człowieka. Najbardziej żmudnym przedsięwzięciem systemu prewencyjnego jest właśnie zdobycie serca młodego człowieka, zdobycie jego szacunku, zaufania, uczynienie go przyjacielem. Jeśli młody człowiek nie kocha wychowawcy, ten niewiele może zrobić z młodego człowieka i dla młodego człowieka.

Uczynki miłosierdzia
            Moglibyśmy teraz kontynuować temat uczynków miłosierdzia, które katechizm rozróżnia na uczynki co do ciała i co do ducha, określając ich liczbę jako siedem na każdą grupę. Nietrudno byłoby udokumentować zarówno to, jak ksiądz Bosko żył, praktykował i zachęcał do pełnienia dzieł miłosierdzia, jak i to, że poprzez swoje „bycie i działanie” był rzeczywistym znakiem i widzialnym świadectwem, w czynach i słowach, miłości Boga do ludzi. Ze względu na ograniczenia edytorskie ograniczamy się do wskazania możliwości takich poszukiwań. Pozostaje jednak faktem, że dzisiaj uczynki miłosierdzia wydają się być porzucone z powodu fałszywego przeciwstawienia sobie miłosierdzia i sprawiedliwości, tak jakby miłosierdzie nie było normlanym sposobem wyrażania tej miłości, która jako taka nigdy nie może być sprzeczna ze sprawiedliwością.




Z Księdzem Bosko. Zawsze

Nie jest obojętne, czy Kapituła Generalna odbywa się w takim, czy w innym miejscu. Z pewnością na Valdocco, w „kolebce charyzmatu”, mamy okazję, by na nowo odkryć genezę naszej historii i odnaleźć oryginalność, która stanowi sedno naszej tożsamości jako osób konsekrowanych i apostołów młodzieży.

W antycznej scenerii Valdocco, gdzie wszystko mówi o naszych początkach, jestem niemal zobowiązany do wspomnienia o grudniu 1859 roku, kiedy to Ksiądz Bosko podjął niesamowitą, jedyną w historii decyzję: założenia zgromadzenia zakonnego wraz z chłopcami.
Przygotował ich, ale byli przecież bardzo młodzi. „Od dawna myślałem o założeniu Zgromadzenia. Nadszedł moment, by przejść do konkretów” – wyjaśniał z prostotą Ksiądz Bosko. „Tak naprawdę to Zgromadzenie nie rodzi się teraz: istniało już jako zbiór zasad, których zawsze przestrzegaliście zgodnie z tradycją… Teraz chodzi o to, by iść naprzód, formalnie ukonstytuować Zgromadzenie i zaakceptować jego zasady. Wiedzcie jednak, że zapisani zostaną do niego tylko ci, którzy, po poważnym zastanowieniu, zechcą w odpowiednim czasie złożyć śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa… Daję wam tydzień na zastanowienie się nad tym”.
Po wyjściu z zebrania zapanowała niezwykła cisza. Wkrótce, gdy usta się otworzyły, można było stwierdzić, że Ksiądz Bosko miał rację, postępując powoli i ostrożnie. Niektórzy mamrotali pod nosem, że Ksiądz Bosko chce zrobić z nich zakonników. Cagliero mierzył dziedziniec wielkimi krokami, targany sprzecznymi uczuciami.
Ale pragnienie „pozostania z Księdzem Bosko” przeważyło u większości. Cagliero wypowiedział słowa, które miały stać się historyczne: „Zakonnik, czy nie, zostaję z Księdzem Bosko”.
Na „konferencji założycielskiej”, która odbyła się wieczorem 18 grudnia, było 17 osób.
Ksiądz Bosko zwołał pierwszą Kapitułę Generalną 5 września 1877 roku w Lanzo Torinese. Uczestniczyło w niej dwudziestu trzech współbraci, a Kapituła trwała trzy całe dni.
Dziś, na 29. Kapitule, ojcowie kapitulni to 227 osób. Przybyli ze wszystkich stron świata, reprezentując wszystkich salezjanów.
Na otwarciu pierwszej Kapituły Generalnej Ksiądz Bosko powiedział do naszych współbraci: „Boski Zbawiciel mówi w świętej Ewangelii, że gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w imię Jego, tam On sam jest pośród nich. Nie mamy innego celu w tych obradach, jak tylko większa chwała Boża i zbawienie dusz odkupionych drogocenną Krwią Jezusa Chrystusa”. Możemy więc być pewni, że Pan będzie pośród nas i że poprowadzi sprawy tak, aby wszyscy czuli się dobrze.

