Loterie: prawdziwe wyczyny

Don Bosco był nie tylko niestrudzonym wychowawcą i duszpasterzem, ale także człowiekiem o niezwykłej przedsiębiorczości, zdolnym do wymyślania nowych i odważnych rozwiązań, aby wspierać swoje dzieła. Rosnące potrzeby ekonomiczne Oratorium Valdocco, stale się rozwijającego, skłoniły go do poszukiwania coraz skuteczniejszych środków, aby zapewnić wyżywienie, zakwaterowanie, szkołę i pracę tysiącom chłopców. Wśród nich loterie stanowiły jedną z najbardziej pomysłowych intuicji: prawdziwe przedsięwzięcia zbiorowe, które angażowały szlachtę, księży, dobroczyńców i zwykłych obywateli. Nie było to proste, ponieważ ustawodawstwo piemonckie rygorystycznie regulowało loterie, zezwalając na ich organizację prywatnym osobom tylko w ściśle określonych przypadkach. I nie chodziło tylko o zbieranie funduszy, ale o stworzenie sieci solidarności, która jednoczyła turyńskie społeczeństwo wokół projektu edukacyjnego i duchowego Oratorium. Pierwsza, w 1851 roku, była niezapomnianą przygodą, pełną nieprzewidzianych zdarzeń i sukcesów.

Pieniądze, które trafiały w ręce księdza Bosko, pozostawały tam przez krótki czas, ponieważ były natychmiast wykorzystywane do zapewnienia wyżywienia, zakwaterowania, szkoły i pracy dziesiątkom tysięcy chłopców lub do budowy kolegiów, sierocińców i kościołów lub do wspierania misji w Ameryce Południowej. Jego rachunki, jak wiemy, zawsze były na minusie; długi towarzyszyły mu przez całe życie.
Wśród środków inteligentnie przyjętych przez Księdza Bosko w celu sfinansowania jego dzieł możemy z pewnością umieścić loterie: zostało ich zorganizowanych około piętnastu, zarówno małych, jak i dużych. Pierwszą, skromną, była ta w Turynie w 1851 r. na rzecz kościoła św. Franciszka Salezego na Valdocco, a ostatnią, naprawdę wielką, w połowie lat osiemdziesiątych XIX wieku, była ta, która miała pokryć ogromne wydatki na kościół i dzieło Najświętszego Serca przy dworcu Termini w Rzymie.
Prawdziwa historia tych loterii nie została jeszcze napisana, chociaż nie brakuje źródeł na ten temat. Tylko w odniesieniu do pierwszej, z 1851 roku, sami odzyskaliśmy tuzin innych, niepublikowanych źródeł. Dzięki nim rekonstruujemy jej trudną historię w dwóch epizodach.

Wniosek o zezwolenie
Zgodnie z ustawą o Instrukcjach Generalnej Spółki Finansów Krolewskich z dnia 24 lutego 1820 r. – zmodyfikowaną przez Dekrety Królewskie ze stycznia 1835 r. z datą 24 sierpnia 1835 r., a następnie przez Dekrety Królewskie z dnia 17 lipca 1845 r. – w przypadku każdej loterii krajowej (Królestwo Sardynii) wymagane było uprzednie zezwolenie rządu.
Dla księdza Bosko była to przede wszystkim kwestia moralnej pewności powodzenia projektu. Miał ją dzięki ekonomicznemu i moralnemu wsparciu pierwszych dobroczyńców: szlachetnych rodzin Callori i Fassati oraz kanonika Anglesio z Cottolengo. Rozpoczął więc coś, co okazało się prawdziwym przedsięwzięciem. W krótkim czasie udało mu się powołać komisję organizacyjną, początkowo składającą się z szesnastu znanych osobistości, później zwiększoną do dwudziestu. Wśród nich było wiele oficjalnie uznanych władz cywilnych, takich jak senator (mianowany skarbnikiem), dwóch zastępców burmistrza, trzech radnych miejskich; następnie prestiżowi księża, tacy jak teolodzy Pietro Baricco, zastępca burmistrza i sekretarz Komisji, Giovanni Borel, kapelan sądowy, Giuseppe Ortalda, dyrektor Opera Pia di Propaganda Fide, Roberto Murialdo, współzałożyciel Collegio degli Artigianelli i Stowarzyszenia Dobroczynności; i wreszcie doświadczeni ludzie, tacy jak inżynier, ceniony złotnik, handlarz hurtowy itp. Wszyscy, w większości właściciele ziemscy, znani księdzu Bosko i „sąsiedzi” pracy na Valdocco.
Po skompletowaniu Komisji, na początku grudnia 1851 r. ksiądz Bosko przekazał formalną prośbę Generalnemu Intendentowi Finansów, kawalerowi Alessandro Pernati di Momo (przyszłemu senatorowi i ministrowi spraw wewnętrznych Królestwa), ale i równocześnie „przyjacielowi” dzieła na Valdocco.

Apel o dary
Do wniosku o zezwolenie dołączył bardzo interesujący okólnik, w którym po nakreśleniu poruszającej historii Oratorium – docenionej przez rodzinę królewską, władze rządowe i władze miejskie – wskazał, że ciągła potrzeba rozbudowy Opera di Valdocco, aby móc pomieścić coraz więcej młodych ludzi, pochłania zasoby ekonomiczne pochodzące z prywatnej dobroczynności. W związku z tym, aby pokryć wydatki związane z ukończeniem budowy nowej kaplicy, podjęto decyzję o odwołaniu się do dobroczynności publicznej poprzez loterię darów, które miałyby być ofiarowane spontanicznie: Środek ten polega na loterii przedmiotów, na której pomysł podjęcia się wpadli niżej podpisani, w celu pokrycia wydatków na ukończenie nowej kaplicy i której Jaśnie Pan bez wątpienia zechce udzielić swojego wsparcia, zastanawiając się nad doskonałością dzieła, do którego jest skierowana. Bez względu na to, co Jaśnie Pan zechce ofiarować, czy to jedwab, wełnę, metal czy drewno, czy dzieło renomowanego artysty, czy skromnego robotnika, czy ciężko pracującego rzemieślnika, czy dobroczynnej szlachcianki, wszystko zostanie z wdzięcznością przyjęte, ponieważ w kwestii dobroczynności każda mała pomoc jest wielką rzeczą, a ponieważ ofiary, nawet te małe, razem mogą wystarczyć do ukończenia pożądanego dzieła.
Okólnik wskazywał również nazwiska promotorów, którym można było przekazywać dary, oraz zaufane osoby, które następnie je zbierały i strzegły. Wśród 46 promotorów znalazły się różne kategorie osób: przedsiębiorcy, profesorowie, impresariowie, studenci, duchowni, sklepikarze, kupcy, księża; z drugiej strony wśród około 90 promotorów zdawały się przeważać szlachcianki (baronowe, markizy, hrabiny i ich towarzysze).
Nie omieszkał dołączyć do wniosku „planu loterii” z wszystkimi jego aspektami formalnymi: zbieranie przedmiotów, pokwitowanie dostarczenia przedmiotów, ich wycena, uwierzytelnione bilety do sprzedaży w liczbie proporcjonalnej do liczby i wartości przedmiotów, ich wystawienie na widok publiczny, losowanie zwycięzców, publikacja wylosowanych liczb, czas na odbiór nagród itp… Seria wymagających zadań, od których ksiądz Bosko się nie uchylał. Kaplica Pinardiego nie wystarczała już jego młodzieży: potrzebowali większego kościoła, planowanego kościoła św. Franciszka Salezego (kilkanaście lat później będą potrzebować jeszcze większego, Maryi Wspomożycielki!).

Pozytywna odpowiedź
Biorąc pod uwagę powagę inicjatywy i wysoką „jakość” członków Komisji Wnioskującej, odpowiedź Intendentury mogła być tylko pozytywna i natychmiastowa. W dniu 17 grudnia wspomniany zastępca burmistrza Pietro Baricco przekazał księdzu Bosko odpowiedni dekret, z zaproszeniem do przekazania kopii przyszłych formalnych aktów loterii do administracji miejskiej, odpowiedzialnej za prawidłowość wszystkich wymogów prawnych. W tym momencie przed Bożym Narodzeniem ksiądz Bosko wysłał powyższy okólnik do drukarni, rozpowszechnił go i zaczął zbierać dary.
Miał na to dwa miesiące, ponieważ w ciągu roku odbywały się także inne loterie. Jednak dary napływały powoli, więc w połowie stycznia Ksiądz Bosko został zmuszony do ponownego wydrukowania powyższego okólnika i poprosił o współpracę wszystkich młodych ludzi z Valdocco i przyjaciół, aby napisali adresy, odwiedzili znanych dobroczyńców, nagłośnili inicjatywę i zebrali dary.
Ale „najlepsze” miało dopiero nadejść.

Sala wystawowa
Valdocco nie miało miejsca, by wyeksponować dary, więc ksiądz Bosko poprosił wiceburmistrza Baricco, skarbnika komisji loteryjnej, by zwrócił się do Ministerstwa Wojny o trzy pomieszczenia w tej części klasztoru świętego Dominika, która była do dyspozycji wojska. Ojcowie dominikanie zgodzili się, a minister Alfonso Lamarmora przyznał je 16 stycznia. Wkrótce jednak ksiądz Bosko zdał sobie sprawę, że nie będą one wystarczająco duże, więc poprosił króla, za pośrednictwem jałmużnika, opata Stanislao Gazzelli, o większy pokój. Królewski superintendent Pamparà powiedział mu, że król nie ma odpowiednich pomieszczeń i zaproponował wynajęcie pomieszczeń do gry w Trincotto (lub pallacorda: rodzaj tenisa ręcznego ante litteram) na własny koszt. Pokój ten byłby jednak dostępny tylko w marcu i pod pewnymi warunkami. Ksiądz Bosko odrzucił propozycję, ale przyjął 200 lirów oferowanych przez króla za wynajem lokalu. Następnie udał się na poszukiwanie innej sali i znalazł odpowiednią z polecenia ratusza, za kościołem św. Dominika, kilkaset metrów od Valdocco.

Przybycie darów
W międzyczasie ksiądz Bosko zwrócił się do ministra finansów, słynnego hrabiego Camillo Cavour, o obniżenie lub zwolnienie z kosztów wysyłki listów okólnych, biletów i samych darów. Za pośrednictwem brata hrabiego, bardzo religijnego markiza Gustavo di Cavour, otrzymał zgodę na różne zniżki pocztowe.
Chodziło teraz o znalezienie eksperta, który oszacowałby kwotę prezentów i wynikającą z tego liczbę biletów do sprzedania. Ksiądz Bosko zwrócił się do Intendenta i zasugerował jego nazwisko: złotnik, który był członkiem Komisji. Intendent jednak odpowiedział za pośrednictwem burmistrza, prosząc go o podwójną kopię otrzymanych darów, by mógł wyznaczyć własnego eksperta. Ksiądz Bosko natychmiast spełnił prośbę i tak 19 lutego ekspert wycenił 700 zebranych przedmiotów na 4124,20 lirów. Po trzech miesiącach doszli do 1000 darów, po czterech miesiącach do 2000, aż doszli do 3251 darów, dzięki ciągłym „poszukiwaniom” księdza Bosko u osób prywatnych, księży i biskupów oraz jego wielokrotnym formalnym prośbom do miasta o przesunięcie czasu losowania. Ksiądz Bosko nie omieszkał również skrytykować oszacowania dokonanego przez miejskiego rzeczoznawcę darów, które nieustannie napływały, a które, według niego, miały niższą wartość niż ich rzeczywista; w efekcie dodano innych rzeczoznawców, zwłaszcza malarza dzieł sztuki.
Ostateczna liczba była taka, że ksiądz Bosko został upoważniony do wydania 99 999 biletów w cenie 50 centów każdy. Do katalogu już wydrukowanego z darami ponumerowanymi z nazwiskiem ofiarodawcy i promotorów dodano dodatek z najnowszymi otrzymanymi darami. Byli wśród nich papież, król, królowa matka, królowa małżonka, posłowie, senatorowie, władze miejskie, ale także wiele skromnych osób, zwłaszcza pań, które ofiarowywały przedmioty i wyposażenie domu, nawet te o niewielkiej wartości (szklanka, kałamarz, świeca, karafka, korkociąg, czapka, naparstek, nożyczki, lampa, miarka, fajka, breloczek, mydło, temperówka, cukiernica). Najczęściej ofiarowywanymi prezentami były książki – 629 i obrazy – 265. Nawet chłopcy z Valdocco rywalizowali, aby ofiarować swój własny mały prezent, być może książeczkę podarowaną im przez samego księdza Bosko.

Ogromna praca aż do wylosowania numerów
W tym momencie konieczne było wydrukowanie biletów w serii progresywnej w dwóch formach (mały odcinek i bilet), podpisanie ich przez dwóch członków komisji, wysłanie biletu z notatką, udokumentowanie zebranych pieniędzy. Wielu dobroczyńców otrzymało dziesiątki losów z zaproszeniem do ich zatrzymania lub przekazania przyjaciołom i znajomym.
Data losowania, początkowo ustalona na 30 kwietnia, została przesunięta na 31 maja, a następnie na 30 czerwca, by odbyć się w połowie lipca. To ostatnie przesunięcie spowodowane było eksplozją prochowni Borgo Dora, która spustoszyła okolice Valdocco.
Przez dwa popołudnia, 12 i13 lipca 1852 roku, losy były losowane na balkonie ratusza. Cztery różnokolorowe urny zawierały 10 bil (od 0 do 9) identycznych i tego samego koloru co koło. Po włożeniu jednej po drugiej przez zastępcę burmistrza do urn i zakręceniu, ośmiu młodych ludzi z Oratorium wykonało operację, a wylosowana liczba została głośno ogłoszona, a następnie opublikowana w prasie. Wiele darów pozostawiono w Oratorium, gdzie zostały później ponownie wykorzystane.

Czy było warto?
Po około 74.000 sprzedanych biletów, po odliczeniu kosztów, księdzu Bosko pozostało około 26.000 lirów, które następnie podzielił równo z sąsiednim dziełem Cottolengo. Oczywiście był to niewielki kapitał (połowa ceny zakupu domku Pinardi kupionego rok wcześniej), ale największym rezultatem tej wyczerpującej pracy, jaką wykonał, aby przeprowadzić loterię – udokumentowaną dziesiątkami często niepublikowanych listów – było bezpośrednie i serdeczne zaangażowanie tysięcy ludzi z każdej klasy społecznej w jego „początkowy projekt Valdocco”: w uczynienie go znanym, docenionym, a następnie wspieranym ekonomicznie, społecznie i politycznie.
Ksiądz Bosko wielokrotnie uciekał się do loterii i zawsze w dwojakim celu: aby zebrać fundusze na swoje dzieła dla biednych chłopców, na misje i aby zaoferować wierzącym (i niewierzącym) sposoby praktykowania miłości, najskuteczniejszego środka, jak nieustannie powtarzał, aby „uzyskać przebaczenie grzechów i zapewnić życie wieczne”.

„Zawsze potrzebowałem wszystkich” – ksiądz Bosko

Do senatora Giuseppe Cotta

Giuseppe Cotta, bankier, był wielkim dobroczyńcą księdza Bosko. W archiwach zachowała się następująca deklaracja na papierze stemplowym z dnia 5 lutego 1849 r.: Niżej podpisani księża T. Borrelli Gioanni z Turynu i Bosko Gio’ di Castelnuovo d’Asti oświadczają, że są dłużnikami trzech tysięcy franków choremu Cavaliere Cotta, który pożyczył im je na pobożne dzieło. Suma ta ma zostać zwrócona przez niżej podpisanego w ciągu jednego roku wraz z ustawowymi odsetkami. Podpisany Ksiądz Giovanni Borel, Bosco Gio.

Na dole tej samej strony i pod tą samą datą ks. Józef Cafasso pisze: Niżej podpisany składa wyraźne podziękowania Najjaśniejszemu Panu Kawalerowi. Cotta za powyższe i jednocześnie czyni siebie poręczycielem tej samej sumy. Na dole strony Cotta podpisuje, że otrzymał 2000 lirów 10 kwietnia 1849 r., kolejne 500 lirów 21 lipca 1849 r., a resztę 4 stycznia 1851 r.




Salezjanie w Ukrainie (wideo)

Salezjańska Wizytatoria pw. Maryi Wspomożycielki Wiernych obrządku bizantyjskiego (UKR) od początku rosyjskiej inwazji w 2022 roku przekształciła swoją misję wychowawczo-duszpasterską. Wśród syren alarmowych, prowizorycznych schronów i szkół w podziemiach, salezjanie stali się konkretną bliskością: przyjmują przesiedleńców, udzielają pomocy, towarzyszą duchowo żołnierzom i cywilom, przekształcają dom w ośrodek dla uchodźców i animują modułowe miasteczko „Mariapolis”, gdzie codziennie wydają tysiąc posiłków, organizują oratorium i zajęcia sportowe, a nawet pierwszą ukraińską drużynę Ampfutbolu. Osobiste świadectwo jednego ze współbraci odsłania rany, nadzieje i modlitwy tych, którzy stracili wszystko, ale nadal wierzą, że po tej długiej narodowej Drodze Krzyżowej dla Ukrainy nadejdzie Wielkanoc pokoju.