Zmiana epoki
Ewangeliczne wyrażenie: „Jezus powołał tych, których chciał, aby byli z Nim i aby ich posyłać, żeby głosili Ewangelię” (Mk 3,14-15), mówi, że Jezus wybiera i powołuje tych, których chce. Wśród nich jesteśmy i my. Królestwo Boże staje się obecne, a tych pierwszych Dwunastu jest przykładem i wzorem dla nas i dla naszych wspólnot. Dwunastu to zwyczajni ludzie, z zaletami i wadami, nie tworzą wspólnoty jakiś purytanów ani nawet zwykłej grupy przyjaciół.
Pamiętamy, co powiedział papież Franciszek, że „przeżywamy bardziej zmianę epoki niż epokę zmian”. Na Valdocco w tych dniach panuje atmosfera wielkiej świadomości. Wszyscy współbracia czują, że to moment wielkiej odpowiedzialności.
W życiu większości współbraci, inspektorii i Zgromadzenia jest wiele pozytywnych rzeczy, ale to nie wystarcza i nie może służyć jako „pocieszenie”, ponieważ krzyk świata, wielka i nowa bieda, codzienna walka tak wielu ludzi – nie tylko biednych, ale także prostych i pracowitych – wznosi się głośno jako prośba o pomoc. Są to pytania, które powinny nas prowokować i wstrząsać nami, a nie pozostawiać spokojnymi.
Z pomocą inspektorii poprzez konsultacje, wierzymy, że z jednej strony zidentyfikowaliśmy główne powody do niepokoju, a z drugiej znaki witalności naszego Zgromadzenia, zawsze odmieniane przez specyficzne cechy kulturowe każdego kontekstu.
Podczas Kapituły proponujemy skupić się na tym, co oznacza dla nas bycie naprawdę salezjanami, pełnymi pasji dla Jezusa Chrystusa, ponieważ bez tego będziemy jedynie oferować dobre usługi, będziemy czynić dobro ludziom, będziemy pomagać, ale nie pozostawimy głębokiego śladu.
Misja Jezusa trwa i staje się widoczna dzisiaj w świecie także poprzez nas, Jego posłańców. Jesteśmy konsekrowani, aby budować szerokie przestrzenie światła dla dzisiejszego świata, aby być prorokami. Zostaliśmy konsekrowani przez Boga i postawieni naśladować Jego umiłowanego Syna Jezusa, aby żyć naprawdę jako zdobyci przez Boga. Dlatego też po raz kolejny wszystko, co najważniejsze, rozgrywa się w wierności Zgromadzenia Duchowi Świętemu, żyjąc, w duchu Księdza Bosko, salezjańskim życiem konsekrowanym skoncentrowanym w Jezusie Chrystusie.
Żywotność apostolska, podobnie jak żywotność duchowa, jest zaangażowaniem na rzecz młodzieży, dzieci, w najróżniejszych biedach, dlatego nie można poprzestać na oferowaniu jedynie usług edukacyjnych. Pan wzywa nas do edukacji przez ewangelizację, przynosząc Jego obecność i towarzysząc życiu z szansami na przyszłość.
Jesteśmy wezwani do poszukiwania nowych modeli obecności, nowych wyrazów charyzmatu salezjańskiego w imię Boga. Niech to się dzieje w komunii z młodzieżą i ze światem, poprzez „ekologię integralną”, przez kształtowanie kultury cyfrowej w światach zamieszkanych przez młodych i dorosłych.
Silne jest pragnienie i oczekiwanie, że będzie to Kapituła Generalna odważna, w której mówi się o rzeczach, nie gubiąc się w poprawnych, dobrze skrojonych zdaniach, które jednak nie dotykają życia.
W tej misji nie jesteśmy sami. Wiemy i czujemy, że Dziewica Maria jest wzorem wierności.
Pięknie jest wracać myślą i sercem do dnia uroczystości Niepokalanego Poczęcia w 1887 roku, kiedy to, dwa miesiące przed śmiercią, Ksiądz Bosko powiedział do niektórych salezjanów, którzy wzruszeni patrzyli na niego i słuchali: „Jak dotąd kroczyliśmy po pewnym gruncie. Nie możemy się mylić; to Maria nas prowadzi”.
Maria Wspomożycielka, Matka Boża Księdza Bosko, prowadzi nas. Ona jest Matką nas wszystkich i to Ona powtarza, jak w Kanie Galilejskiej w tej godzinie KG29: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”.
Nasza Matka Wspomożycielka niech nas oświeca i prowadzi, tak jak prowadziła Księdza Bosko, abyśmy byli wierni Panu i nigdy nie zawiedli młodzieży, zwłaszcza tej najbardziej potrzebującej.




Vera Grita. Pielgrzym nadziei

            Vera Grita, córka Amleta i Marii Anny Zacco z Pirrery, urodziła się w Rzymie 28 stycznia 1923 roku i była drugą z czterech sióstr. Żyła i uczyła się w Savonie, gdzie uzyskała kwalifikacje nauczycielskie. W wieku 21 lat, podczas niespodziewanego nalotu powietrznego na miasto (1944), została przygnieciona i stratowana przez uciekającą tłum, co spowodowało poważne konsekwencje dla jej ciała, które odtąd na zawsze pozostało naznaczone cierpieniem. Przeszła niezauważona w swoim krótkim życiu doczesnym, ucząc w szkołach w Ligurii (Rialto, Erli, Alpicella, Deserto di Varazze), gdzie zdobyła szacunek i sympatię wszystkich dzięki swojemu dobremu i łagodnemu charakterowi. W Savonie, uczęszczała do parafii salezjańskiej Marii Wspomożycielki, gdzie uczestniczyła we Mszach i regularnie przystępowała do sakramentu pokuty. Od 1963 roku jej spowiednikiem był salezjanin ks. Giovanni Bocchi. Jako Salezjanka             Współpracowniczka, od 1967 roku, zrealizowała swoje powołanie w całkowitym darze siebie Panu, który w sposób niezwykły ofiarował się jej, w głębi jej serca, poprzez „Głos”, poprzez „Słowo”, aby przekazać jej Dzieło Żywych Tabernakulów. Poddała wszystkie swoje pisma dyrektorowi duchowemu, salezjaninowi ks. Gabriello Zucconi, i zachowała w milczeniu swojego serca tajemnicę tego powołania, prowadzącą ją przez drogę ukrytego życia, wyrzeczenia i unicestwienia siebie. Pod wpływem łaski Bożej i przyjmując pośrednictwo duchowych przewodników, Vera Grita odpowiedziała na dar Boga, świadcząc w swoim życiu, naznaczonym trudami choroby, o spotkaniu z Zmartwychwstałym i poświęcając się heroiczną hojnością nauczaniu i wychowaniu uczniów, wspierając potrzeby rodziny i świadcząc o życiu ewangelicznej biedy. Skoncentrowana i mocna w Bogu, który kocha i wspiera, z wielką wewnętrzną siłą była zdolna znosić próby i cierpienia życia. Na podstawie tej wewnętrznej solidności dawała świadectwo chrześcijańskiego życia, pełnego cierpliwości i wytrwałości w dobru.
            Zmarła 22 grudnia 1969 roku, w wieku 46 lat, w małym pokoju szpitalnym w Pietra Ligure, gdzie spędziła ostatnie sześć miesięcy życia w narastającym cierpieniu, akceptowanym i przeżywanym w jedności z Jezusem Ukrzyżowanym. „Dusza Very – napisał ks. Borra, salezjanin, jej pierwszy biograf – z przesłaniami i listami wchodzi w grono tych charyzmatycznych dusz powołanych do wzbogacenia Kościoła płomieniami miłości do Boga i Jezusa Eucharystycznego dla rozszerzenia Królestwa”.

Życie pozbawione ludzkich nadziei
           
Po ludzku rzecz biorąc, życie Very od dzieciństwa naznaczone jest utratą horyzontu nadziei. Utrata niezależności ekonomicznej w jej rodzinie, a następnie oddalenie od rodziców, aby udać się do Modica na Sycylii do ciotek, przede wszystkim śmierć ojca w 1943 roku, stawia Verę przed konsekwencjami szczególnie bolesnych wydarzeń. Po 4 lipca 1944 roku, dniu bombardowania Savony, które na zawsze naznaczy życie Very, jej stan zdrowia również na zawsze się pogorszy. Dlatego Służebnica Boża znalazła się jako młoda dziewczyna bez jakiejkolwiek perspektywy na przyszłość i musiała wielokrotnie przemyśleć swoje plany i zrezygnować z wielu pragnień: studiów uniwersyteckich, nauczania, a przede wszystkim założenia własnej rodziny z młodym mężczyzną, z którym się spotykała. Mimo nagłego końca wszystkich jej ludzkich nadziei między 20 a 21 rokiem życia, w Verze nadzieja była żywo obecna: zarówno jako ludzka cnota, która wierzy w możliwą zmianę i angażuje się w jej realizację (mimo że była bardzo chora, przygotowała się i wygrała konkurs na nauczyciela), jak również przede wszystkim jako cnota teologalna – zakorzeniona w wierze – która napełniała ją energią i stawała się narzędziem pocieszenia dla innych. Prawie wszyscy świadkowie, którzy ją znali, zauważają tę pozorną sprzeczność między pogorszającym się stanem zdrowia i narzekaniem, zamiast którego przynosiła radość, nadzieję i odwagę nawet w okolicznościach ludzkiego rozpaczy. Vera stała się „nosicielką radości”.
Jej siostrzenica stwierdza: „Zawsze była chora i cierpiąca, ale nigdy nie widziałam jej zniechęconej ani złej z powodu swojego stanu, zawsze miała blask nadziei podtrzymywanej przez wielką wiarę. […] Moja ciocia często była hospitalizowana, cierpiąca i delikatna, ale zawsze spokojna i pełna nadziei z powodu wielkiej Miłości, jaką miała do Jezusa”.
Również siostra Liliana czerpała z popołudniowych rozmów telefonicznych z nią zachętę, spokój i nadzieję, mimo że Służebnica Boża była wtedy obciążona licznymi problemami zdrowotnymi i zawodowymi: „napełniała mnie – mówi – zaufaniem i nadzieją, sprawiając, że myślałam, że Bóg zawsze jest blisko nas i prowadzi nas. Jej słowa przywracały mnie w ramiona Pana i odnajdywałam pokój”.
Agnese Zannino Tibirosa, której świadectwo ma szczególną wartość, ponieważ spędziła czas z Verą w szpitalu „Santa Corona” w jej ostatnim roku życia, potwierdza: „mimo poważnych cierpień, które choroba jej przynosiła, nigdy nie słyszałam, aby narzekała na swoją sytuację. Dawała ulgę i nadzieję wszystkim, którzy się do niej zbliżali, a gdy mówiła o swojej przyszłości, robiła to z entuzjazmem i odwagą”.
            Aż do ostatniego Vera Grita pozostała taka: nawet na ostatnim etapie swojej ziemskiej drogi zachowała spojrzenie w przyszłość, miała nadzieję, że dzięki leczeniu guz może się wchłonąć, miała nadzieję, że będzie mogła objąć posadę nauczycielki w Piani di Invrea w roku szkolnym 1969-1970, a także, że po wyjściu ze szpitala będzie mogła poświęcić się swojej misji duchowej.