Duszpasterstwo w Wizytatorii pw. Maryi Wspomożycielki Wiernych obrządku bizantyjskiego (UKR) podczas wojny
Nasze duszpasterstwo musiało się zmienić wraz z rozpoczęciem wojny. Nasze działania wychowawczo-duszpasterskie musiały dostosować się do zupełnie innej rzeczywistości, często naznaczonej nieustannym dźwiękiem syren ogłaszających niebezpieczeństwo ataków rakietowych i bombardowań. Za każdym razem, gdy włącza się alarm, jesteśmy zmuszeni przerwać zajęcia i zejść z dziećmi do podziemnych schronów lub bunkrów. W niektórych szkołach lekcje odbywają się bezpośrednio w podziemiach, aby zapewnić uczniom większe bezpieczeństwo.

Od samego początku bez wahania przystąpiliśmy do pomocy i ratowania cierpiącej ludności. Otworzyliśmy nasze domy, aby przyjąć uchodźców, zorganizowaliśmy zbiórkę i dystrybucję pomocy humanitarnej: wraz z naszymi podopiecznymi i młodzieżą przygotowujemy tysiące paczek z żywnością, odzieżą i wszystkim, co potrzebne, aby wysłać je potrzebującym na terenach przyfrontowych lub w strefach walk. Ponadto niektórzy nasi współbracia salezjanie pracują jako kapelani w strefach walk. Udzielają tam wsparcia duchowego młodym żołnierzom, ale także niosą pomoc humanitarną ludziom, którzy pozostali w miejscowościach pod ciągłym ostrzałem, pomagając niektórym z nich przenieść się w bezpieczniejsze miejsce. Jeden ze współbraci, diakon, który był w okopach, podupadł na zdrowiu i stracił kostkę. Kiedy kilka lat temu czytałem w Biuletynie Salezjańskim w języku włoskim artykuł o salezjanach w okopach podczas pierwszej lub drugiej wojny światowej, nie sądziłem, że stanie się to rzeczywistością w czasach współczesnych w moim kraju. Poruszyły mnie kiedyś słowa bardzo młodego ukraińskiego żołnierza, który, cytując historyka i wybitnego oficera, obrońcę i bojownika o niepodległość naszego narodu, powiedział: „Walczymy, broniąc naszej niepodległości, nie dlatego, że nienawidzimy tych, którzy stoją przed nami, ale dlatego, że kochamy tych, którzy stoją za nami”.

W tym okresie przekształciliśmy również jeden z naszych Domów Salezjańskich w ośrodek dla uchodźców.

Aby wesprzeć proces rehabilitacji fizycznej, psychicznej, psychologicznej i społecznej młodych ludzi, którzy stracili kończyny na wojnie, stworzyliśmy drużynę Ampfutbolu, pierwszą tego typu drużynę na Ukrainie.
Od początku inwazji w 2022 roku udostępniliśmy lwowskiej Radzie Miasta nasz teren, przeznaczony pod budowę szkoły salezjańskiej, aby stworzyć modułowe miasteczko dla uchodźców wewnętrznych: „Mariapolis”, gdzie my, salezjanie, działamy we współpracy z Centrum Departamentu Społecznego Rady Miasta. Udzielamy wsparcia socjalnego i towarzyszenia duchowego, czyniąc środowisko bardziej przyjaznym. Wspierani pomocą naszego Zgromadzenia, różnych organizacji, w tym VIS i Missioni Don Bosco, różnych prokur misyjnych i innych fundacji charytatywnych, a także agencji rządowych z innych krajów, mogliśmy zorganizować kuchnię dla miasteczka wraz z odpowiednim personelem, co pozwala nam oferować codziennie obiad dla około 1000 osób. Ponadto, dzięki ich pomocy, możemy organizować różne zajęcia w stylu salezjańskim dla 240 dzieci i młodzieży przebywających w miasteczku.

Małe doświadczenie i skromne osobiste świadectwo
Chciałbym podzielić się tutaj moim małym doświadczeniem i świadectwem… Naprawdę dziękuję Panu, że przez mojego Inspektora powołał mnie do tej szczególnej posługi. Od trzech lat pracuję w miasteczku, które przyjmuje około 1000 uchodźców. Od samego początku jestem blisko ludzi, którzy w jednej chwili stracili wszystko oprócz godności. Ich domy są zniszczone i splądrowane, oszczędności i dobra gromadzone z trudem przez lata życia przepadły. Wielu straciło znacznie więcej i coś cenniejszego: swoich bliskich, zabitych na ich oczach przez rakiety lub miny. Niektóre osoby przebywające w miasteczku musiały miesiącami żyć w piwnicach zawalonych budynków, żywiąc się tym, co znalazły, nawet jeśli było przeterminowane. Pili wodę z kaloryferów i gotowali obierki ziemniaków, aby się wyżywić. Następnie, przy pierwszej okazji, uciekli lub zostali ewakuowani, nie wiedząc, dokąd idą, bez pewności, co ich czeka. Ponadto niektórzy widzieli, jak ich miasta, takie jak Mariupol, zostały zrównane z ziemią. Właśnie na cześć tego pięknego miasta Maryi my, salezjanie, nazwaliśmy miasteczko dla uchodźców „Mariapolis”, zawierzając to miejsce i jego mieszkańców Maryi Pannie. A Ona, jak matka, jest blisko każdego w tych chwilach próby. W miasteczku urządziłem kaplicę Jej poświęconą, gdzie znajduje się ikona napisana przez panią z miasteczka, pochodzącą z udręczonego Charkowa. Kaplica stała się dla wszystkich mieszkańców, niezależnie od wyznania chrześcijańskiego, miejscem spotkania z Bogiem i z samym sobą.

Bycie z nimi, okazywanie im miłości, przyjmowanie ich, słuchanie, pocieszanie, dodawanie otuchy, modlenie się za nich i z nimi oraz wspieranie ich w tym, co mogę, to chwile, które są częścią mojej posługi, która stała się moim życiem w tym okresie. To prawdziwa szkoła życia, duchowości, gdzie uczę się bardzo wiele, towarzysząc ich cierpieniu. Prawie wszyscy mają nadzieję, że wojna wkrótce się skończy i nadejdzie pokój, aby mogli wrócić do domu. Ale dla wielu to marzenie jest już nierealne: ich domy już nie istnieją. Staram się więc, jak mogę, ofiarować im jakąś iskierkę nadziei, pomagając im spotkać Tego, który nikogo nie opuszcza, który jest blisko w cierpieniach i trudnościach życia.

Czasami proszą mnie, abym przygotował ich do Pojednania: z Bogiem, z samym sobą, z trudną rzeczywistością, w której są zmuszeni żyć. Innym razem pomagam im w bardziej konkretnych potrzebach: leki, ubrania, pieluchy, wizyty w szpitalu. Wykonuję również pracę administratora wraz z moimi trzema świeckimi współpracownikami. Codziennie o 17:00 modlimy się o pokój, a mała grupa nauczyła się odmawiać Różaniec, modląc się nim codziennie.

Jako salezjanin staram się być wrażliwy na potrzeby dzieci: od samego początku, z pomocą animatorów, stworzyliśmy oratorium na terenie miasteczka. Ponadto organizujemy zajęcia, wycieczki, obozy w górach latem. Jednym z zadań, które realizuję, jest również nadzór nad stołówką, aby zapewnić, że nikt z mieszkańców miasteczka nie pozostanie bez ciepłego posiłku.

Wśród mieszkańców miasteczka jest mały Maksym, który budzi się w środku nocy, przerażony każdym głośnym dźwiękiem. Maria, matka, która straciła wszystko, w tym męża, i codziennie uśmiecha się do dzieci, aby nie obciążać ich bólem. Jest też Petro, 25 lat, który był w domu ze swoją dziewczyną, gdy rosyjski dron zrzucił bombę. Eksplozja amputowała mu obie nogi, a jego dziewczyna zmarła wkrótce potem. Petro przez całą noc walczył o życie, dopóki rano nie znaleźli go żołnierze i nie uratowali. Karetka nie mogła podjechać z powodu walk.
Wśród tak wielkiego cierpienia kontynuuję mój apostolat z pomocą Bożą i wsparciem moich współbraci.

My, salezjanie obrządku bizantyjskiego, wraz z naszymi 13 współbraćmi obrządku łacińskiego obecnymi na Ukrainie – w większości pochodzenia polskiego i należącymi do salezjańskiej Inspektorii Krakowskiej (PLS) – głęboko dzielimy ból i cierpienia narodu ukraińskiego. Jako synowie Księdza Bosko kontynuujemy z wiarą i nadzieją naszą misję wychowawczo-duszpasterską, dostosowując się każdego dnia do trudnych warunków narzuconych przez wojnę.

Jesteśmy blisko młodych, rodzin i wszystkich, którzy cierpią i potrzebują pomocy. Pragniemy być widzialnymi znakami miłości Boga, aby życie, nadzieja i radość młodych nigdy nie zostały zduszone przez przemoc i ból.

W tym wspólnym świadectwie potwierdzamy żywotność naszego salezjańskiego charyzmatu, który potrafi odpowiadać nawet na najbardziej dramatyczne wyzwania historii. Nasze dwie specyfiki, obrządku bizantyjskiego i łacińskiego, uwidaczniają tę nierozerwalną jedność Charyzmatu Salezjańskiego, jak stwierdzają Konstytucje Salezjańskie w art. 100: „Charyzmat Założyciela jest zasadą jedności Zgromadzenia i, dzięki swojej płodności, jest źródłem rozmaitych sposobów przeżywania jedynego powołania salezjańskiego”.

Wierzymy, że ból i cierpienie nie mają ostatniego słowa: i że w wierze każdy Krzyż zawiera już ziarno Zmartwychwstania. Po tym długim Wielkim Tygodniu nieuchronnie nadejdzie Zmartwychwstanie dla Ukrainy: nadejdzie prawdziwy i sprawiedliwy POKÓJ.

Kilka informacji
Niektórzy współbracia kapitulni prosili o informacje na temat wojny w Ukrainie. Pozwólcie, że powiem kilka słów w formie krótkiej informacji. Wyjaśnienie: wojny w Ukrainie nie można interpretować jako konfliktu etnicznego ani sporu terytorialnego między dwoma narodami o przeciwstawnych roszczeniach lub prawach do określonego terytorium. Nie jest to spór między dwiema stronami walczącymi o kawałek ziemi. A zatem nie jest to walka równych sobie. To, co dzieje się na Ukrainie, to inwazja, jednostronna agresja. Chodzi tu o naród, który bezprawnie zaatakował drugi. Naród, który sfabrykował bezpodstawne motywacje, wymyślając rzekome prawo, łamiąc porządek i prawo międzynarodowe, postanowił zaatakować inne państwo, naruszając jego suwerenność i integralność terytorialną, prawo do decydowania o własnym losie i kierunku rozwoju, okupując i anektując jego terytoria. Niszcząc miasta i wsie, wiele z nich zrównując z ziemią, odbierając życie tysiącom cywilów. Jest tu agresor i ofiara: to właśnie jest specyfika i horror tej wojny.
Wychodząc z tego założenia, powinien być również w ten sposób pojmowany pokój, którego oczekujemy. Pokój, który ma posmak sprawiedliwości i opiera się na prawdzie, nie tymczasowy, nie oportunistyczny, nie pokój oparty na ukrytych interesach i korzyściach handlowych, unikający tworzenia precedensów dla autokratycznych reżimów na świecie, które pewnego dnia mogłyby zdecydować się na inwazję na inne kraje, okupację lub aneksję części sąsiedniego lub odległego kraju, po prostu dlatego, że tego pragną, bo tak im się podoba, lub dlatego, że są silniejsze.
Kolejnym absurdem tej niesprowokowanej i niewypowiedzianej wojny jest to, że agresor zabrania ofierze prawa do obrony, próbuje zastraszać i grozić wszystkim tym – w tym przypadku innym krajom – które stają po stronie bezbronnych i pomagają bronić się i stawiać opór niesprawiedliwie zaatakowanej ofierze.

Kilka smutnych statystyk
Od początku inwazji w 2022 roku do dziś (08.04.2025), ONZ zarejestrowała i potwierdziła dane dotyczące 12 654 zabitych i 29 392 rannych wśród CYWILÓW na Ukrainie.

Według najnowszych dostępnych zweryfikowanych danych UNICEF, co najmniej 2 406 DZIECI zostało zabitych lub rannych w wyniku eskalacji wojny na Ukrainie od 2022 roku. Ofiary wśród dzieci obejmują 659 ZABITYCH DZIECI i 1 747 RANNYCH – czyli co najmniej 16 dzieci zabitych lub rannych każdego tygodnia. Życie milionów dzieci jest nadal zakłócone z powodu trwających ataków lub konieczności ucieczki i ewakuacji do innych miejsc i krajów. Dzieci Donbasu cierpią z powodu wojny już od 11 lat.
Rosja, wraz z planem inwazji na Ukrainę, rozpoczęła również program przymusowych deportacji ukraińskich dzieci. Najnowsze dane mówią o 20 000 dzieci zabranych z domów, przetrzymywanych miesiącami i poddawanych przymusowej rusyfikacji poprzez intensywną propagandę przed przymusową adopcją.

ks. Andrii Platosh, sdb






Czcigodny Francesco Convertini, proboszcz według Serca Jezusowego

Czcigodny ksiądz Francesco Convertini, salezjanin misjonarz w Indiach, jawi się jako pasterz według Serca Jezusowego, ukształtowany przez Ducha i całkowicie wierny Bożemu planowi wobec jego życia. Poprzez świadectwa tych, którzy go spotkali, wyłania się jego głęboka pokora, bezwarunkowe oddanie głoszeniu Ewangelii oraz żarliwa miłość do Boga i bliźniego. Żył z radosną ewangeliczną prostotą, z odwagą i hojnością znosząc trudy i poświęcenia, zawsze uważny na każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Tekst uwypukla jego niezwykłe człowieczeństwo i bogactwo duchowe, cenny dar dla Kościoła.

1. Rolnik w winnicy Pana
            Przedstawienie profilu cnót księdza Francesco Convertiniego, salezjańskiego misjonarza w Indiach, człowieka, który dał się ukształtować Duchowi Świętemu i umiał realizować swoją duchową fizjonomię zgodnie z Bożym planem wobec niego, jest czymś pięknym i poważnym zarazem, ponieważ przypomina o prawdziwym sensie życia, jaką jest odpowiedź na wezwanie, obietnicę, projekt łaski.
            Bardzo oryginalna jest synteza nakreślona na jego temat przez kapłana z jego kraju, ks. Quirico Vasta, który poznał ks. Francesco podczas rzadkich wizyt w jego ukochanej ziemi Apulii. To świadectwo oferuje nam syntezę profilu cnót wielkiego misjonarza, wprowadzając nas w autorytatywny i przekonujący sposób w jego życie tak, że możemy odkryć coś z ludzkiej i religijnej postawy tego człowieka Bożego. „Sposobem” na zmierzenie duchowej wielkości tego świętego człowieka, ks. Francesco Convertiniego, nie jest analityczne porównanie jego życia z wieloma zakonnymi „parametrami postępowania” (ks. Francesco, jako salezjanin, przyjął również zobowiązania właściwe zakonnikom: ubóstwo, posłuszeństwo, czystość i pozostał im wierny przez całe życie). Wręcz przeciwnie, ks. Francesco Convertini jawi się w tej syntezie takim, jakim był naprawdę od samego początku: młodym rolnikiem, który po – a może właśnie z powodu – brzydoty wojny otwiera się na światło Ducha i, pozostawiając wszystko za sobą, wyrusza za Panem. Z jednej strony wie, co zostawia za sobą; i zostawia to nie tylko z wigorem typowym dla południowowłoskiego rolnika, biednego, ale wytrwałego; ale także radośnie i z tą właśnie osobistą siłą ducha, którą ożywiła wojna: tego, który zamierza podążać naprzód, choć cicho i w głębi duszy, na tym, na czym skupił swoją uwagę. Z drugiej strony – znów jak rolnik, który uchwycił w czymś lub kimś „pewność” przyszłości i ugruntowanie swoich nadziei i wie, „komu ufa” – pozwala, by światło Tego, który do niego przemówił, postawiło go w jasności swoich działań. Natychmiast przyjmuje on strategie, aby osiągnąć cel: modlitwę i dyspozycyjność bez miary, bez względu na koszty. To nie przypadek, że kluczowymi cnotami tego świętego człowieka są: ciche działanie bez krzyku (por. św. Paweł: „Mocny jestem wtedy, gdy jestem słaby”) i pełen szacunku stosunek do innych (por. Dzieje Apostolskie: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu”).
Patrząc w ten sposób, ks. Francesco Convertini jest naprawdę takim człowiekiem: nieśmiałym, skłonnym do ukrywania swoich darów i zasług, niechętnym do przechwalania się, łagodnym wobec innych i silnym wobec siebie, wyważonym, roztropnym i wiernym; człowiekiem wiary, nadziei i w stałej komunii z Bogiem; przykładnym zakonnikiem, w posłuszeństwie, ubóstwie i czystości”.