Wychowana w nadziei przez spowiednika i na drodze duchowej
           
Nadzieja, którą potwierdza Vera, jest zakorzeniona w Bogu i w mądrości odczytywania wydarzeń, której nauczyli ją jej duchowy ojciec ks. Gabriello Zucconi i, przed nim, spowiednik ks. Giovanni Bocchi. To właśnie posługa księdza Bocchi – człowieka radości i nadziei – miała pozytywny wpływ na Verę, którą przyjął w jej chorobie i nauczył, jak cenić cierpienia – niechciane – którymi była obciążona. Ks. Bocchi był tym pierwszym nauczycielem nadziei, o którym powiedziano: „zawsze serdecznymi i pełnymi nadziei słowami otwierał serca na wielkoduszność, przebaczenie, przejrzystość w relacjach międzyludzkich; żył błogosławieństwami z naturalnością i codzienną wiernością”. „Mając nadzieję i mając pewność, że tak jak to miało miejsce w przypadku Chrystusa, tak również stanie się z nami: chwała Zmartwychwstania”, ks. Bocchi przez swoją posługę głosił chrześcijańską nadzieję, opartą na wszechmocy Boga i zmartwychwstaniu Chrystusa. Później, z Afryki, dokąd wyruszył jako misjonarz, powie: „byłem tam, ponieważ chciałem przynieść i ofiarować im Jezusa Żywego i obecnego w Najświętszej Eucharystii z wszystkimi darami Jego Serca: Pokój, Miłosierdzie, Radość, Miłość, Światło, Jedność, Nadzieję, Prawdę, Życie wieczne”.
            Vera stała się nosicielką nadziei i radości także w środowiskach naznaczonych cierpieniem fizycznym i moralnym, ograniczeniami poznawczymi (jak w przypadku jej małych uczniów z niedosłuchem) lub nieoptymalnymi warunkami rodzinnymi i społecznymi (jak w „rozpalonym klimacie” Erli).
Przyjaciółka Maria Mattalia wspomina: „Widzę słodki uśmiech Very, czasami zmęczony od walki i cierpienia; przypominając sobie jej siłę woli, staram się podążać za jej przykładem dobroci, wielkiej wiary, nadziei i miłości […]”.
Antonietta Fazio – była woźna w szkole w Casanovie – świadczyła o niej: „była bardzo lubiana przez swoich uczniów, których bardzo kochała, a szczególnie przez tych z trudnościami intelektualnymi […]. Bardzo religijna, przekazywała każdemu wiarę i nadzieję, mimo że sama była bardzo cierpiąca fizycznie, ale nie moralnie”.
            W tym kontekście Vera pracowała, aby przywrócić powody nadziei. Na przykład, w szpitalu (gdzie jedzenie jest mało satysfakcjonujące) zrezygnowała specjalnie z winogron, aby część z nich znalazła się na stoliku nocnym wszystkich pacjentek na sali, a także zawsze dbała o swój wygląd, aby dobrze się prezentować, schludnie, z godnością i wyrafinowaniem, przyczyniając się w ten sposób do przeciwdziałania atmosferze cierpienia w klinice, a czasami do utraty nadziei w wielu chorych, którzy ryzykują „poddanie się”.
            Dzięki Przesłaniom Dzieła Żywych Tabernakulów, Pan nauczył ją postawy oczekiwania, cierpliwości i zaufania do niego. Niezliczone są bowiem zachęty do oczekiwania na Oblubieńca lub Oblubieńca, który czeka na swoją oblubienicę:

            „Zawsze miej nadzieję w swoim Jezusie, zawsze, zawsze.
           
            Niech On przyjdzie do naszych dusz, niech przyjdzie do naszych domów; niech przyjdzie z nami, aby dzielić radości i smutki, trudy i nadzieje.
           
            Pozwól mojej Miłości działać i zwiększ swoją wiarę, swoją nadzieję.
           
            Podążaj za mną w ciemności, w cieniach, ponieważ znasz „drogę”.
           
            Miej nadzieję we Mnie, miej nadzieję w Jezusie!
           
            Po drodze nadziei i oczekiwania przyjdzie zwycięstwo.
           
            Aby wezwać was do rzeczy Niebieskich
„.

Nosicielka nadziei w umieraniu i wstawiennictwie
           
Nawet w chorobie i w śmierci, Vera Grita świadczyła o chrześcijańskiej nadziei.
            Wiedziała, że gdy jej misja zostanie zakończona, życie na ziemi również się skończy. „To jest twoje zadanie, a gdy się skończy, pożegnasz ziemię na rzecz Niebios”: dlatego nie czuła się „właścicielką” czasu, ale szukała posłuszeństwa woli Bożej.
            W ostatnich miesiącach, mimo pogarszającego się stanu zdrowia i narażenia na pogorszenie obrazu klinicznego, Służebnica Boża potwierdziła swój spokój, pokój, wewnętrzne poczucie „spełnienia” swojego życia.
            W ostatnich dniach, mimo że naturalnie była przywiązana do życia, ks. Giuseppe Formento opisał ją jako „będącą w pokoju z Bogiem”. W tym duchu mogła przyjmować Komunię aż do kilku dni przed śmiercią, a 18 grudnia otrzymała Sakrament Namaszczenia Chorych.
            Kiedy siostra Pina odwiedziła ją tuż przed śmiercią – Vera była około trzech dni w śpiączce – wbrew swojej powściągliwości powiedziała, że w tych dniach widziała wiele rzeczy, rzeczy piękne, których niestety nie miała czasu opowiedzieć. Dowiedziała się o modlitwach Ojca Pio i Dobrego Papieża za nią, a ponadto dodała – w odniesieniu do Życia wiecznego – „Wszyscy wy przyjdziecie do nieba ze mną, bądźcie tego pewni”.
Liliana Grita również świadczyła, że w ostatnim okresie Vera „wiedziała więcej o Niebie niż o ziemi”. Z jej życia można wyciągnąć następujące podsumowanie: „ona, tak cierpiąca, pocieszała innych, napełniając ich nadzieją i nie wahała się im pomagać”. Wiele łask przypisywanych wstawiennictwu Very dotyczy w końcu chrześcijańskiej nadziei. Vera – nawet podczas pandemii Covid 19 – pomogła wielu odnaleźć powody nadziei i była dla nich opieką, siostrą w duchu, pomocą w kapłaństwie. Pomogła wewnętrznie kapłanowi, który po udarze zapomniał modlitw, nie mogąc ich już wymawiać z własnym skrajnym bólem i dezorientacją. Sprawiła, że wielu wróciło do modlitwy, wypraszając uzdrowienie młodego ojca dotkniętego krwotokiem.
            Również siostra Maria Ilaria Bossi, Mistrzyni Nowicjatu Benedyktynek Najświętszego Sakramentu w Ghiffa, zauważa, jak Vera – siostra w duchu – jest duszą, która prowadzi do Nieba i towarzyszy w drodze do Nieba: „Czuję ją siostrą w drodze do nieba… Wiele […] osób, które w niej się rozpoznają i zwracają się do niej, na drodze ewangelicznej, biegnąc ku niebu”.
            Podsumowując, można zrozumieć, jak cała historia Very Grity była podtrzymywana nie przez ludzkie nadzieje, przez zwykłe spojrzenie na „jutro” z nadzieją, że będzie ono lepsze od teraźniejszości, lecz przez prawdziwą nadzieję, teologalną: „była spokojna, ponieważ wiara i nadzieja zawsze ją podtrzymywały. Chrystus był w centrum jego życia, z Niego czerpała siłę. […] była osobą spokojną, ponieważ miała w sercu nadzieję Boską, nie nadzieję przyziemną […], tę, która pochodzi tylko od Boga, która jest darem i przygotowuje nas na spotkanie z Nim».

            W modlitwie do Maryi z Dzieła Żywych Tabernakulów czytamy: «Podnieś nas [Maryjo] z ziemi, abyśmy stąd żyli i byli dla Nieba, dla Królestwa Twojego Syna».
            Warto również przypomnieć, że ks. Gabriello musiał pielgrzymować w nadziei wśród wielu prób i trudności, jak pisze w liście do Very z 4 marca 1968 roku z Florencji: «Zawsze musimy mieć nadzieję. Obecność trudności nie odbiera tego, że na końcu dobro, to co dobre, to co piękne, zwycięży. Pokój, porządek, radość powrócą. Człowiek, syn Boży, odzyska całą chwałę, jaką miał od początku. Człowiek będzie zbawiony w Jezusie i odnajdzie w Bogu wszelkie dobro. Oto wtedy wracają na myśl wszystkie piękne rzeczy obiecane przez Jezusa, a dusza w Nim odnajduje swój pokój. Odwagi: teraz jesteśmy jak w walce. Przyjdzie dzień zwycięstwa. To jest pewność w Bogu».
            W kościele Santa Corona w Pietra Ligure Vera Grita uczestniczyła w Mszy i modliła się podczas długich hospitalizacji. Jej świadectwo wiary w żywą obecność Jezusa Eucharystycznego i Najświętszej Maryi Panny w jej krótkim życiu doczesnym jest znakiem nadziei i pocieszenia dla tych, którzy w tym miejscu opieki będą prosić o jej pomoc i wstawiennictwo u Pana, aby być podniesionym i uwolnionym od cierpienia.
            Droga Very Grity w dniach ciężkiej pracy proponuje również nową świecką perspektywę świętości, stając się przykładem nawrócenia, akceptacji i uświęcenia dla ‘biednych’, ‘kruchych’, ‘chorych’, którzy w niej mogą się rozpoznać i odnaleźć nadzieję.
            Św. Paweł pisał, «że cierpienia obecnego czasu nie są porównywalne z chwałą, która ma być w nas objawiona». Z «niecierpliwością» czekamy na kontemplację oblicza Boga, ponieważ «w nadziei zostaliśmy zbawieni» (Rz 8, 18.24). Dlatego absolutnie konieczne jest, aby mieć nadzieję przeciw wszelkiej nadziei, «Spes contra spem». Bo, jak napisał Charles Péguy, Nadzieja jest dzieckiem «niezłomnym». W porównaniu do Wiary, która «jest wierną żoną», i Miłości, która «jest Matką», Nadzieja wydaje się na pierwszy rzut oka nic nie warta. A jednak jest dokładnie odwrotnie: to właśnie Nadzieja, pisze Péguy, «przyszła na świat w dzień Bożego Narodzenia» i która «niosąc inne, przejdzie przez światy».
            «Pisz, Wero od Jezusa, dam ci światło. Ukwiecone drzewo na wiosnę wydało swoje owoce. Wiele drzew musi zakwitnąć w odpowiednim czasie, aby owoce były obfite… Proszę cię, abyś z wiarą przyjęła każdą próbę, każdy ból dla Mnie. Zobaczysz owoce, pierwsze owoce nowego kwitnienia». (Santa Corona – 26 października 1969 – Święto Chrystusa Króla – Przedostatnia wiadomość).