2. Wyróżniające go cechy: „emanował od niego blask, który cię uzdrawiał”.
            Odtwarzając etapy jego dzieciństwa i młodości, jego przygotowania do kapłaństwa i życia misyjnego, widoczna jest szczególna miłość Boga do swego sługi i jego relacja z tym dobrym Ojcem. W szczególności wyróżniają się one jako charakterystyczne cechy jego duchowej fizjonomii:

            – Bezgraniczna wiara – zaufanie Bogu, ucieleśnione w synowskim oddaniu się woli Bożej.
            Miał wielką wiarę w nieskończoną dobroć i miłosierdzie Boga oraz w wielkie zasługi męki i śmierci Jezusa Chrystusa, któremu zawierzył wszystko i od którego wszystkiego oczekiwał. Na mocnej skale tej wiary podjął wszystkie swoje apostolskie zadania. Zimno czy upał, tropikalny deszcz czy palące słońce, trudności czy zmęczenie, nic nie powstrzymywało go od postępowania zawsze z ufnością, gdy chodziło o chwałę Bożą i zbawienie dusz.

            – Bezwarunkowa miłość do Jezusa Chrystusa Zbawiciela, któremu złożył wszystko w ofierze, począwszy od własnego życia, poświęconego sprawie Królestwa.
            Ksiądz Convertini cieszył się z obietnicy Zbawiciela i radował się z przyjścia Jezusa, jako Zbawiciela wszystkich i jedynego pośrednika między Bogiem a człowiekiem: „Jezus oddał nam całego siebie umierając na krzyżu, a czyż my nie będziemy w stanie oddać Mu się całkowicie?

            – Integralne zbawienie bliźniego, prowadzone z pasją ewangelizacyjną.
            Obfite owoce jego pracy misyjnej wynikały z nieustannej modlitwy i bezinteresownego poświęcenia dla bliźniego. To właśnie misjonarze i misjonarki o takim temperamencie pozostawiają niezatarty ślad w historii misji, charyzmatu salezjańskiego i posługi kapłańskiej.
            Nawet w kontakcie z hinduistami i muzułmanami, jeśli z jednej strony przynaglało go szczere pragnienie głoszenia Ewangelii, które często prowadziło do wiary chrześcijańskiej, z drugiej strony czuł się zmuszony do podkreślania tych podstawowych prawd łatwo dostrzegalnych nawet dla niechrześcijan, takich jak nieskończona dobroć Boga, miłość bliźniego jako droga do zbawienia i modlitwa jako środek do uzyskania łask.

            – Nieustanne zjednoczenie z Bogiem poprzez modlitwę, sakramenty, zawierzenie Maryi Matce Boga i naszej, miłość do Kościoła i papieża, nabożeństwo do świętych.
            Czuł się synem Kościoła i służył mu z sercem autentycznego ucznia Jezusa i misjonarza Ewangelii, zawierzonego Niepokalanemu Sercu Maryi i w towarzystwie świętych odczuwanych jako orędownicy i przyjaciele.

            – Prosta i pokorna asceza ewangeliczna w naśladowaniu krzyża, wcielona w niezwykle zwyczajne życie.
            Jego głęboka pokora, ewangeliczne ubóstwo (nosił ze sobą to, co nieodzowne) i anielskie oblicze przejawiały się w całej jego osobie. Dobrowolna pokuta, samokontrola: mały odpoczynek lub jego brak, nieregularne posiłki. Pozbawiał się wszystkiego, aby dać ubogim, nawet ubrań, butów, łóżka i jedzenia. Zawsze spał na podłodze. Pościł przez długi czas. Z biegiem lat zapadł na kilka chorób, które nadwyrężyły jego zdrowie: cierpiał na astmę, zapalenie oskrzeli, rozedmę płuc, dolegliwości serca… wiele razy atakowały go tak, że musiał pozostać w łóżku. Dziwił się, jak mógł to wszystko znosić bez narzekania. To właśnie przyciągnęło cześć hinduistów, dla których był „sanyasi”, tym, który wiedział, jak wyrzec się wszystkiego z miłości do Boga i dla ich dobra.

            Jego życie jawi się jako linearne wznoszenie się na wyżyny świętości w wiernym wypełnianiu woli Bożej i ofiarowywaniu siebie braciom i siostrom poprzez posługę kapłańską przeżywaną w wierności. Zarówno świeccy, zakonnicy, jak i duchowni mówią o jego niezwykłym sposobie przeżywania codzienności.

3. Misjonarz Ewangelii radości: „Głosiłem im Jezusa. Jezusa Zbawiciela. Jezusa Miłosiernego”.
            Nie było dnia, by nie poszedł do jakiejś rodziny, by mówić o Jezusie i Ewangelii. Ksiądz Francesco nosił w sobie taki entuzjazm i gorliwość, że miał nadzieję nawet na rzeczy, które po ludzku wydawały się niemożliwe. Ksiądz Francesco zasłynął jako rozjemca między rodzinami lub między wioskami pogrążonymi w niezgodzie. „Nie poprzez kłótnie dochodzimy do zrozumienia. Bóg i Jezus są poza naszymi dyskusjami. Przede wszystkim musimy się modlić, a Bóg da nam dar wiary. Przez wiarę odnajdziemy Pana. Czyż nie jest napisane w Biblii, że Bóg jest miłością? Drogą miłości dochodzi się do Boga”.

            Był człowiekiem wewnętrznie uspokojonym i przynosił pokój. Chciał, aby wśród ludzi, w domach i wioskach, nie było kłótni, walk ani podziałów. „W naszej wiosce byliśmy katolikami, protestantami, hinduistami i muzułmanami. Aby zapanował wśród nas pokój, od czasu do czasu ojciec zbierał nas wszystkich i mówił nam, jak możemy i powinniśmy żyć w pokoju między sobą. Następnie słuchał tych, którzy chcieli coś powiedzieć, a na koniec, po modlitwie, udzielał błogosławieństwa: wspaniały sposób na utrzymanie pokoju między nami. Miał naprawdę zadziwiający spokój umysłu; była to siła, która pochodziła z pewności, że wypełnia wolę Bożą, poszukiwaną z wysiłkiem, ale potem przyjętą z miłością, gdy już została znaleziona.
            Był człowiekiem, który żył z ewangeliczną prostotą, przejrzystością dziecka, gotowością do wszelkich poświęceń, wiedząc, jak dostosować się do każdej osoby, którą spotkał na swojej drodze, podróżując konno lub na rowerze, a częściej chodząc całymi dniami z plecakiem na ramionach. Należał do wszystkich, bez względu na religię, kastę czy status społeczny. Był kochany przez wszystkich, ponieważ wszystkim przynosił „wodę Jezusa, która zbawia”.

4. Człowiek zaraźliwej wiary: usta w modlitwie, różaniec w dłoniach, oczy zwrócone ku niebu
            „Wiemy od niego, że nigdy nie zaniedbywał modlitwy, zarówno gdy był z innymi, jak i gdy był sam, nawet jako żołnierz. To pomogło mu zrobić wszystko dla Boga, zwłaszcza gdy prowadził pierwszą ewangelizację wśród nas. Dla niego nie było ustalonego czasu: rano czy wieczorem, słońce czy deszcz; upał czy zimno nie były przeszkodą, gdy chodziło o mówienie o Jezusie lub czynienie dobra. Kiedy szedł do wiosek, wędrował nawet w nocy i bez jedzenia, aby dotrzeć do jakiegoś domu i głosić Ewangelię. Nawet kiedy został spowiednikiem w Krishnagar, przychodził do nas do spowiedzi w upale po obiedzie. Kiedyś powiedziałem mu: „Dlaczego przychodzi o tej porze?”. A on: „W męce Jezus nie wybrał dogodnego dla siebie czasu, kiedy był prowadzony przez Annasza, Kajfasza czy Piłata. Musiał to zrobić nawet wbrew własnej woli, aby wypełnić wolę Ojca”.
            Ewangelizował nie przez prozelityzm, ale przez przyciąganie. To jego zachowanie pociągało ludzi. Jego oddanie i miłość sprawiały, że ludzie mówili, że ksiądz Francesco był prawdziwym obrazem Jezusa, którego głosił. Jego miłość do Boga prowadziła go do szukania intymnego zjednoczenia z Nim, do gromadzenia się na modlitwie, do unikania wszystkiego, co mogłoby się Bogu nie podobać. Wiedział, że Boga można poznać tylko przez miłość. Mawiał: 'Kochaj Boga, nie bądź Mu niemiły'”.

            «Jeśli był jakiś sakrament, w którym ksiądz Francesco wyróżniał się w sposób szczególny, to było to sprawowanie sakramentu pojednania. Dla każdej osoby w naszej diecezji Krishnagar powiedzieć o księdzu Francesco to powiedzieć o człowieku Bożym, który pokazał ojcostwo Ojca w przebaczeniu, zwłaszcza w konfesjonale. Ostatnie 40 lat swojego życia spędził w konfesjonale więcej niż w jakiejkolwiek innej posłudze: wiele godzin, zwłaszcza w czasie przygotowań do świąt i uroczystości. Tak było każdej nocy Bożego Narodzenia i Wielkanocy lub świąt patronalnych. Zawsze był punktualnie obecny w konfesjonale każdego dnia, ale szczególnie w niedziele przed Mszami lub wieczorem w przeddzień świąt i sobót. Udawał się również do innych miejsc, gdzie był regularnym spowiednikiem. Było to zadanie bardzo mu drogie i oczekiwane przez wszystkich zakonników diecezji, do których udawał się co tydzień. Jego konfesjonał był zawsze najbardziej zatłoczony i najbardziej pożądany. Księża, zakonnicy, zwykli ludzie: wydawało się, że ks. Francesco znał wszystkich osobiście, tak trafny był w swoich radach i napomnieniach. Sam podziwiałem mądrość jego napomnień, kiedy się u niego spowiadałem. Sługa Boży był moim spowiednikiem przez całe swoje życie, od czasu, gdy był misjonarzem w wioskach, aż do końca swoich dni. Zwykłem mówić do siebie: „Właśnie to chciałem od niego usłyszeć…”. Biskup Morrow, który spowiadał się u niego regularnie, uważał go za swojego duchowego przewodnika, mówiąc, że ks. Francesco był prowadzony przez Ducha Świętego w swoich radach, a jego osobista świętość rekompensowała jego brak naturalnych darów».

            Zaufanie Bożemu miłosierdziu było niemal stałym tematem w jego rozmowach i dobrze wykorzystywał je jako spowiednik. Jego posługa spowiednika była posługą nadziei dla niego samego i dla tych, którzy się u niego spowiadali. Jego słowa wzbudzały nadzieję we wszystkich, którzy do niego przychodzili. „W konfesjonale sługa Boży był wzorowym kapłanem, znanym z udzielania tego sakramentu. Sługa Boży zawsze nauczał, starając się prowadzić wszystkich do wiecznego zbawienia… Sługa Boży lubił kierować swoje modlitwy do Ojca, który jest w niebie, a także uczył ludzi widzieć w Bogu dobrego Ojca. Zwłaszcza tym, którzy przeżywali trudności, także duchowe, i skruszonym grzesznikom przypominał, że Bóg jest miłosierny i że zawsze trzeba Mu ufać. Sługa Boży wzmógł swoje modlitwy i umartwienia, aby zdyskontować swoje niewierności, jak powiedział, i za grzechy świata”.

            Wymowne były słowa ks. Rosario Stroscio, przełożonego zakonnego, który tak podsumował ogłoszenie śmierci księdza Francesco: «Ci, którzy znali księdza Francesco, zawsze będą z miłością wspominać małe nauki i napomnienia, których zwykł udzielać podczas spowiedzi. Jego cichy głos, tak słaby, ale tak pełen zapału: „Kochajmy dusze, pracujmy tylko dla dusz…. Podejdźmy do ludzi… Postępujmy z nimi w taki sposób, aby ludzie zrozumieli, że ich kochamy…”. Całe jego życie było wspaniałym świadectwem najbardziej owocnej techniki posługi kapłańskiej i pracy misyjnej. Możemy je podsumować prostym wyrażeniem: „Aby pozyskać dusze dla Chrystusa, nie ma potężniejszego środka niż dobroć i miłość».

5. Kochał Boga i kochał bliźniego ze względu na Boga: Włóż w to miłość! Włóż w to miłość!
            Ciccilluzzo, imię rodzinne, który pomagał w polu pilnując indyków i wykonując inne prace odpowiednie dla jego młodego wieku, jego matka Katarzyna powtarzała: „Włóż w to miłość! Włóż w to miłość!”.
            „Ksiądz Francisco oddał wszystko Bogu, ponieważ był przekonany, że poświęciwszy Mu wszystko jako zakonnik i kapłan misyjny, Bóg ma nad nim pełne prawa. Kiedy zapytaliśmy go, dlaczego nie wrócił do domu (do Włoch), odpowiedział, że teraz całkowicie oddał się Bogu i nam”. Jego bycie księdzem było dla innych: „Jestem księdzem dla dobra bliźniego. To jest mój pierwszy obowiązek”. Czuł się dłużnikiem Boga we wszystkim, wszystko należało do Boga i do bliźniego, podczas gdy on oddał się całkowicie, nie rezerwując niczego dla siebie: ksiądz Francesco nieustannie dziękował Panu za wybranie go na kapłana-misjonarza. Poczucie wdzięczności okazywał każdemu, kto cokolwiek dla niego uczynił, nawet najuboższym.
            Dawał niezwykłe przykłady męstwa, dostosowując się do warunków życia w powierzonej mu pracy misyjnej: nowy i trudny język, którego starał się nauczyć dość dobrze, ponieważ był to sposób komunikowania się z jego ludem; bardzo surowy klimat Bengalu, grobu dla tak wielu misjonarzy, który nauczył się znosić z miłości do Boga i dusz; podróże apostolskie pieszo przez nieznane obszary, z ryzykiem spotkania dzikich zwierząt.

            Był niestrudzonym misjonarzem i ewangelizatorem na bardzo trudnym terenie, takim jak Krishnagar – który chciał przekształcić w Crist-nagar, miasto Chrystusa – gdzie nawrócenia były trudne, nie wspominając o sprzeciwie protestantów i członków innych religii. Podczas udzielania sakramentów musiał stawić czoła wszelkim możliwym niebezpieczeństwom: deszczowi, głodowi, chorobom, dzikim zwierzętom, złośliwym ludziom. «Często słyszałem historię księdza Francesco, który pewnej nocy, niosąc Najświętszy Sakrament do chorego, natknął się na tygrysa przykucniętego na ścieżce, którą on i jego towarzysze musieli przejść…. Gdy towarzysze próbowali uciekać, sługa Boży rozkazał tygrysowi: „Przepuść swego Pana!”; i tygrys się oddalił. Ale słyszałem inne podobne przykłady o słudze Bożym, który wiele razy podróżował pieszo w nocy. Pewnego razu banda rozbójników zaatakowała go, wierząc, że dostaną coś od niego. Ale kiedy zobaczyli go pozbawionego wszystkiego oprócz tego, co niósł, przeprosili go i towarzyszyli mu do następnej wioski».
            Jego życie jako misjonarza było ciągłym podróżowaniem: rowerem, konno i przez większość czasu pieszo. To chodzenie pieszo jest być może postawą, która najlepiej ukazuje niestrudzonego misjonarza i znak autentycznego ewangelizatora: „Jakże piękne są na górach stopy posłańca radosnej nowiny, który zwiastuje pokój, posłańca dobrych rzeczy, który głosi zbawienie” (Iz 52, 7).

6. Jaśniejące oczy zwrócone ku niebu
            „Obserwując uśmiechniętą twarz sługi Bożego i patrząc na jego oczy czyste i zwrócone ku niebu, można było pomyśleć, że nie jest on stąd, lecz z nieba”. Widząc go po raz pierwszy, wielu opowiadało o niezapomnianym wrażeniu: jego błyszczące oczy, które ukazywały twarz pełną prostoty i niewinności, oraz jego długa, czcigodna broda przywoływały obraz osoby pełnej dobroci i współczucia. Jeden ze świadków stwierdził: «Ksiądz Francesco był świętym. Nie wiem, jak to ocenić, ale myślę, że takich ludzi się nie spotyka. Byliśmy mali, ale rozmawiał z nami, nigdy nikim nie gardził. Nie rozróżniał muzułmanów i chrześcijan. Ojciec odnosił się do wszystkich w ten sam sposób, a kiedy byliśmy razem, traktował nas tak samo. Dawał nam dzieciom rady: „Bądźcie posłuszni rodzicom, dobrze odrabiajcie lekcje, kochajcie się jak bracia”. Potem dawał nam małe słodycze: w jego kieszeniach zawsze było coś dla nas».
            Ksiądz Francesco pokazywał swoją miłość do Boga przede wszystkim poprzez modlitwę, która wydawała się być nieprzerwana. Zawsze można go było zobaczyć poruszającego ustami w modlitwie. Nawet kiedy rozmawiał z ludźmi, zawsze podnosił wzrok, jakby widział kogoś, do kogo mówi. To, co najczęściej uderzało ludzi, to zdolność księdza Convertiniego do bycia całkowicie skupionym na Bogu i jednocześnie na osobie stojącej przed nim, patrząc szczerym wzrokiem na brata, którego spotkał na swojej drodze: „Miał bez wątpienia wzrok utkwiony w obliczu Boga. Była to niezatarta cecha jego duszy, duchowa koncentracja na imponującym poziomie. Śledził cię uważnie i odpowiadał z wielką precyzją, kiedy do niego mówiłeś. Wyczuwało się jednak, że jest ‘gdzie indziej’, w innym wymiarze, w dialogu z Innym”.