My jesteśmy Księdzem Bosko, dzisiaj

„Ty dokończysz dzieła, które zaczynam; ja zrobię szkice, ty narysujesz kolory” (Ksiądz Bosko) 

Drodzy przyjaciele i czytelnicy, członkowie Rodziny Salezjańskiej, pozdrawiając Was w tym miesiącu na łamach Biuletynu Salezjańskiego, skoncentruję się na bardzo ważnym wydarzeniu, które przeżywa Zgromadzenie Salezjańskie: 29. Kapitule Generalnej. Co sześć lat odbywa się to wydarzenie, najważniejsze, jakie może przeżyć Zgromadzenie. 
Wiele rzeczy tworzy nasze życie i ten rok jubileuszowy przynosi nam wiele ważnych wydarzeń; jednak pragnę skupić się na tym jednym, ponieważ, choć na pozór jest to daleko od nas, dotyczy nas wszystkich. 
Ksiądz Bosko, nasz Założyciel, był świadomy, że nie wszystko skończy się na nim, ale że jego dzieło z pewnością będzie tylko początkiem długiej drogi do przebycia. W wieku sześćdziesięciu lat, pewnego dnia w 1875 roku, powiedział do ks. Giulio Barberisa, jednego ze swoich najbliższych współpracowników: „Ty dokończysz dzieła, które zaczynam; ja zrobię szkice, ty narysujesz kolory […] Zrobię przybliżoną kopię Zgromadzenia i pozostawię tym, którzy przyjdą po mnie, zadanie, aby uczynić je pięknym”. 
Tą szczęśliwą i proroczą wypowiedzią Ksiądz Bosko rysował drogę, którą wszyscy jesteśmy wezwani do przebycia; a w szczególny sposób realizuje ją Kapituła Generalna Salezjanów Księdza Bosko w tym czasie na Valdocco. 

Proroctwo cukierków 
Świat dzisiaj nie jest światem Księdza Bosko, ale jest jedna wspólna cecha: to czas głębokich przemian. Pełna, zrównoważona i odpowiedzialna humanizacja w jej materialnych i duchowych komponentach była prawdziwym celem Księdza Bosko. Martwił się o wypełnienie „wewnętrznej przestrzeni” chłopców, kształcenie „dobrze uformowanych głów”, „uczciwych obywateli”. Jest to bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Świat dzisiaj potrzebuje Księdza Bosko. 
Na początku, wszyscy stawiamy bardzo proste pytanie: „Czy chcesz życia byle jakiego, czy chcesz zmienić świat?” Czy można dzisiaj mówić jeszcze o celach i ideałach? Kiedy rzeka przestaje płynąć, staje się bagnem. Tak samo człowiek. 
Ksiądz Bosko nie przestał chodzić. Dzisiaj robi to naszymi stopami. 
Miał przekonanie dotyczące młodzieży: „Ta najdelikatniejsza i najcenniejsza część ludzkiego społeczeństwa, na której opierają się nadzieje na szczęśliwą przyszłość, nie ma z natury skłonności do zepsucia… jeśli czasami zdarza się, że w tym wieku są już zepsuci, to raczej z nieostrożności, a nie z wyrafinowanej złośliwości. Ci młodzi naprawdę potrzebują dobroczynnej ręki, która się nimi zaopiekuje, wykształci ich, poprowadzi…” 
W 1882 roku na konferencji dla Współpracowników w Genui mówił: „Poprzez skupienie, nauczanie, wychowanie zagrożonej młodzieży czyni się dobro całemu społeczeństwu cywilnemu. Jeśli młodzież jest dobrze wykształcona, z czasem będziemy mieli lepsze pokolenie”. To jakby powiedzieć: tylko edukacja może zmienić świat. 
Ksiądz Bosko miał niemal przerażającą zdolność wizji. Nigdy nie mówi „do tej pory”. Zawsze „od teraz”. 
Guy Avanzini, wybitny profesor uniwersytetu, ciągle powtarza: „Pedagogika XXI wieku będzie salezjańska albo jej nie będzie”. 
Pewnego wieczoru w 1851 roku, z okna na pierwszym piętrze, Ksiądz Bosko rzucił na chłopców garść cukierków. Spowodowało to wielką radość, a jeden chłopiec, widząc go uśmiechającego się w oknie, zawołał: „O, Księże Bosko, gdybyś mógł zobaczyć wszystkie części świata i w każdej z nich tyle oratoriów!”. 
Ksiądz Bosko spojrzał w niebo swoim spokojnym wzrokiem i odpowiedział: „Kto wie, czy nie nadejdzie dzień, w którym dzieci oratorium nie będą naprawdę rozproszone po całym świecie”. 

Spojrzenie w dal 
Ale czym jest Kapituła Generalna? Dlaczego zajmować te linijki tematem, który jest specyficzny dla Zgromadzenia Salezjańskiego? 
Konstytucje życia Salezjanów Księdza Bosko, w artykule 146, tak definiują Kapitułę Generalną: 
Kapituła generalna jest głównym znakiem jedności Zgromadzenia w jego różnorodności. Jest braterskim spotkaniem, podczas którego salezjanie dokonują wspólnej refleksji, jak dochować wierności Ewangelii i charyzmatowi Założyciela i być wrażliwymi na znaki czasu i miejsc.
Za pośrednictwem Kapituły generalnej całe Towarzystwo, poddając się kierownictwu Ducha Świętego, stara się poznać w określonym momencie historii wolę Bożą, aby jeszcze lepiej służyć Kościołowi
”.   
Kapituła Generalna nie jest więc prywatną sprawą salezjanów, ale bardzo ważnym zgromadzeniem, które dotyczy nas wszystkich, które dotyka całej Rodziny Salezjańskiej i tych, którzy noszą Księdza Bosko w sobie, ponieważ w jej centrum są ludzie, misja, Charyzmat Księdza Bosko, Kościół i każdy z nas, z was. 
W centrum jest wierność Bogu i Księdzu Bosko, w zdolności dostrzegania znaków czasów i różnych miejsc. Wierność, która jest ciągłym ruchem, odnowieniem, zdolnością do patrzenia w dal i jednoczesnego trzymania stóp mocno na ziemi. 
To dlatego około 250 salezjanów zgromadziło się z każdej części świata, aby modlić się, myśleć, konfrontować się i patrzeć w dal… w wierności Księdzu Bosko. 
A potem, na podstawie tej wizji, wybrać nowego Przełożonego Generalnego, następcę Księdza Bosko i jego Radę Generalną. 
To nie jest coś poza twoim życiem, drogi przyjacielu/przyjaciółko, który czytasz, ale coś w tobie i w twoim „uczuciu” do Księdza Bosko. Dlaczego ci to mówię? Abyś towarzyszył temu wszystkiemu swoją modlitwą. Modlitwą do Ducha Świętego, aby pomógł wszystkim kapitulnym poznać wolę Bożą dla lepszej służby Kościołowi. 
Myślę, że KG29, jestem tego pewien, będzie tym wszystkim właśnie. Doświadczeniem Boga, aby oczyścić inne części szkicu, który Ksiądz Bosko nam zostawił, tak jak zawsze było to czynione podczas wszystkich Kapituł Generalnych w historii Zgromadzenia, zawsze wierni jego planowi. 
Pewni, że także dzisiaj możemy nadal być oświeceni, aby być wiernymi Panu Jezusowi w wierności pierwotnemu charyzmatowi, z twarzami, muzyką i kolorami teraźniejszości. 
Nie jesteśmy sami w tej misji i wiemy i czujemy, że Maryja, Matka Wspomożycielka Chrześcijan, Wspomożenie Kościoła, wzór wierności, wesprze kroki nas wszystkich.




Słudzy dobrzy, wierni i odważni

W tym Roku Jubileuszowym, w tym trudnym świecie, jesteśmy zaproszeni, aby stanąć na nogi, rozpocząć na nowo i kroczyć w nowości życia naszą drogą jako ludzie i jako wierzący.