            Zachęcał innych do zdobywania świętości, jak w przypadku swojego kuzyna Lino Palmisano, który przygotowywał się do kapłaństwa: „Jestem bardzo szczęśliwy, wiedząc, że już się kształcisz; to też wkrótce minie, jeśli będziesz wiedział, jak wykorzystać łaski Pana, które On będzie ci dawał każdego dnia, aby przekształcić się w chrześcijańskiego świętego o zdrowym rozsądku. Czekają na ciebie najbardziej satysfakcjonujące studia teologiczne, które będą karmić twoją duszę Duchem Bożym, który powołał cię, abyś pomagał Jezusowi w Jego apostolstwie. Nie myśl o innych, ale tylko o sobie, o tym, jak stać się świętym kapłanem jak Ksiądz Bosko. Ksiądz Bosko powiedział w swoim czasie: czasy są trudne, ale my pójdziemy naprzód, pójdziemy naprzód, nawet pod prąd. To Matka Niebieska mówiła mu: infirma mundi elegit Deus. Nie martw się, pomogę ci. Drogi bracie, serce, dusza świętego kapłana w oczach Pana jest warta więcej niż wszystkie członki, dzień twojej ofiary wraz z ofiarą Jezusa na ołtarzu jest bliski, przygotuj się. Nigdy nie będziesz żałował hojności wobec Jezusa i swoich przełożonych. Zaufaj im, pomogą ci przezwyciężyć małe trudności dnia, które może napotkać twoja piękna dusza. Będę o tobie pamiętał podczas Mszy Świętej każdego dnia, abyś i ty mógł pewnego dnia ofiarować się całkowicie Dobremu Bogu”.

Zakończenie
            Podobnie jak na początku, tak i na końcu tego krótkiego opracowania na temat profilu cnót księdza Convertiniego, przedstawiam świadectwo, które podsumowuje to, co zostało powiedziane.
            „Jedną z pionierskich postaci, która wywarła na mnie głębokie wrażenie, był czcigodny ksiądz Francesco Convertini, gorliwy apostoł chrześcijańskiej miłości, który zdołał zanieść nowinę o Odkupieniu do kościołów, na tereny parafialne, do zaułków i chat uchodźców oraz do każdego, kogo spotkał, pocieszając, doradzając, pomagając ze swoim wyjątkowym miłosierdziem: prawdziwy świadek cielesnych i duchowych dzieł miłosierdzia, z których będziemy sądzeni: zawsze gotowy i gorliwy w posłudze sakramentu przebaczenia. Chrześcijanie wszystkich wyznań, muzułmanie i hinduiści przyjęli z radością i gotowością tego, którego nazywali mężem Bożym. Wiedział, jak nieść każdemu prawdziwe przesłanie miłości, które Jezus głosił i przyniósł na tę ziemię: z ewangelicznym bezpośrednim i osobistym kontaktem, wobec młodych i starych, chłopców i dziewcząt, biednych i bogatych, autorytetów i pariasów (wyrzutków), czyli ostatniego i najbardziej pogardzanego szczebla (pod)ludzkiego odrzucenia. Dla mnie i dla wielu innych było to wstrząsające doświadczenie, które pomogło mi zrozumieć i żyć przesłaniem Jezusa: „Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem””.

            Ostatnie słowo należy do księdza Convertiniego, jako dziedzictwo, które pozostawia każdemu z nas. 24 września 1973 r., pisząc do swoich krewnych z Krishnagar, misjonarz chce zaangażować ich w pracę na rzecz niechrześcijan, którą wykonuje z trudem od czasu swojej ostatniej choroby, ale zawsze z gorliwością: „Po sześciu miesiącach w szpitalu moje zdrowie jest trochę słabe, czuję się jak połamany i połatany. Jednak miłosierny Jezus w cudowny sposób pomaga mi w Jego pracy dla dusz. Pozwalam Mu zabierać mnie do miasta, a potem wracam pieszo, głosząc Jezusa i naszą świętą religię. Skończywszy spowiedź w domu, idę między pogan, którzy są o wiele lepsi niż niektórzy chrześcijanie. Czule wasz w Sercu Jezusa, ksiądz Francesco”.




Don Bosco International

Don Bosco International (DBI) to organizacja pozarządowa z siedzibą w Brukseli, reprezentująca Salezjanów Księdza Bosko przy instytucjach Unii Europejskiej, koncentrująca się na obronie praw dziecka, rozwoju młodzieży i edukacji. Założona w 2014 roku, DBI współpracuje z różnymi partnerami europejskimi w celu promowania inkluzywnej polityki społecznej i edukacyjnej, zwracając uwagę na osoby w trudnej sytuacji. Organizacja promuje udział młodzieży w kształtowaniu polityki, podkreślając znaczenie edukacji nieformalnej. Poprzez działania networkingowe i wspierające, DBI dąży do tworzenia synergii z instytucjami europejskimi, organizacjami społeczeństwa obywatelskiego i sieciami salezjańskimi na całym świecie. Wartościami przewodnimi są solidarność, integralny rozwój młodzieży i dialog międzykulturowy. DBI organizuje seminaria, konferencje i projekty europejskie mające na celu zapewnienie większej obecności młodzieży w procesach decyzyjnych, sprzyjając środowisku włączającemu, które wspiera ich na drodze wzrostu, autonomii i rozwoju duchowego, poprzez wymiany kulturalne i edukacyjne. Sekretarz wykonawcza, Sara Sechi, wyjaśnia działalność tej instytucji.

Advocacy jako akt odpowiedzialności za i z naszą młodzieżą
Don Bosco International (DBI) to organizacja, która reprezentuje instytucjonalnie Salezjanów Księdza Bosko przy instytucjach europejskich i organizacjach społeczeństwa obywatelskiego, które wokół nich się znajdują. Misja DBI koncentruje się na advocacy, który można przetłumaczyć jako „rzecznictwo”, czyli wszystkie działania mające na celu wpłynięcie na proces decyzyjno-legislacyjny, w naszym przypadku europejski. Biuro DBI ma siedzibę w Brukseli i jest gościnnie przyjmowane przez wspólnotę salezjańską w Woluwe-Saint-Lambert (Inspektoria FRB). Praca w stolicy europejskiej jest dynamiczna i stymulująca, ale bliskość wspólnoty pozwala nam utrzymać żywy charyzmat salezjański w naszej misji, unikając uwięzienia w tak zwanej „bańce europejskiej”, tym świecie relacji i dynamiki „uprzywilejowanych”, często odległych od naszej rzeczywistości.
Działania DBI przebiegają w dwóch kierunkach: z jednej strony, zbliżanie salezjańskiej misji wychowawczo-duszpasterskiej do instytucji poprzez dzielenie się dobrymi praktykami, postulatami młodzieży, projektami i wynikami, tworząc przestrzenie dialogu i uczestnictwa dla tych, którzy tradycyjnie by ich nie mieli; z drugiej strony, wprowadzanie wymiaru europejskiego do Zgromadzenia poprzez monitorowanie i informowanie o trwających procesach i nowych inicjatywach, ułatwianie nowych kontaktów z przedstawicielami instytucjonalnymi, organizacjami pozarządowymi i wspólnotami wyznaniowymi, które mogą dać początek nowej współpracy.
Często pojawia się pytanie, w jaki sposób DBI konkretnie ma wpływ na politykę. W działaniach wspierających kluczowa jest praca w sieci z innymi organizacjami lub podmiotami, które podzielają zasady, wartości i cele. W związku z tym DBI zapewnia aktywną obecność w sojuszach, formalnych i nieformalnych, organizacji pozarządowych lub podmiotów wyznaniowych, które współpracują ze sobą w kwestiach bliskich misji Księdza Bosko: walka z ubóstwem i wykluczeniem społecznym, obrona praw młodzieży, zwłaszcza tej w trudnej sytuacji, oraz integralny rozwój człowieka. Za każdym razem, gdy delegacja salezjańska odwiedza Brukselę, ułatwiamy im spotkania z członkami Parlamentu Europejskiego, urzędnikami Komisji, korpusem dyplomatycznym, w tym Nuncjaturą Apostolską przy Unii Europejskiej, i innymi zainteresowanymi podmiotami. Często udaje nam się spotkać z grupami młodzieży i studentów ze szkół salezjańskich, którzy odwiedzają miasto, organizując dla nich moment dialogu z innymi organizacjami młodzieżowymi.
DBI to usługa, którą Zgromadzenie oferuje, aby wypromować swoje dzieła i zanieść na forum międzynarodowe głos tych, którzy w innym przypadku nie zostaliby wysłuchani. Zgromadzenie Salezjańskie ma potencjał w advocacy, który nie jest jeszcze w pełni wyrażony. Obecność w 137 krajach w celu ochrony młodzieży zagrożonej ubóstwem i wykluczeniem społecznym stanowi sieć edukacyjną i społeczną, na której niewiele organizacji może polegać; jednak wciąż trudno jest strategicznie prezentować dobre wyniki przy stołach decyzyjnych, gdzie kształtowane są polityki i inwestycje, zwłaszcza na poziomie międzynarodowym. Z tego powodu zapewnienie stałego dialogu z instytucjami jest jednocześnie szansą i aktem odpowiedzialności. Szansą, ponieważ w dłuższej perspektywie widoczność ułatwia kontakty, nowe partnerstwa, finansowanie projektów i zrównoważony rozwój dzieł. Odpowiedzialnością, ponieważ nie mogąc milczeć w obliczu trudności, z jakimi borykają się chłopcy i dziewczęta we współczesnym świecie, wpływ polityczny jest aktywnym świadectwem tego zaangażowania obywatelskiego, które często staramy się wzbudzić w młodych ludziach.
Gwarantując prawa i godność młodzieży, Ksiądz Bosko był pierwszym aktorem wpływu politycznego Zgromadzenia, na przykład poprzez podpisanie pierwszej we Włoszech umowy o naukę zawodu. Advocacy stanowi nieodłączny element misji salezjańskiej. Salezjanom nie brakuje doświadczenia, historii sukcesu ani konkretnych i innowacyjnych alternatyw w radzeniu sobie z obecnymi wyzwaniami, ale często brakuje spójności, która pozwoliłaby na skoordynowaną pracę w sieci i jasną i wspólną komunikację. Dając głos autentycznym świadectwom młodych ludzi, możemy przekształcić wyzwania w szanse, tworząc trwały wpływ na społeczeństwo, który daje nadzieję na przyszłość.

Sara Sechi
Don Bosco International – DBI, Bruksela

Sara Sechi, Sekretarz Wykonawcza DBI, jest obecna w Brukseli od dwóch i pół roku. Jest córką pokolenia Erasmus+, który wraz z innymi programami europejskimi zapewnił jej doświadczenia życiowe i edukacyjne, które w innym przypadku byłyby jej odmówione. Jest bardzo wdzięczna Księdzu Bosko i Zgromadzeniu Salezjańskiemu, gdzie znalazła merytokrację, rozwój i drugą rodzinę. A my życzymy jej dobrej i owocnej pracy dla sprawy młodzieży.




Błogosławiony Alojzy Variara: 150. rocznica urodzin

W tym roku przypada 150. rocznica urodzin błogosławionego Alojzego Variary, niezwykłej postaci kapłana i misjonarza salezjańskiego. Urodzony 15 stycznia 1875 roku w Viarigi, w prowincji Asti, Alojzy dorastał w środowisku bogatym w wiarę, kulturę i braterską miłość, co ukształtowało jego charakter i przygotowało do niezwykłej misji, która miała go zaprowadzić do służby najbiedniejszym w Kolumbii.
Od dzieciństwa spędzonego w Monferrato, w rodzinie naznaczonej duchowym wpływem Księdza Bosko, po jego powołanie misyjne, które dojrzewało na Valdocco, życie błogosławionego księdza Variary stanowi jasny przykład poświęcenia dla bliźnich i wierności Bogu. Przypomnijmy sobie najważniejsze momenty jego dzieciństwa i formacji, oferując spojrzenie na niezwykłe dziedzictwo duchowe i ludzkie, które nam pozostawił.

Od Viarigi do Agua de Dios
            Alojzy Variara urodził się w Viarigi w prowincji Asti 15 stycznia 1875 roku, 150 lat temu, w głęboko chrześcijańskiej rodzinie. Jego ojciec Pietro słuchał Księdza Bosko w 1856 roku, kiedy przybył do miasteczka, aby głosić misję. Kiedy urodził się Alojzy, jego ojciec Pietro miał czterdzieści dwa lata i żył w drugim małżeństwie z Livią Bussą. Pietro uzyskał dyplom nauczyciela, kochał muzykę i śpiew, animował funkcje parafialne jako organista i dyrektor chóru, który sam założył. Był bardzo szanowaną i cenioną osobą w miasteczku Viarigi. Kiedy Alojzy się urodził, był to surowy zimowy czas, a z powodu okoliczności narodzin, położna uznała za rozsądne ochrzcić noworodka. Dwa dni później dokończono obrzędów chrzcielnych.
            Dzieciństwo Alojzego naznaczone było lokalnymi tradycjami i życiem domowym, będącym kulturowym i duchowym zbiorem, który przyczynił się do ukształtowania jego charakteru i przekazania wartościowych treści w jego rozwoju oraz wyznaczenia przyszłego powołania misyjnego w Kolumbii.
            Znaczący był związek Alojzego z ojcem Pietro, jego nauczycielem i mentorem, który przekazał mu chrześcijańskie poczucie życia, pierwsze podstawy nauki oraz miłość do muzyki i śpiewu: aspekty, które, jak wiemy, naznaczą życie i misję Alojzego Variary. Jego młodszy brat Celso tak to wspomina: „Choć nie ujawniał niczego nadzwyczajnego, Alojzy był pełen dobroci i miłości w przejawach swojego życia, zarówno wobec rodziców, a szczególnie matki; jak i wobec nas… Nie pamiętam, aby mój brat kiedykolwiek użył mniej grzecznych i mniej braterskich słów wobec nas, młodszych braci. Był wiernym i oddanym uczestnikiem kościoła i funkcji, a resztę czasu spędzał nie na zabawie na ulicy, ale w domu, czytając i studiując swoje książki szkolne oraz towarzysząc mamie”.
            Warto również przypomnieć sobie związek małego Alojzego z jego starszą siostrą Giovanną, córką pierwszego małżeństwa i chrzestną na jego chrzcie. Choć wyszła za mąż młodo, Giovanna zawsze utrzymywała szczególną więź z małym Alojzym, przyczyniając się do wzmocnienia cech jego osobowości, jego skłonności do pobożności i nauki. Z dzieci Giovanny jedno, Ulisse, zostanie kapłanem, a Ernestina, Córką Maryi Wspomożycielki. Ponadto Giovanna, która umrze w wieku dziewięćdziesięciu lat w 1947 roku, utrzymywała więzi listowne między Alojzym a matką Livią podczas misyjnego życia brata.
            Innym aspektem, który wpłynie na rozwój małego Alojzgo, jest to, że dom rodziny Variara był niemal zawsze pełen dzieci. Ojciec Pietro, po zakończeniu lekcji, zabierał ze sobą najbardziej potrzebujących uczniów, a po krótkiej powtórce powierzał ich opiece matki Livi. Tak samo postępowały inne rodziny. Tak opowiada pewien świadek: „Pani Livia była mamą całej okolicy; jej podwórko zawsze było pełne chłopców i dziewcząt; uczyła nas szyć, bawiła się z nami, zawsze była w dobrym humorze”. Alojzy dorastał w tym „oratoryjnym” klimacie, gdzie czuło się jak w domu, czuło się kochanym, a obecność ojca Pietro i matki Livi były zasobami edukacyjnymi i emocjonalnymi najwyższej jakości, nie tylko dla ich dzieci, ale dla wielu innych dzieci i młodzieży, zwłaszcza tych najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących.
            W tych latach Alojzy poznaje i opiekuje się niepełnosprawnym kolegą, Andreą Ferrarim, dbając o niego i sprawiając, że czuje się komfortowo. W tym można dostrzec ziarno tej troski i bliskości, które później naznaczą życie i misję Alojzego Variary w służbie chorych na trąd w Agua de Dios w Kolumbii.
            Rzeczywiście, Alojzy Variara jako dziecko i młodzieniec doświadczył, wraz z braćmi i chłopcami z sąsiedztwa, szczerej miłości swoich rodziców, a przez ich przykład poznał prawdziwe oblicze Boga Ojca, źródła autentycznej miłości.

Idąc na Valdocco
            Ksiądz Bosko był bardzo znany w Monferrato: przemierzał je we wszystkich kierunkach podczas znanych jesiennych spacerów z chłopcami, którzy swoimi krzykami i radosnym, hałaśliwym entuzjazmem wnosili radość wszędzie, gdzie się pojawiali. Chłopcy z okolicy chętnie dołączali do wesołej i hałaśliwej grupy, a później wielu z nich wyruszało, aby spotkać się z tym księdzem, fascynującym ich, aby uczyć się od niego w oratorium w Turynie.
            W Viarigi pozostało bardzo silne wspomnienie wizyty Księdza Bosko, która miała miejsce w lutym 1856 roku. Ksiądz Bosko przyjął zaproszenie proboszcza, księdza Giovanniego Battisty Melino, aby przeprowadzić misje, ponieważ miasteczko było głęboko zaniepokojone i podzielone z powodu skandali byłego księdza, pewnego Grignaschi, który gromadził wokół siebie prawdziwą sektę i cieszył się dużą popularnością. Ksiądz Bosko zdołał przyciągnąć bardzo licznych słuchaczy i zaprosił ludność do nawrócenia; w ten sposób Viarigi odzyskało swoją religijną równowagę i duchowy spokój. Duchowa więź, która powstała między tym miasteczkiem a Świętym Młodzieży, trwała przez długi czas. Mały Alojzy był przygotowywany do Pierwszej Komunii Świętej przez proboszcza ks. Giovanniego Battistę Melino, tego samego, który zaprosił Księdza Bosko do głoszenia misji ludowych.
            W rodzinie Variara, zgodnie z pragnieniami ojca Pietro, Alojzy miał kierować się ku kapłaństwu, ale po zakończeniu szkoły podstawowej nie miał pragnień ani szczególnych przejawów powołania. Powinien był kontynuować naukę, kiedy to wkracza Ksiądz Bosko: wspomnienie, które pozostawił w Viarigi, jego sława jako człowieka Bożego, przyjaźń z proboszczem, marzenia ojca Pietro, sława oratorium w Turynie sprawiły, że Alojzy 1 października 1887 roku przyjechał na Valdocco, zapisując się do pierwszej klasy gimnazjalnej, z pragnieniem ojca, który chciał, aby syn został kapłanem. Jednak młody Alojzy w całej prostocie, ale z determinacją, nie wahał się mówić, że nie czuje powołania, ale ojciec mu odpowiadał: „Jeśli go nie masz, Maryja Wspomożycielka ci je da. Bądź dobry i ucz się!”. Ksiądz Bosko umrze cztery miesiące po przybyciu młodego Variara do oratorium na Valdocco, ale spotkanie, które Alojzy odbył z nim wystarczyło, aby naznaczyć całe jego życie. On sam tak wspomina to wydarzenie: „Było to w porze zimowej i pewnego popołudnia bawiliśmy się na dużym dziedzińcu oratorium, kiedy nagle usłyszeliśmy krzyki z jednej strony na drugą: „Don Bosco, Don Bosco!”. Instynktownie wszyscy rzuciliśmy się w stronę, gdzie pojawił się nasz dobry Ojciec, który wychodził na spacer w swoim wózku. Śledziliśmy go aż do miejsca, gdzie miał wsiąść do pojazdu; natychmiast zobaczyliśmy Księdza Bosko otoczonego przez ukochaną dziecięcą tłum. Starałem się gorączkowo znaleźć sposób, aby zająć miejsce, z którego mógłbym go widzieć, ponieważ pragnąłem go poznać. Zbliżyłem się tak blisko, jak mogłem, a w momencie, gdy pomagali mu wsiąść do powozu, zwrócił się do mnie z łagodnym spojrzeniem, a jego oczy skupiły się na mnie. Nie wiem, co poczułem w tej chwili… to było coś, czego nie potrafię wyrazić! Ten dzień był jednym z najszczęśliwszych dla mnie; byłem pewien, że poznałem Świętego, a ten Święty przeczytał w mojej duszy coś, co tylko Bóg i on mogli wiedzieć”.




Wspólnota Misji Księdza Bosko, historia „rodziny” i „proroctwa”

Rodzina Salezjańska, powstała z intuicji św. Jana Bosko, wciąż rosła i przybierała różne formy, zachowując te same korzenie. Wśród tych rzeczywistości znajduje się Wspólnota Misji Księdza Bosko (Comunità della Missione di Don Bosco – CMB), prywatne stowarzyszenie wiernych z charyzmatem misyjnym, które od 2010 roku oficjalnie należy do Rodziny Salezjańskiej.

Początki CMB
            Wszystko zaczęło się w 1983 roku w Rzymie, w Instytucie Gerini, podczas spotkania młodych Salezjanów Współpracowników. Podczas Mszy końcowej, wyraźny i niezatarty znak pozostał w sercu i umyśle niektórych uczestników: twoje życie i twoja wiara muszą przyjąć misyjne światło… w każdym miejscu, w którym będziesz. Z tej intuicji powstała Wspólnota Misji Księdza Bosko, która zrodziła się jako inicjatywa Ducha i została założona w Instytucie Salezjańskim w Bolonii.
            Zapytaliśmy diakona Guido Pedroniego, założyciela i opiekuna generalnego CMB, aby opowiedział historię tej rzeczywistości. CMB, składająca się z laików, jest dziś obecna w różnych częściach świata. Jest wspólnotą misyjną w stylu i wyborach, głęboko zakorzenioną w duchu salezjańskim i w życiu swoich założycieli. Obok Guido Pedroniego, czterech innych świeckich od początku dzieliło ideał CMB: Paola Terenziani (zmarła kilka lat temu, dla której rozpoczęto proces beatyfikacyjny), Rita Terenziani, Andrea Bongiovanni i Giacomo Borghi. Do tych postaci tworzący tzw. „Namiot Matkę”, niedawno dołączył Daniele Landi, który był obecny u początków Wspólnoty.

Wspólnota maryjna i misyjna
            Warto zauważyć, że CMB jest jedyną grupą Rodziny Salezjańskiej założoną przez osobę świecką i powstałą z wspólnej idei: misyjnego i wspólnotowego marzenia. Jest głęboko maryjna, ponieważ ostateczny akt przynależności do Wspólnoty, Akt Poświęcenia, jest inspirowany życiem Maryi, całkowicie oddanej Jezusowi. Jak opowiada Guido Pedroni, CMB powstała z „intuicji, Aktu Poświęcenia, który dla nas jest prawdziwą konsekracją Bogu i Wspólnocie na wzór Maryi i św. Jana Bosko”.

Styl i duchowość
            Styl CMB przejawia się w sposobie życia w wierze, w otwieraniu nowych obecności misyjnych, w realizacji projektów, w nawiązywaniu relacji wychowawczych i w doświadczeniu życia wspólnotowego. Jest to styl naznaczony przedsiębiorczością, przez niektórych określaną nawet jako „brawura”, i oparty na czterech filarach: wzbudzić, zaangażować, tworzyć i wierzyć. Wzbudzanie motywacji, angażowanie ludzi w działanie, tworzenie autentycznych relacji, wiara w Opatrzność Bożą, która wyprzedza i strzeże każdego wyboru.
            Dla CMB życie w „Stanie Misji” oznacza dawanie świadectwa Ewangelii w każdej chwili dnia i w każdym miejscu, czy to w Afryce, Ameryce, Włoszech, obozie dla Romów czy w klasie szkolnej. Kluczowe jest poczucie przynależności do misji Kościoła, wcielonej w styl św. Jana Bosko na rzecz młodzieży.
            Są trzy filary duchowości CMB:
            – Jedność, budowana w braterskim dialogu;
            – Miłość, wobec młodych i ubogich, przeżywana w komunii;
            – Esencjonalność, wcielona w prostym i rodzinnym dzieleniu się, typowym dla ducha salezjańskiego.
            Inne wyróżniające elementy to nadanie konkretnego mandatu i świadomość „Stanu Misji”. Tożsamość charyzmatyczna zakorzenia się w duchowości salezjańskiej, wzbogaconej o niektóre cechy charakterystyczne CMB, w szczególności duchowość poszukiwania i postawę bliskości, które stanowią podstawy jedności między członkami Wspólnoty i Stowarzyszenia.

Misje i rozpowszechnienie na świecie
            Początkowo CMB angażowała się w działalność misyjną na rzecz Etiopii.  Z biegiem czasu nastąpiło przeorientowanie tego zaangażowania z wymiaru czasu wolnego na wymiar codziennego życia i stało się ono podstawowym wyborem dla członków wspólnoty. Klimat głębokiej przyjaźni, intensywne życie duchowe wyznaczane przez Słowo Boże oraz konkretna praca na rzecz ubogich i młodzieży doprowadziły do Poświęcenia. Zrozumiano, że zapał misyjny dotyczył nie tylko Etiopii, ale każdego miejsca, gdzie była potrzeba.
            W 1988 roku sporządzono pierwszą Regułę Życia, a w 1994 roku CMB stała się Stowarzyszeniem z własną strukturą prawną, aby kontynuować działalność misyjną i animacyjną na terenie Bolonii.
            Wszystkie dzieła misyjne CMB powstały z powołania i jakiegoś znaku. Obecnie Wspólnota jest obecna w Europie, Afryce, Ameryce Południowej i Środkowej. Pierwsza misja miała miejsce w 1998 roku na Madagaskarze; od tego czasu rozprzestrzeniła się w dziewięciu krajach: Włochy, Madagaskar, Burundi, Haiti, Ghana, Chile, Argentyna, Ukraina i Mozambik. Dwie najnowsze „przygody” dotyczą właśnie Mozambiku i Ukrainy.
            W najbliższych miesiącach zostanie otwarte nowe dzieło w Mozambiku. W ubiegłym wrześniu, w Bazylice Maryi Wspomożenia Wiernych w Turynie-Valdocco, krzyż misyjny został przekazany Angelice i, w sposób symboliczny, trzem innym młodym ludziom z Madagaskaru i Burundi, którzy z powodów biurokratycznych byli nieobecni, a którzy razem z nią utworzą pierwszą wspólnotę w tym kraju.
            W Ukrainie natomiast, kilku członków CMB wielokrotnie odwiedzało ten kraj, aby dostarczyć pomoc z powodu wojny i teraz, w dialogu z Salezjanami, starają się zrozumieć, jakie nowe wyzwanie wskazuje im Duch Święty.

Powołanie zaufania i służby
            Jest oczywiste, że powołanie CMB jest misyjne i maryjne, w ramach charyzmatu salezjańskiego, ale ma także swoją specyficzną tożsamość, uformowaną przez historię i znaki obecności Pana, które pojawiły się w dziejach Wspólnoty. To historia spleciona z życiem św. Jana Bosko i z życiem osób, które w niej uczestniczą. Nigdy nie było łatwo pozostać wiernym wezwaniom Ducha Świętego, ponieważ zawsze zapraszają one do poszerzenia horyzontów, do zaufania nawet „w ciemności”.
            Misja CMB to świadectwo i służba, dzielenie się i zaufanie Bogu. Świadectwo własnym życiem, służba jako działanie edukacyjne, dzielenie się owocem wspólnotowego rozeznania i przyjęcie odpowiedzialności w pełnym zakresie, zaufanie Bogu na wzór św. Jana Bosko, ucząc się stopniowo, jak projekty mogą nabierać światła i formy.

Marco Fulgaro




Święty Franciszek Salezy, osobisty towarzysz duchowy

„Mój duch zawsze towarzyszy twojemu”, napisał pewnego dnia Franciszek Salezy do Joanny de Chantal, w czasie, gdy czuła się atakowana przez ciemność i pokusy. Dodał: „Idź więc, moja droga Córko, i posuwaj się naprzód przy złej pogodzie i w nocy. Bądź odważna, moja droga Córko; z Bożą pomocą dokonamy wiele”. Towarzyszenie, kierownictwo duchowe, kierownictwo dusz, kierownictwo sumienia, pomoc duchowa: są to mniej lub bardziej synonimiczne terminy, ponieważ określają one tę szczególną formę edukacji i szkolenia sprawowaną w duchowej sferze indywidualnego sumienia.

Formacja przyszłego towarzysza duchowego
            Formacja, którą otrzymał jako młody człowiek, przygotowała Franciszka Salezego do zostania kierownikiem duchowym. Jako student u jezuitów w Paryżu najprawdopodobniej miał ojca duchowego, którego imienia nie znamy. W Padwie jego kierownikiem był Antonio Possevino; z tym słynnym jezuitą Franciszek pogratuluje sobie później, że był jednym z jego „duchowych synów”. Podczas jego uciążliwej drogi do stanu duchownego, jego powiernikiem i wsparciem był Amé Bouvard, ksiądz zaprzyjaźniony z rodziną, który następnie przygotował go do święceń.
            Na początku swojego biskupstwa powierzył opiekę nad swoim życiem duchowym ojcu Fourierowi, rektorowi jezuitów w Chambéry, „wielkiemu, erudycyjnemu i pobożnemu zakonnikowi”, z którym nawiązał „bardzo szczególną przyjaźń” i który był mu bardzo bliski „swoimi radami i ostrzeżeniami”. Przez kilka lat regularnie spowiadał się u katedralnego penitencjarza, którego nazywał „drogim bratem i doskonałym przyjacielem”.
            Pobyt w Paryżu w 1602 r. głęboko wpłynął na rozwój jego darów jako kierownika dusz. Wysłany przez biskupa, aby negocjować pewne sprawy diecezjalne na dworze, odniósł niewielki sukces dyplomatyczny, ale ta przedłużona wizyta w stolicy Francji pozwoliła mu nawiązać kontakty z duchową elitą, która zgromadziła się u Dame Acarie, wyjątkowej kobiety, mistyczki i gospodyni w tym samym czasie. Został jej spowiednikiem, obserwował jej ekstazy i słuchał jej bez pytania. „Och! Jaki błąd popełniłem”, powie później, ”że nie skorzystałem wystarczająco z jej najświętszego towarzystwa! Ona rzeczywiście swobodnie otworzyła przede mną swoją duszę; ale skrajny szacunek, jakim ją darzyłem, sprawił, że nie odważyłem się poinformować o najmniejszej rzeczy”.

Uciążliwa praca, która „uspokaja i dodaje otuchy”
            Pomaganie każdej osobie, osobiste towarzyszenie jej, doradzanie jej, ewentualnie korygowanie jej błędów, zachęcanie jej, wszystko to wymaga czasu, cierpliwości i ciągłego wysiłku rozeznawania. Autor Filotei mówi o tym z doświadczenia, gdy stwierdza w przedmowie:

Prowadzenie poszczególnych dusz jest trudem, przyznaję, ale trudem, który sprawia, że człowiek czuje się lekki, jak żniwiarze i żniwiarki, którzy nigdy nie są tak zadowoleni, jak wtedy, gdy mają dużo pracy i dużo do dźwigania. Jest to praca, która uspokaja i dodaje otuchy, ze względu na łagodność, jaką przynosi tym, którzy się jej podejmują.

            Ten ważny obszar jego pracy formacyjnej znamy przede wszystkim z jego korespondencji, ale należy podkreślić, że kierownictwo duchowe nie odbywało się wyłącznie w formie pisemnej. Osobiste spotkania i indywidualne spowiedzi były jego częścią, choć należy je odpowiednio rozróżniać. W 1603 r. spotkał księcia Bellegarde, wielką postać w królestwie i wielkiego grzesznika, który kilka lat później poprosił go o poprowadzenie go na ścieżkę nawrócenia. Wielki Post, który głosił w Dijon w następnym roku, był punktem zwrotnym w jego „karierze” kierownika duchowego, ponieważ poznał Joannę Frémyot, wdowę po baronie de Chantal.
            Począwszy od 1605 r., systematyczne odwiedziny jego rozległej diecezji doprowadziło go do kontaktu z ogromną liczbą ludzi w każdym stanie, głównie chłopów i górali, z których większość była niepiśmienna i nie pozostawiła nam żadnej korespondencji. Głosząc w Wielkim Poście w Annecy w 1607 roku, znalazł w swoich „świętych sieciach” dwudziestojednoletnią kobietę, „całą w złocie”, o imieniu Louise Du Chastel, która poślubiła kuzyna biskupa, Henri de Charmoisy. Listy zawierające kierownictwo duchowe, które Franciszek wysłał do Madame de Charmoisy, posłużyły jako podstawowy materiał do opracowania jego przyszłego dzieła, Filotei.
            Głoszenie kazań w Grenoble w latach 1616, 1617 i 1618 przyniosło mu znaczną liczbę córek i duchowych synów, którzy po wysłuchaniu go na katedrze starali się nawiązać z nim bliższy kontakt. Nowe „Filotee” podążyły za nim podczas jego ostatniej podróży do Paryża w latach 1618-1619, gdzie był częścią delegacji Sabaudii, która negocjowała małżeństwo księcia Piemontu, Wiktora Amadeusza, z Krystyną Francuską, siostrą Ludwika XIII. Po książęcym ślubie Krystyna wybrała go na swojego spowiednika i „wielkiego kapelana”.