Prorok Izajasz zwraca się do Jerozolimy tymi słowami: „Powstań! Świeć, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłyska nad tobą.” (Iz 60,1). Zaproszenie proroka – aby wstać, bo nadchodzi światło – wydaje się zaskakujące, ponieważ jest to wołanie po trudnym wygnaniu i licznych prześladowaniach, które naród doświadczył.
To zaproszenie, dzisiaj, wybrzmiewa również wobec nas, którzy obchodzimy ten Rok Jubileuszowy. W tym trudnym świecie, także my jesteśmy zaproszeni, aby stanąć na nogi, rozpocząć na nowo i kroczyć w nowości życia naszą drogą jako ludzie i jako wierzący.
Tym bardziej teraz, gdy mieliśmy łaskę, tak, bo to łaska, obchodzić liturgiczne wspomnienie Świętości Jana Bosko. Nie przyzwyczajajmy się: Ksiądz Bosko to wielki człowiek Boży, genialny i odważny, niestrudzony apostoł, ponieważ jest zakochanym uczniem Chrystusa. A dla nas jest ojcem!
W życiu posiadanie ojca jest niezwykle ważne, w wierze, w naśladowaniu Chrystusa, jest to samo: posiadanie wielkiego ojca to bezcenny dar. Czujesz to w sobie, a jego doświadczenie wiary porusza twoje życie. Jeśli tak było w przypadku Księdza Bosko, dlaczego nie może być tak również dla mnie?
To egzystencjalne pytanie wprawia nas w ruch i zmienia nas, abyśmy w duchu Jubileuszu, stali się „odnowionymi”, „zmienionymi” osobami. To głęboki sens święta Księdza Bosko, które właśnie obchodziliśmy, dla nas wszystkich: naśladować, a nie tylko podziwiać!
W tym Roku Jubileuszowym, który przeżywamy pod tematami Nadziei, obecności Boga, która nam towarzyszy, Ksiądz Bosko jest wyraźnym i mocnym odniesieniem!
Mówiąc o Nadziei, Ksiądz Bosko pisze, jak to ująłem w tekście Wiązanki na ten rok:  
„Salezjanin” – mówił Ksiądz Bosko, a mówiąc o salezjaninie, mówi do każdego z nas, którzy to czytamy – „jest gotów znosić upał i zimno, pragnienie i głód, trudy i pogardę za każdym razem, gdy chodzi o chwałę Boga i zbawienie dusz”; wewnętrzne wsparcie tej wymagającej zdolności ascetycznej to myśl o niebie jako o odbiciu dobrej tej świadomości, z którą pracuje i żyje. „W każdej naszej posłudze, w każdej naszej pracy, cierpieniu czy smutku, nigdy nie zapominajmy, że On bardzo dokładnie liczy każdą najmniejszą rzecz uczynioną dla Jego świętego imienia, i jest to wiara, że w swoim czasie wynagrodzi nas w obfity sposób. Na końcu życia, gdy staniemy przed Jego boskim trybunałem, patrząc na nas z miłością, powie nam: „Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!” (Mt 25,21)”.
„W trudach i cierpieniach nigdy nie zapominaj, że mamy wielką nagrodę przygotowaną w niebie”. A kiedy nasz Ojciec mówi, że salezjanin wyczerpany nadmiarem pracy przynosi zwycięstwo dla całego Zgromadzenia, wydaje się sugerować wręcz wymiar braterskiej komunii w nagrodzie, niemal wspólnotowe poczucie nieba!
Wstańcie, Salezjanie! O to prosi nas Ksiądz Bosko.

„Salve, salvando salvati”
Ksiądz Bosko był jednym z wielkich ludzi nadziei. Jest wiele powodów, aby to potwierdzić. Jego duch salezjański jest całkowicie przesiąknięty pewnością i pracowitością charakterystyczną dla tego odważnego dynamizmu Ducha Świętego.
Ksiądz Bosko potrafił przetłumaczyć w swoim życiu energię nadziei na dwa sposoby: zaangażowanie w osobistą świętość i misję zbawienia dla innych; a raczej – i tutaj tkwi centralna cecha jego ducha – osobista świętość poprzez zbawienie innych. Przypomnijmy sobie słynną formułę trzech „S”: „Salve, salvando salvati” [Zbaw się, zbawiając – przyp. tłum.]. Wydaje się to być prostą grą pamięciową, sloganem pedagogicznym, ale jest ona głęboka i wskazuje, jak dwa aspekty osobistej świętości i zbawienia bliźniego są ze sobą ściśle powiązane.
Biskup Erik Varden stwierdza: „Tu i teraz nadzieja objawia się jako promyk. To nie znaczy, że jest nieistotna. Nadzieja ma błogosławiony zaraźliwy charakter, który pozwala jej rozprzestrzeniać się z serca do serca. Władze totalitarne zawsze pracują nad tym, aby wymazać nadzieję i wprowadzić w rozpacz. Uczyć się nadziei oznacza ćwiczyć się w wolności. W swoim wierszu Péguy opisuje nadzieję jako płomień lampy w sanktuarium. Ten płomień, mówi, „przeszedł przez głębokości nocy”. Pozwala nam widzieć to, co jest teraz, ale także przewidywać to, co mogłoby być. Mieć nadzieję oznacza postawić swoje istnienie na możliwości stawania się. To sztuka, którą należy praktykować nieustannie w fatalistycznej i deterministycznej atmosferze, w której żyjemy”.
Niech Bóg da nam żyć w ten sposób w tym Roku Jubileuszowym!
Obyśmy wszyscy mogli kroczyć w tym miesiącu z tą wizją, która „świeci w ciemności”, z Nadzieją w sercu, którą jest obecnością Boga.
Zalecam wam, w tym miesiącu, modlitwę za nasze Zgromadzenie Salezjańskie, które gromadzi się na Kapitule Generalnej, towarzyszcie nam wszyscy swoją modlitwą i myślą, abyśmy mogli być wierni, jako Salezjanie, temu, czego pragnął Ksiądz Bosko.