Kierownik duchowy jest ojcem, bratem, przyjacielem
            Zwracając się do ludzi, którymi kierował, Franciszek Salezy obficie, by nie powiedzieć nadmiernie, używał, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, tytułów i apelacji zaczerpniętych z życia rodzinnego i społecznego, takich jak ojciec, matka, brat, siostra, syn, córka, wujek, ciotka, siostrzenica, ojciec chrzestny, matka chrzestna lub sługa. Tytuł ojca oznaczał autorytet, a jednocześnie miłość i zaufanie. Ojciec „pomaga” swojemu synowi i córce radą, mądrością, roztropnością i miłosierdziem. Jako duchowy ojciec, kierownik jest tym, który w niektórych przypadkach mówi: ja tego chcę! Franciszek Salezy wiedział, jak używać takiego języka, ale tylko w bardzo szczególnych okolicznościach, jak wtedy, gdy nakazuje baronowej, aby nie unikała spotkania z mordercą jej męża:

Pytałaś mnie, jak mam się zachować na spotkaniu z tym, który zabił twego męża. Odpowiadam w porządku. Nie jest konieczne, abyś sama szukała daty i okazji. Jeśli jednak tak się stanie, chcę, abyś przyjęła to z łagodnym, życzliwym i współczującym sercem.

            Pewnego razu pisał do strapionej kobiety: „Rozkazuję ci w imieniu Boga”, ale miało to na celu usunięcie jej skrupułów. Jego autorytet zawsze pozostawał pokorny, dobry, czuły; jego rola w stosunku do ludzi, którymi kierował, jak określił w przedmowie do Filotei, polegała na szczególnej „pomocy”’ to termin, który pojawia się dwukrotnie w tym kontekście. Zażyłość, która została ustanowiona między nim a księciem Bellegarde, była taka, że Franciszek Salezy był w stanie odpowiedzieć na prośbę księcia, nie bez wahania używając epitetów „mój syn” lub „monsignor mój syn”, wiedząc doskonale, że książę był starszy od niego. Pedagogiczne implikacje kierownictwa duchowego podkreśla jeszcze jeden znaczący obraz. Po przypomnieniu szybkiego biegu tygrysicy, by uratować swoje młode, poruszony siłą naturalnej miłości, mówił dalej:

A o ileż chętniej serce ojcowskie zatroszczy się o duszę, którą znalazło pełną pragnienia świętej doskonałości, nosząc ją na swej piersi, jak matka swe dziecko, nie odczuwając ciężaru drogiego brzemienia.

            W odniesieniu do ludzi, którymi kieruje, kobiet i mężczyzn, Franciszek Salezy również zachowywał się jak brat i to w tym charakterze często przedstawiał się ludziom, którzy się do niego zwracali. Antoine Favre był stale nazywany „moim bratem”. Początkowo zwracał się do baronowej Chantal używając określenia „madame” (dama), później przeszedł na „siostrę”, „to imię, którym apostołowie i pierwsi chrześcijanie wyrażali swoją wzajemną miłość”. Brat nie rozkazuje, ale doradza i praktykuje upomnienie braterskie.
            Ale to, co najlepiej charakteryzuje styl salezjański, to przyjazna i wzajemna atmosfera, która łączy kierownika i osobę bezpośrednią. Jak dobrze mówi André Ravier, „nie ma prawdziwego kierownictwa duchowego, jeśli nie ma przyjaźni, to znaczy wymiany, komunikacji, wzajemnego wpływu”. Nie jest zaskakujące, że Franciszek Salezy kocha swoich referentów miłością, którą świadczy im na tysiące sposobów; zaskakujące jest natomiast to, że pragnie być przez nich równie kochany. W przypadku Joanny de Chantal wzajemność stała się tak intensywna, że czasami zamieniała „moje” i „twoje” w „nasze”: „Nie jest możliwe, abym odróżnił moje i twoje w tym, co nas dotyczy, jest nasze”.

Posłuszeństwo kierownikowi, ale w klimacie zaufania i wolności
            Posłuszeństwo kierownikowi duchowemu jest gwarancją przed ekscesami, iluzjami i błędami popełnianymi najczęściej dla własnego dobra; zachowuje roztropną i mądrą postawę. Autor Filotei uważa je za konieczne i korzystne, nie uciekając się do niego; „pokorne posłuszeństwo, tak bardzo zalecane i tak bardzo praktykowane przez wszystkich starożytnych wyznawców”, jest częścią tradycji. Franciszek Salezy zaleca go baronowej de Chantal w odniesieniu do jej pierwszego kierownika, ale wskazując sposób, w jaki należy go przeżyć:

Bardzo pochwalam religijny szacunek, jaki odczuwasz dla swojego kierownika, i zachęcam cię do zachowania go z wielką starannością; ale muszę też powiedzieć ci jeszcze jedno słowo. Ten szacunek musi niewątpliwie skłaniać cię do wytrwania w świętym postępowaniu, do którego tak szczęśliwie się przystosowałaś, ale w żadnym wypadku nie może utrudniać ani tłumić słusznej wolności, którą Duch Boży daje każdemu, kogo posiada.

            W każdym razie kierownik duchowy musi posiadać trzy niezbędne cechy: „Musi być pełen miłości, wiedzy i roztropności: jeśli brakuje jednego z tych trzech, istnieje niebezpieczeństwo” (I I 4). Nie wydaje się, aby tak było w przypadku pierwszego kierownika duchowego baronowej de Chantal. Według jej biografki, Matki de Chaugy, „związał ją ze swoim kierownictwem”, ostrzegając ją, by nigdy nie myślała o jego zmianie; były to „nieodpowiednie więzy, które trzymały jej duszę w pułapce, zamknięte i pozbawione wolności”. Kiedy po spotkaniu z Franciszkiem Salezym chciała zmienić dyrektora, pogrążyła się w morzu skrupułów. Aby ją uspokoić, wskazał jej inną drogę:

Oto ogólna zasada naszego posłuszeństwa, napisana bardzo dużymi literami: MUSISZ ROBIĆ WSZYSTKO Z MIŁOŚCI, NIC NA SIŁĘ; MUSISZ KOCHAĆ POSŁUSZEŃSTWO BARDZIEJ NIŻ BAĆ SIĘ NIEPOSŁUSZEŃSTWA. Zostawiam ci ducha wolności: nie tego, który wyklucza posłuszeństwo, bo wtedy trzeba by mówić o wolności ciała, ale tego, który wyklucza przymus, skrupuły i pośpiech.

            Droga salezjańska opiera się na szacunku i posłuszeństwie należnym kierownikowi, bez wątpienia, ale przede wszystkim na zaufaniu: „Miej do niego największe zaufanie, połączone ze świętą czcią, aby cześć nie umniejszała zaufania, a zaufanie nie utrudniało czci; ufaj mu z szacunkiem córki wobec ojca, szanuj go z ufnością córki wobec matki”. Zaufanie inspiruje prostotę i wolność, które sprzyjają komunikacji między dwojgiem ludzi, zwłaszcza gdy ten, kto jest kierowany, jest przestraszonym młodym nowicjuszem:

            Powiem ci przede wszystkim, że nie wolno ci używać w stosunku do mnie słów ceremonii lub przeprosin, ponieważ z woli Bożej czuję do ciebie całe uczucie, jakiego możesz pragnąć, i nie wiedziałbym, jak zabronić sobie tego uczucia. Kocham twojego ducha głęboko, ponieważ myślę, że Bóg tego chce, i kocham go czule, ponieważ widzę, że wciąż jesteś słaby i zbyt młody. Pisz więc do mnie z całą ufnością i swobodą, i proś o wszystko, co wydaje się pożyteczne dla twego dobra. I niech to będzie powiedziane raz na zawsze.

            Jak należy pisać do biskupa Genewy? „Pisz do mnie swobodnie, szczerze, prosto”, powiedział do jednej z dusz, którymi kierował. ”W tej kwestii nie mam nic więcej do powiedzenia, z wyjątkiem tego, że nie możesz umieszczać Monsignor na liście ani sam, ani w towarzystwie innych słów: wystarczy, że umieścisz Signor, i wiesz dlaczego. Jestem człowiekiem bez ceremonii, kocham cię i szanuję z całego serca”. Ten refren powraca często na początku nowej relacji epistolarnej. Uczucie, gdy jest szczere, a zwłaszcza gdy ma szczęście być odwzajemnione, zezwala na wolność i najwyższą szczerość. „Pisz do mnie, kiedy tylko masz na to ochotę”, powiedział do innej kobiety, „z pełnym zaufaniem i bez ceremonii; bo tak właśnie należy się zachowywać w tego rodzaju przyjaźni”. Do jednej ze swoich korespondentek zwrócił się z prośbą: „Nie proś mnie, abym usprawiedliwiał cię za to, że piszesz dobrze lub źle, ponieważ nie jesteś mi winna żadnej ceremonii, poza tym, że mnie miłujesz”. Oznacza to mówienie „serce do serca”. Miłość do Boga, jak również miłość do bliźniego sprawia, że możemy postępować „w dobry sposób, bez większego zamieszania”, ponieważ, jak to ujął, „prawdziwa miłość nie potrzebuje metody”. Kluczem do tego jest miłość, ponieważ „miłość czyni kochanków równymi”, to znaczy miłość dokonuje przemiany w ludziach, których kochamy, czyniąc ich równymi, podobnymi i na tym samym poziomie.

„Każdy kwiat wymaga szczególnej troski”.
            Podczas gdy cel kierownictwa duchowego jest taki sam dla wszystkich, a mianowicie doskonałość życia chrześcijańskiego, ludzie nie są tacy sami, a sztuką kierownika jest wiedzieć, jak wskazać odpowiednią ścieżkę dla każdej osoby, aby osiągnąć wspólny cel. Franciszek Salezy, człowiek swoich czasów, świadomy, że rozwarstwienie społeczne było rzeczywistością, dobrze znał różnicę między szlachcicem, rzemieślnikiem, lokajem, księciem, wdową, panną i zamężną kobietą. W rzeczywistości każdy powinien przynosić owoce „zgodnie ze swoimi kwalifikacjami i zawodem”. Ale poczucie przynależności do określonej grupy społecznej szło u niego w parze z uwzględnieniem specyfiki jednostki: należy „dostosować praktykę pobożności do mocnych stron, działań i obowiązków każdego w szczególności”. Uważał również, że „środki do osiągnięcia doskonałości są różne w zależności od różnorodności powołań”.
            Różnorodność temperamentów jest faktem, który należy wziąć pod uwagę. Można wykryć u Franciszka Salezego pewien „psychologiczny talent”, który poprzedza współczesne odkrycia. Dostrzeganie unikalnych cech każdej osoby jest u niego bardzo wyraźne i jest powodem, dla którego każdy temat zasługuje na szczególną uwagę ojca duchowego: „W ogrodzie każde zioło i każdy kwiat wymaga szczególnej troski. Podobnie jak ojciec lub matka ze swoimi dziećmi, dostosowuje się do indywidualności, temperamentu i szczególnych sytuacji każdej osoby. Jednej osobie, niecierpliwej wobec siebie, rozczarowanej, ponieważ nie rozwija się tak, jak by chciała, zaleca miłość do siebie; innej, pociągniętej życiem religijnym, ale obdarzonej silną indywidualnością, radzi styl życia uwzględniający te dwie tendencje; trzeciej, która oscyluje między uniesieniem a depresją, sugeruje pokój serca poprzez walkę z niepokojącymi wyobrażeniami. Kobiecie zrozpaczonej z powodu „rozrzutnego i frywolnego” charakteru męża, kierownik duchowy będzie musiał doradzić „właściwe środki i umiar” oraz sposoby przezwyciężenia jej niecierpliwości. Inna, kobieta z głową na karku, z charakterem „w jednym kawałku”, pełna niepokojów i prób, będzie potrzebować „świętej słodyczy i spokoju”. Jeszcze inna, która jest przygnębiona myślą o śmierci i często przygnębiona: jej kierownik zainspiruje ją odwagą. Są dusze, które mają tysiąc pragnień doskonałości; konieczne jest uspokojenie ich niecierpliwości, owocu ich miłości własnej. Słynna Angélique Arnauld, opatka Port-Royal, chce zreformować swój klasztor ze sztywnością: konieczne jest zalecenie jej elastyczności i pokory.
            Księciu de Bellegarde, który mieszał się we wszystkie polityczne i miłosne intrygi dworu, biskup zachęcał go do zdobycia „męskiego, odważnego, niezmiennego oddania, aby służyć jako zwierciadło dla wielu, wywyższając prawdę niebiańskiej miłości, godną zadośćuczynienia za przeszłe winy”. W 1613 r. sporządził Promemoria o dobrej spowiedzi, zawierający osiem ogólnych „ostrzeżeń”, szczegółowy opis „grzechów przeciwko dziesięciu przykazaniom”, „badanie grzechów głównych”, „grzechy popełnione przeciwko przykazaniom Kościoła”, „sposoby odróżniania grzechu śmiertelnego od grzechu powszedniego” i wreszcie „sposoby odwracania się od grzechu cielesnego”.

Metoda „regresywna”
            Sztuka kierowania sumieniem bardzo często wymaga od kierującego zrobienia kroku w tył i pozostawienia inicjatywy odbiorcy lub Bogu, zwłaszcza gdy chodzi o dokonywanie wyborów wymagających podjęcia trudnej decyzji. „Nie bierz moich słów zbyt dosłownie”, pisał do baronowej de Chantal, „nie chcę, aby były dla ciebie narzuceniem czegoś, ale abyś zachowała wolność robienia tego, co uważasz za najlepsze”. Pisał na przykład do kobiety, która była bardzo przywiązana do „próżności”:

Kiedy odeszłaś, przyszło mi do głowy, aby powiedzieć ci, że powinnaś wyrzec się piżma i perfum, ale powstrzymałem się, aby podążać za moim systemem, który jest łagodny i stara się czekać na te ruchy, które stopniowo ćwiczenia pobożności mają właściwość do wzbudzania w tych duszach, które poświęcają się całkowicie Boskiej Dobroci. W rzeczywistości mój duch jest niezwykle przyjazny prostocie; a hak, którym zwyczajowo odcina się bezużyteczne przyssawki, zwykle pozostawiam w ręku Boga.

            Kierownik duchowy nie jest despotą, ale tym, który „kieruje naszymi działaniami swoimi ostrzeżeniami i radami”, jak mówi na początku Filotei. Powstrzymuje się od rozkazywania, gdy pisze do pani de Chantal: „To były dobre i odpowiednie rady dla ciebie, ale nie rozkazy”. Podczas procesu kanonizacyjnego mówiła także, że czasami żałowała, że nie pozwalała się wystarczająco prowadzić za pomocą wskazówek. Rolę kierownika definiuje następująca odpowiedź Sokratesa do ucznia: „Zadbam o to, abyś wrócił do siebie lepszy niż jesteś”. Jak zawsze deklarował barnowej de Chantal, Franciszek „poświęcił się”, oddał się w „służbę” „najświętszej chrześcijańskiej wolności”. Walczył o wolność:

Zobaczysz, że mówię prawdę i że walczę w słusznej sprawie, gdy bronię świętej i miłej wolności ducha, którą, jak wiesz, czczę w szczególny sposób, pod warunkiem, że jest prawdziwa i wolna od rozpasania i libertynizmu, które są niczym innym jak maską wolności.

            W 1616 r., podczas rekolekcji, Franciszek Salezy kazał matce de Chantal wykonać ćwiczenie „obnażania się”, aby zredukować ją do „pięknej i świętej czystości i nagości dzieci”. Nadszedł czas, aby zrobiła krok w kierunku „autonomii” konkretnej osoby. Zachęcał ją, między innymi, by nie „brała sobie żadnej pielęgniarki” i nie powtarzała mu – precyzował – „że zawsze będę pielęgniarzem”, i, krótko mówiąc, by była gotowa zrezygnować z kierownictwa duchowego Franciszka. Wystarczy sam Bóg: „Nie miej innych ramion, które by cię niosły, jak tylko Boże, ani innych piersi, na których byś mogła spocząć, jak tylko Jego i Opatrzność. […] Nie myśl więcej o przyjaźni czy jedności, którą Bóg ustanowił między nami”. Dla pani de Chantal lekcja jest surowa: „Mój Boże! Mój prawdziwy Ojcze, którego głęboko skaleczyłeś swoją brzytwą! Czy mogę długo pozostać w tym stanie umysłu”? Widziała siebie „rozebraną i nagą ze wszystkiego, co było dla niej najcenniejsze”. Franciszek również wyznawał: „I tak, ja również uważam się za nagiego, dzięki Temu, który umarł nagi, aby nauczyć nas żyć nago”. Kierownictwo duchowe osiąga tutaj swój szczyt. Po takim doświadczeniu listy duchowe staną się rzadsze, a uczucia bardziej powściągliwe na rzecz całkowicie duchowej jedności.




Kardynałowie Protektorzy Towarzystwa Salezjańskiego św. Jana Bosko

Od samego początku Towarzystwo Salezjańskie miało, podobnie jak wiele innych zakonów, kardynała protektora. Aż do Soboru Watykańskiego II było dziewięciu kardynałów protektorów, pełnili rolę o wielkim znaczeniu dla rozwoju Towarzystwa Salezjańskiego.

Instytucja kardynałów protektorów dla zgromadzeń zakonnych jest dawną tradycją sięgającą pierwszych wieków Kościoła, kiedy to papież mianował obrońców i przedstawicieli wiary. Z biegiem czasu praktyka ta rozszerzyła się na zakony, którym przydzielono kardynała z zadaniem ochrony ich praw i prerogatyw w Stolicy Apostolskiej. Towarzystwo Salezjańskie św. Jana Bosko również cieszyło się taką przychylnością, mając kilku kardynałów, którzy reprezentowali je i chronili przed urzędami kościelnymi.

Pochodzenie roli kardynała protektora
Zwyczaj posiadania protektora sięga pierwszych wieków Cesarstwa Rzymskiego, kiedy to Romulus, założyciel Rzymu, stworzył dwa porządki społeczne: patrycjuszy i plebejuszy. Każdy plebejusz mógł wybrać patrycjusza na opiekuna, ustanawiając system wzajemnych korzyści między dwiema klasami społecznymi. Praktyka ta została później przyjęta również przez Kościół. Jednym z najwcześniejszych przykładów kościelnego protektora jest św. Sebastian, wyznaczony przez papieża Kajusa w 283 r. n.e. na obrońcę Kościoła rzymskiego.

W XIII wieku przydzielanie kardynałów protektorów do zakonów stało się ugruntowaną praktyką. Franciszek z Asyżu był jednym z pierwszych, którzy poprosili o kardynała protektora dla swojego zakonu. Po wizji, w której jego bracia zostali zaatakowani przez drapieżne ptaki, Franciszek poprosił papieża o wyznaczenie kardynała na ich obrońcę. Innocenty III zgodził się i wyznaczył kardynała Ugolino Conti, swojego bratanka. Od tego czasu zakony podążały za tą tradycją, aby uzyskać ochronę i wsparcie w kontaktach z Kościołem.

Praktyka ta rozprzestrzeniła się niemal jako konieczność, ponieważ nowe zakony żebracze i wędrowne miały inny styl życia niż mnisi ze stałym miejscem zamieszkania, dobrze znani lokalnym biskupom. Odległości geograficzne, różne systemy polityczne w miejscach, w których działały nowe zakony, a także trudności w komunikacji w tamtych czasach wymagały autorytatywnej postaci, która była dobrze zaznajomiona z ich problemami i potrzebami. Taka osoba mogłaby reprezentować je w Kurii Rzymskiej, bronić ich praw i interesów oraz wstawiać się u Stolicy Apostolskiej w razie potrzeby. Kardynał protektor nie posiadał jurysdykcji zwyczajnej nad zakonami; jego rola polegała na życzliwości, chociaż w szczególnych okolicznościach mógł otrzymać delegowaną władzę.

Praktyka ta rozciągnęła się również na inne zakony, a w przypadku Towarzystwa Salezjańskiego kardynałowie protektorzy odegrali kluczową rolę w zapewnieniu uznania i ochrony młodego zgromadzenia, zwłaszcza w jego wczesnych latach, kiedy próbowało umocnić się w strukturze Kościoła katolickiego.

Wybór kardynała protektora
Relacje między księdzem Bosko a hierarchią kościelną były złożone, zwłaszcza w pierwszych latach istnienia zgromadzenia. Nie wszyscy kardynałowie i biskupi przychylnie patrzyli na model edukacyjny i duszpasterski zaproponowany przez księdza Bosko, częściowo z powodu jego innowacyjnego podejścia, a częściowo z powodu jego nacisku na zajęcie się biedniejszymi i pokrzywdzonymi klasami.

Wybór kardynała protektora nie był przypadkowy, ale został dokonany z wielką starannością. Zwykle szukano kardynała, który znał zakon lub wykazywał zainteresowanie rodzajem pracy wykonywanej przez zgromadzenie. W przypadku salezjanów oznaczało to poszukiwanie kardynałów, którzy szczególnie skupiali się na młodzieży, edukacji lub misjach, ponieważ były to główne obszary działalności Towarzystwa. Oczywiście ostateczna nominacja zależała od papieża i Sekretariatu Stanu.

Rola kardynała protektora dla salezjanów
Dla Towarzystwa Salezjańskiego kardynał protektor był kluczową postacią w jego relacji ze Stolicą Apostolską, pomagając w mediacji wszelkich sporów, zapewniając prawidłową interpretację przepisów kanonicznych i zapewniając, że potrzeby zakonu były rozumiane i szanowane. W przeciwieństwie do niektórych starszych zgromadzeń, które już nawiązały silne relacje z władzami kościelnymi, salezjanie, powstali w epoce szybkich zmian społecznych i religijnych, potrzebowali wyraźnego wsparcia, aby stawić czoła początkowym wyzwaniom, zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym.

Jednym z najważniejszych aspektów roli kardynała protektora była jego zdolność do wspierania salezjanów w ich relacjach z papieżem i Kurią Rzymską. Ta rola mediatora i obrońcy zapewniła zgromadzeniu bezpośredni kanał do wyższych szczebli Kościoła, umożliwiając im wyrażanie obaw i próśb, które w przeciwnym razie mogłyby zostać zignorowane lub odłożone na później. Kardynał protektor był również odpowiedzialny za zapewnienie, że Towarzystwo Salezjańskie przestrzega dyrektyw papieża i Kościoła, zapewniając, że ich misja pozostaje zgodna z nauczaniem katolickim.

Podczas jednej z wizyt w Rzymie w lutym 1875 r. ksiądz Bosko poprosił Ojca Świętego Piusa IX o łaskę posiadania kardynała protektora:

Na tejże audiencji zapytał Papieża, czy ma prosić o wyznaczenie mu kardynała protektora, jakiego mają inne zakony. Papież na to tak dosłownie odpowiedział: „Dopóki ja jestem przy życiu, zawsze będę protektorem Księdza i waszego Zgromadzenia” (MB PL XI, 63).

Jednak zdając sobie sprawę z potrzeby osoby referencyjnej, która miałaby uprawnienia do wykonywania różnych zadań dla Towarzystwa Salezjańskiego, w 1876 r. Ksiądz Bosko powrócił, aby poprosić papieża o kardynała protektora:

A kiedy poprosiłem go, by nam wyznaczył kardynała protektora, jak to mają inne zakony, to z uśmiechem zauważył: Ale jakichże to protektorów jeszcze chcecie. Czy nie wystarczy wam jeden? Przez to dał mi do zrozumienia, że on sam chce być naszym protektorem, po cóż, więc jeszcze szukać innych. Usłyszawszy te słowa tak dobrotliwe ze strony Ojca świętego, podziękowałem za nie z całego serca i dodałem: Jeśli tak, Ojcze święty, to już w takim razie nie będę szukał innych opiekunów (MB PL XII, 128).

Po tej satysfakcjonującej odpowiedzi Ksiądz Bosko jeszcze w tym samym roku 1876 uzyskał kardynała protektora:

3. Przedstawiłem prośbę u kardynała prorektora, przez którego mógłby stale utrzymywać kontakt z Jego Świątobliwością. W pierwszej chwili zdawało się, że sam Leon XIII życzył sobie nim zostać, ale kiedy usłyszał, że kardynał protektor proponowany był referendarzem naszych spraw salezjańskich przed Stolica Świętą, gdyż my wszystkie nie możemy bezpośrednio załatwiać z powodu wielkiej odległości i że jego Świątobliwość mógłby być protektorem rzeczywistym, a kardynał załatwiałby sprawy w dykasteriach przy Stolicy św. Wówczas Papież zadecydował: Bardzo dobry będzie to sposób i zakomunikuje o tym Kongregacji Biskupów i Zakonników. Odtąd kard. Oreglia będzie naszym protektorem w sprawach misji; Pomocników Salezjańskich, Sióstr Córek Maryi Wspomożycielki; Arcybractwa Najświętszej Maryi Wspomożycielki i całego Zgromadzenia Salezjańskiego, jakie są do załatwienia w Rzymie w Stolicy świętej. (MB PL XIII, 287)

Ksiądz Bosko wspomniał o tym kardynale w swoim piśmie „Najpiękniejszy kwiat kolegium apostolskiego, a raczej wybór Leona XIII” (s. 193-194):

XXVIII. Card. Luigi Oreglia
Luigi Oreglia dei Baroni di S. Stefano zaszczyca Piemont jako kardynał Bilio, ponieważ urodził się w Benevagienna w diecezji Mondovì 9 lipca 1828 roku. Studia teologiczne odbył w Turynie pod kierunkiem naszych dzielnych profesorów, którzy podziwiali jego wnikliwy umysł i niestrudzone zamiłowanie do pracy. Następnie udał się do Rzymu do Akademii Kościelnej, gdzie ukończył studia religijne i poświęcił się nauce języków, głównie niemieckiego, w którym jest bardzo dobry. Po wstąpieniu do prałatury, 15 kwietnia 1858 r. został mianowany referendarzem Sygnatury, a następnie wysłany jako internuncjusz do Hagi w Holandii, skąd udał się do Portugalii, po tym jak został prekonizowany arcybiskupem Damiata, zastępując na tym ważnym urzędzie dyplomatycznym najwybitniejszego kardynała Perrieri. Znalazł pewne tradycje Pombala wciąż żywe w Portugalii, z którymi walczył z wielką inteligencją i odwagą. Za co nie był zbyt przyjemny dla tych, którzy wtedy rządzili. Powrócił do Rzymu, a Ojciec Święty, aby pokazać, że jeśli przestał reprezentować Stolicę Apostolską w Portugalii, to nie z powodu jakichkolwiek uchybień, ustanowił go kardynałem na konsystorzu 22 grudnia 1873 r., nadając mu tytuł świętej Anastazji i mianując go prefektem Świętej Kongregacji Odpustów i Świętych Relikwii. Kardynał Oreglia dodał do szlachetnych manier ludzkich cnoty przykładnego kapłana. Pius IX zawsze go cenił i uwielbiał rozmowy z nim pełne rezerwy i wdzięku. Kroczy powoli, aby zaangażować się w jakiś interes, ale kiedy wypowie słowo, nie dba o pracę i kłopoty, o ile się powiedzie. Jest bardzo pobłażliwy. Nowy papież darzy go wielkim szacunkiem i zatwierdził go na urząd prefekta Świętej Kongregacji Odpustów i Świętych Relikwii”.

Kardynał Luigi Oreglia pozostawał protektorem salezjanów od 1876 do 1878 roku, chociaż nieformalnie wykonywał to zadanie już przed 1876 rokiem.

Jednak oficjalnie pierwszym kardynałem protektorem salezjanów był Lorenzo Nina, który sprawował ten urząd w latach 1879-1885. Leon XIII zgodził się na prośbę Księdza Bosko o kardynała protektora dla zgromadzenia, a oficjalne powiadomienie przyszło po audiencji 29 marca 1879 roku:

Sześć dni później otrzymał bilet z Sekretariatu Stanu z podpisem monsignora Serafino Cretoni z zawiadomieniem urzędowym o nazwisku kardynała Protektora, w następujących słowach: Jego Świątobliwość życząc sobie, by Zgromadzenie Salezjańskie, które z dnia na dzień zyskuje nowe tytuły życzliwości ze strony Stolicy św., z powodu rozlicznych dzieł miłosierdzia i religii, krzewiących się po wszystkich częściach świata, otrzymało specjalnego Protektora. Zlecił ten urząd kardynałowi Wawrzyńcowi Nina, swemu Sekretarzowi Stanu. Za rządów Piusa IX, spełniał ten obowiązek raczej nominalnie kardynał Oreglia, gdyż Protektorem Zgromadzenia był właściwie sam Ojciec św. Odtąd już wyznaczony był stały Protektor na równi z innymi zgromadzeniami zakonnymi. Wybór padł na kardynała, który jeszcze przed swym wyniesieniem znał Księdza Bosko i żywił względem niego szczególną cześć i życzliwość. Gotów był w każdej chwili na zlecenie Ojca św. – jak wyznał wobec Księdza Bosko – pełnić ten urząd zaszczytny. Dał tego wyraźny dowód, gdy pewnego razu Ksiądz Bosko zaproponował, by w swoim zastępstwie wyznaczył kogoś innego do traktowania spraw związanych z naszymi misjami. Wówczas Eminencja odrzekł: Nie, nie, ja chcę osobiście decydować o tych sprawach. Proszę przyjść do mnie jutro o wpół do piątej, a pomówimy o tym należycie. Jest to doprawdy cud, widzieć nowe zgromadzenie zakonne w tych czasach wyrastające na gruzach innych, zniesionych. Święty doznał w wielu okolicznościach skutecznej jego protekcji. Wróciwszy do Turynu zakomunikował Kapitule Wyższej o papieskiej nominacji kardynała Protektora i wysłał w imieniu całego Zgromadzenia list hołdowniczy, z wdzięczności za podjęcie się tego urzędu. (MB PL XIV, 47)

Odtąd Zgromadzenie Salezjańskie zawsze będzie miało kardynała protektora o wielkich wpływach w Kurii Rzymskiej.

Oprócz tej oficjalnej postaci, zawsze byli inni kardynałowie i prałaci, którzy rozumiejąc znaczenie edukacji, wspierali salezjanów. Należą do nich kardynałowie Alessandro Barnabò (1801-1874), Giuseppe Berardi (1810-1878), Gaetano Alimonda (1818-1891), Luigi Maria Bilio (1826-1884), Luigi Galimberti (1836-1896), Augusto Silj (1846-1926) i wielu innych.

Lista protektorów Towarzystwa Salezjańskiego św. Jana Bosko:

  Kardynał Protektor SDB Okres Nominacja
  Błgosławiony Papież Pius IX    
1 Luigi OREGLIA 1876-1878  
2 Lorenzo NINA 1879-1885 29.03.1879 (MB PL XIV,47)
3 Lucido Maria PAROCCHI 1886-1903 12.04.1886 (ASV, Segr. Stato, 1886, prot. 66457; ASC D544, Kardynałowie protektorzy, kard. Parocchi)
4 Mariano RAMPOLLA DEL TINDARO 1903-1913 31.03.1093 (list od kardynała Rampolli do ks. Rua)
5 Pietro GASPARRI 1914-1934 09.10.1914 (AAS 1914-006, s. 22)
6 Eugenio PACELLI (Pius XII) 1935-1939 02.01.1935 (AAS 1935-027, s.116)
7 Vincenzo LA PUMA 1939-1943 24.05.1939 (AAS 1939-031, s. 281)
8 Carlo SALOTTI 1943-1947 29.12.1943 (AAS 1943-036, s. 61)
9 Benedetto Aloisi MASELLA 1948-1970 10.02.1948 (AAS 1948-040, s.165)

Ostatnim protektorem salezjanów był kardynał Benedetto Aloisi Masella, ponieważ rola protektorów została anulowana przez Sekretariat Stanu w czasie Soboru Watykańskiego II w 1964 roku. Urzędujący protektorzy pozostali aż do śmierci, a wraz z nimi umarł również urząd, który otrzymali.

Stało się tak, ponieważ we współczesnym kontekście rola kardynała protektora straciła część swojego formalnego znaczenia. Kościół katolicki przeszedł liczne reformy w XX wieku, a wiele funkcji, które kiedyś były delegowane do kardynałów protektorów, zostało włączonych do oficjalnych struktur Kurii Rzymskiej lub zostało zdezaktualizowanych przez zmiany w zarządzaniu kościelnym. Jednak nawet jeśli postać kardynała protektora nie ma już takich samych prerogatyw jak w przeszłości, koncepcja ochrony kościelnej pozostaje ważna.

Dziś salezjanie, podobnie jak wiele innych zgromadzeń, utrzymują bliskie relacje ze Stolicą Apostolską za pośrednictwem różnych dykasterii i urzędów kurialnych, w szczególności Dykasterii ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Ponadto wielu kardynałów nadal osobiście wspiera misję salezjanów, nawet bez formalnego tytułu protektora. Ta bliskość i wsparcie pozostają niezbędne, aby posłannictwo salezjańskie nadal odpowiadało na wyzwania współczesnego świata, zwłaszcza w zakresie wychowania młodzieży i misji.

Instytucja kardynałów protektorów Towarzystwa Salezjańskiego była kluczowym elementem jego rozwoju i konsolidacji. Dzięki ochronie oferowanej przez te wybitne osobistości kościelne, Ksiądz Bosko i jego następcy mogli realizować misję salezjańską z większym spokojem i bezpieczeństwem, wiedząc, że mogą liczyć na wsparcie Stolicy Apostolskiej. Praca kardynałów protektorów okazała się niezbędna nie tylko w obronie praw zgromadzenia, ale także w sprzyjaniu jego ekspansji na całym świecie, pomagając szerzyć charyzmat księdza Bosko i jego system wychowawczy.




Życie według Ducha u Mamy Małgorzaty (2/2)

(ciąg dalszy z poprzedniego artykułu)

4. Wyjście w stronę kapłaństwa syna
            Od dziewiątego roku życia, kiedy jako jedyna przeczuwa powołanie syna, „kto wie, może zostanie księdzem”, jest najbardziej przekonaną i wytrwałą zwolenniczką powołania syna, narażając się na upokorzenia i ofiary: „Jego matka, która chciała go wspierać za wszelką cenę, nie wahała się podjąć decyzji, aby w następnym roku uczęszczał do szkół publicznych w Chieri. Następnie zatroszczyła się o znalezienie prawdziwie chrześcijańskich ludzi, z którymi mogłaby umieścić go w szkole z internatem”. Małgorzata dyskretnie podążała za ścieżką powołaniową i formacyjną Jana, pośród poważnych trudności finansowych.
            Zawsze pozostawiała mu wolność wyboru i w żaden sposób nie warunkowała jego drogi do kapłaństwa, ale kiedy proboszcz parafii próbował przekonać Małgorzatę, dlaczego Jan nie wybrał życia zakonnego, aby zagwarantować jej bezpieczeństwo finansowe i pomoc, natychmiast wyciągnęła rękę do syna i wypowiedziała słowa, które pozostaną wyryte w sercu Księdza Bosko do końca jego życia: „Chcę tylko, abyś dokładnie przeanalizował krok, który chcesz podjąć, a następnie podążał za swoim powołaniem, nie oglądając się na nikogo. Ksiądz proboszcz chciał, abym cię odwiodła od tej decyzji, ze względu na to, że w przyszłości mogłabym potrzebować twojej pomocy. Ale ja mówię: nie mam nic wspólnego z tymi rzeczami, ponieważ Bóg jest na pierwszym miejscu. Nie przejmuj się mną. Niczego od ciebie nie chcę, niczego od ciebie nie oczekuję. Pomyśl dobrze: urodziłam się w ubóstwie, żyłam w ubóstwie, chcę umrzeć w ubóstwie. Więcej, nakazuję ci to. Jeśli postanowisz zostać diecezjalnym księdzem i przez nieszczęście staniesz się bogaty, nie przyjdę złożyć ci ani jednej wizyty, więcej, nigdy więcej nie postawię stopy w twoim domu. Zapamiętaj to dobrze!”.
            Ale w tej drodze powołaniowej nie brakuje jej siły wobec syna, przypominając mu, z okazji jego wyjazdu do seminarium w Chieri, o wymaganiach życia kapłańskiego: „Mój Janku, przywdziałeś strój kapłański; czuję całą pociechę, jaką matka może odczuwać z powodu szczęścia syna. Pamiętaj jednak, że to nie strój jest zaszczytem dla twego stanu, lecz praktykowanie cnoty. Jeśli kiedykolwiek zwątpisz w swoje powołanie, na litość boską, nie hańb tego stroju! Odłóż go szybko. Kocham lepiej mieć biednego chłopa, niż syna kapłana zaniedbanego w swoich obowiązkach”. Ksiądz Bosko nigdy nie zapomni tych słów swojej matki, będących wyrazem zarówno jego świadomości godności kapłańskiej, jak i owocem głęboko uczciwego i świętego życia.
            W dniu pierwszej mszy świętej księdza Bosko Małgorzata ponownie stała się obecna ze słowami natchnionymi przez Ducha Świętego, wyrażającymi zarówno autentyczną wartość posługi kapłańskiej, jak i całkowite oddanie się syna jego misji bez żadnych pozorów czy próśb: „Jesteś kapłanem; odprawiasz Mszę świętą; odtąd jesteś bliżej Jezusa Chrystusa. Pamiętaj jednak, że zacząć odprawiać Mszę, to zacząć cierpieć. Nie zdasz sobie z tego sprawy od razu, ale stopniowo zobaczysz, że twoja matka powiedziała ci prawdę. Jestem pewna, że będziesz się za mnie modlił każdego dnia, niezależnie od tego, czy jeszcze żyję, czy już umarłam; to mi wystarczy. Odtąd myśl tylko o zdrowiu dusz i nie troszcz się o mnie”. Wyrzeka się całkowicie swego syna, aby ofiarować go na służbę Kościołowi. Ale tracąc go, odnajduje go ponownie, dzieląc się swoją misją wychowawczą i duszpasterską wśród młodzieży.

5. Wyjście z Becchi na Valdocco
            Ksiądz Bosko doceniał i wyznawał wielkie wartości, które wyniósł ze swojej rodziny: wiejską mądrość, zdrowy spryt, zmysł pracy, istotność rzeczy, pracowitość w zabieganiu, optymizm w każdym czasie, odporność w chwilach nieszczęścia, zdolność odbijania się po upadkach, pogodę ducha zawsze i w każdej sytuacji, ducha solidarności, żywą wiarę, prawdę i intensywność uczuć, upodobanie do przyjmowania i gościnności; wszystkie dobra, które znalazł w domu i które go w ten sposób zbudowały. Jest tak naznaczony tym doświadczeniem, że kiedy myśli o instytucji edukacyjnej dla swoich chłopców, nie chce innej nazwy niż „dom” i określa ducha, który powinien go odcisnąć, wyrażeniem „duch rodzinny”. I aby dać właściwy odcisk, poprosił mamę Małgorzatę, już starą i zmęczoną, aby opuściła spokój swojego małego domu na wzgórzach, aby zejść do miasta i zająć się tymi chłopcami zebranymi z ulic, tymi, którzy dadzą jej niemałą ilość zmartwień i smutku. Ale ona idzie, aby pomóc Księdzu Bosko i być matką dla tych, którzy nie mają już rodziny i uczuć. Jeśli Jan Bosko nauczy się w szkole mamy Małgorzaty sztuki miłości konkretnej, wielkodusznej, bezinteresownej i wobec wszystkich, jego matka będzie podzielać wybór syna, by poświęcić swoje życie zbawieniu młodych do samego końca. Ta komunia ducha i działania między synem i matką wyznacza początek dzieła salezjańskiego, angażując wiele osób w tę boską przygodę. Osiągnąwszy spokojną sytuację, zgodził się, już nie młody, opuścić spokojne życie i bezpieczeństwo Becchi, aby udać się do Turynu na przedmieściach i w ogołoconym domu. To było prawdziwe odejście w jego życiu!

            Ksiądz Bosko, po przemyśleniu i przemyśleniu, jak wyjść z trudności, poszedł porozmawiać ze swoim proboszczem w Castelnuovo, mówiąc mu o swoich potrzebach i obawach.
            – Masz swoją matkę! Proboszcz odpowiedział bez chwili wahania: niech pojedzie z tobą do Turynu.
Ksiądz Bosko, który przewidział tę odpowiedź, chciał się zastanowić, ale ksiądz Cinzano odpowiedział:
            – Weź ze sobą matkę. Nie znajdziesz nikogo bardziej odpowiedniego do tej pracy niż ona. Bądź spokojny; będziesz miał anioła u swego boku!
Ksiądz Bosko wrócił do domu przekonany o racjach przedstawionych mu przez proboszcza. Jednak dwa powody wciąż go powstrzymywały. Pierwszym z nich było życie w niedostatku i zmienionych zwyczajach, którym jego matka musiałaby być naturalnie poddana na tym nowym stanowisku. Drugi wynikał z odrazy, jaką odczuwał, proponując matce urząd, który w pewien sposób uzależniłby ją od niego. Dla księdza Bosko jego matka była wszystkim, a wraz ze swoim bratem Józefem był przyzwyczajony do tego, że każde jego życzenie było niepodważalnym prawem. Jednak po przemyśleniu i modlitwie, widząc, że nie ma innego wyboru, doszedł do wniosku:
            – Moja matka jest święta, więc mogę złożyć jej propozycję!
Pewnego dnia wziął ją więc na bok i tak do niej przemówił:
            – Postanowiłem, o matko, powrócić do Turynu wśród mojej drogiej młodzieży. Odtąd, ponieważ nie będę już przebywał w Schronisku, będę potrzebował pomocy; ale miejsce, w którym będę musiał mieszkać na Valdocco, z powodu pewnych ludzi, którzy mieszkają w pobliżu, jest bardzo ryzykowne i nie pozostawia mi spokoju. Dlatego muszę mieć u boku ochronę, która odbierze złośliwym ludziom wszelkie powody do podejrzeń i plotek. Tylko ty możesz usunąć ze mnie wszelki strach; czy nie zechciałbyś przyjść i zostać ze mną? Na to niespodziewane wyjście, pobożna kobieta pozostała nieco zamyślona, a następnie odpowiedziała:
            – Mój drogi synu, możesz sobie wyobrazić, ile kosztuje me serce opuszczenie tego domu, twego brata i innych bliskich; lecz jeśli ci się zdaje, że rzecz taka mogłaby się podobać Panu, gotowa jestem pójść za tobą.
Ksiądz Bosko zapewnił ją i dziękując, zakończył:
            – W takim razie uporządkujmy sprawy, a po Uroczystości Wszystkich Świętych wyjedziemy.
Małgorzata poszła zamieszkać z synem, nie po to, by wieść wygodniejsze i przyjemniejsze życie, ale by dzielić z nim trudy i cierpienia setek ubogich i opuszczonych chłopców; poszła tam, nie przyciągana chciwością pieniędzy, ale miłością Boga i dusz, ponieważ wiedziała, że część świętej posługi, którą przyjął Ksiądz Bosko, daleka od dawania mu jakichkolwiek zasobów lub zysków, zmuszała go do wydawania własnych dóbr, a także do szukania jałmużny. Nie zatrzymała się, wręcz przeciwnie, podziwiając odwagę i gorliwość syna, czuła się jeszcze bardziej zachęcona do bycia jego towarzyszem i naśladowcą, aż do jej śmierci.

            Małgorzata żyła w Oratorium, wnosząc matczyne ciepło i mądrość głęboko chrześcijańskiej kobiety, heroiczne poświęcenie dla syna w czasach trudnych dla jego zdrowia i bezpieczeństwa fizycznego, praktykując w ten sposób autentyczne duchowe i materialne macierzyństwo wobec swojego syna-kapłana. W rzeczywistości osiedliła się na Valdocco nie tylko po to, by współpracować w dziele rozpoczętym przez jej syna, ale także po to, by rozwiać wszelkie okazje do oszczerstw, które mogłyby wyniknąć z bliskości niejednoznacznych lokali.
            Opuszcza spokojne bezpieczeństwo domu Józefa, aby wyruszyć z synem na misję, która nie jest łatwa i ryzykowna. Przeżywa swój czas w bezgranicznym oddaniu młodzieży, „której była matką”. Kochała chłopców z oratorium jak własne dzieci i pracowała na rzecz ich dobra, edukacji i życia duchowego, nadając oratorium rodzinną atmosferę, która od początku była charakterystyczna dla domów salezjańskich. „Jeśli jest świętość ekstaz i wizji, jest też świętość garnków do mycia i skarpet do cerowania. Mama Małgorzata była taką świętą”.
            W relacjach z dziećmi była wzorowa, wyróżniając się delikatnością miłosierdzia i pokorą w służbie, rezerwując dla siebie najskromniejsze zajęcia. Jej intuicja jako matki i kobiety duchowej zaowocowała rozpoznaniem w Dominiku Savio niezwykłego dzieła łaski.
            Jednak nawet w Oratorium nie brakowało prób, a kiedy pojawiał się moment wahania z powodu surowości doświadczenia, spowodowanego bardzo wymagającym życiem, wystarczyło spojrzenie na Krucyfiks wskazany przez jej syna, aby napełnić ją nową energią: „Od tej chwili żadne słowo narzeania nie wymknęło się z jej ust. Rzeczywiście, od tego momentu wydawała się nieczuła na te nieszczęścia”.
            Ks. Rua dobrze podsumował świadectwo życia mamy Małgorzaty w oratorium, z którą mieszkał przez cztery lata: „Prawdziwie chrześcijańska kobieta, pobożna, wielkoduszna i odważna, roztropna, która całkowicie poświęciła się dobremu wychowaniu swoich dzieci i przybranej rodziny”.

6. Wyjście do domu Ojca
            Urodziła się uboga. Żyła biednie. Umarła uboga w jedynej sukni, jakiej używała; w jej kieszeni było 12 lirów przeznaczonych na zakup nowej, której nigdy nie kupiła.
            Nawet w godzinie śmierci zwróciła się do swojego ukochanego syna i zostawiła mu słowa godne mądrej kobiety: „Miej wielkie zaufanie do tych, którzy pracują z tobą w winnicy Pańskiej… zważ, że wielu zamiast chwały Bożej szuka własnej użyteczności…. Nie szukaj ani elegancji, ani splendoru w dziełach. Szukajcie chwały Bożej; ubóstwo uczynków niech będzie waszą podstawą. Wielu kocha ubóstwo w innych, ale nie w sobie. Najskuteczniejszym nauczaniem jest, abyśmy jako pierwsi czynili to, co nakazujemy innym”.
            Małgorzata, która poświęciła Janka Najświętszej Dziewicy, a na początku jego studiów poleciła pobożność i szerzenie miłości do Maryi, teraz zapewniała go: „Matka Boża nie omieszka pokierować twoimi sprawami”.
            Całe jego życie było całkowitym darem z siebie. Na łożu śmierci mógł powiedzieć: „Zrobiłam wszystko, co do mnie należało”. Zmarła w wieku 68 lat w Oratorium na Valdocco 25 listopada 1856 roku. Chłopcy z Oratorium odprowadzili ją na cmentarz, opłakując ją jako „mamę”.
            Ksiądz Bosko zasmucony powiedział do Pietro Enria: „Straciliśmy naszą matkę, ale jestem pewien, że pomoże nam z Nieba. Była świętą!”. A sam Enria dodał: „Ksiądz Bosko nie przesadził, nazywając ją świętą, ponieważ poświęciła się dla nas i była prawdziwą matką dla nas wszystkich”.

Podsumowując
            Mama Małgorzata była kobietą bogatą w życie wewnętrzne i z granitową wiarą, wrażliwą i uległą na głos Ducha, gotową uchwycić i zrealizować wolę Bożą, uważną na problemy bliźniego, dyspozycyjną, aby zaspokoić potrzeby najbiedniejszych, a zwłaszcza opuszczonej młodzieży. Ksiądz Bosko zawsze pamiętał nauki i to, czego nauczył się w szkole swojej matki i ta tradycja naznaczyła jego system wychowawczy i duchowość. Ksiądz Bosko doświadczył, że formacja jego osobowości była żywo zakorzeniona w niezwykłym klimacie poświęcenia i dobroci jego rodziny; dlatego chciał odtworzyć jej najważniejsze cechy w swojej pracy. Małgorzata splotła swoje życie z życiem syna i z początkami dzieła salezjańskiego: była pierwszą „Współpracownicą” Księdza Bosko; z aktywną dobrocią stała się matczynym elementem Systemu Prewencyjnego. W szkole Księdza Bosko i Mamy Małgorzaty oznacza to troskę o formację sumień, wychowanie do męstwa cnotliwego życia w walce, bez ulg i kompromisów, z grzechem, z pomocą sakramentów Eucharystii i Pojednania, wzrastanie w osobistej, rodzinnej i wspólnotowej uległości wobec natchnień i poruszeń Ducha Świętego, aby umacniać racje dobra i dawać świadectwo piękna wiary.
            Dla całej Rodziny Salezjańskiej to świadectwo jest kolejnym zaproszeniem do zwrócenia uprzywilejowanej uwagi na rodzinę w duszpasterstwie młodzieży, formując i angażując rodziców w działania wychowawcze i ewangelizacyjne ich dzieci, doceniając ich wkład w trasy wychowania afektywnego i sprzyjając nowym formom ewangelizacji i katechezy rodzin i poprzez rodziny. Mama Małgorzata jest dziś niezwykłym wzorem dla rodzin. Jest świętością rodziny: jako kobieta, żona, matka, wdowa, wychowawczyni. Jej życie zawiera przesłanie o wielkiej aktualności, zwłaszcza w ponownym odkryciu świętości małżeństwa.
            Trzeba jednak podkreślić jeszcze jeden aspekt: jednym z podstawowych powodów, dla których ksiądz Bosko chciał mieć matkę obok siebie w Turynie, było znalezienie w niej opiekunki dla własnego kapłaństwa. „Zabierz ze sobą matkę”, zasugerował mu stary proboszcz. Ksiądz Bosko wziął Mamę Małgorzatę do swojego życia jako kapłan i wychowawca. Jako dziecko, sierota, to jego matka wzięła go za rękę, jako młody ksiądz to on wziął ją za rękę, aby dzielić specjalną misję. Nie można zrozumieć świętości kapłańskiej księdza Bosko bez świętości mamy Małgorzaty, wzoru nie tylko świętości rodzinnej, ale także duchowego macierzyństwa wobec kapłanów.




Życie według Ducha u Mamy Małgorzaty (1/2)

            Ks. Lemoyne w swojej przedmowie do życia Mamy Małgorzaty pozostawia nam naprawdę niezwykły jej portret: „Nie będziemy opisywać niezwykłych ani heroicznych wydarzeń, ale przedstawimy proste życie, stałe w praktykowaniu dobra, uważne w wychowaniu swoich dzieci, ofiarne i dalekowzroczne w niepokojach życia, zdecydowane we wszystkim, co nałożyły na nią obowiązki. Nie bogata, ale z sercem królowej; nie pouczona w naukach świeckich, ale wykształcona w świętej bojaźni Bożej; pozbawiona w młodym wieku tych, którzy mieli być jej wsparciem, jednak zabezpieczona energią swojej woli, opierając się na niebiańskiej pomocy, była w stanie szczęśliwie wypełnić misję, którą Bóg jej powierzył”.
            W tych słowach otrzymujemy fragmenty mozaiki i płótno, na którym możemy zbudować przygodę Ducha, którą Pan dał tej kobiecie, która, posłuszna Duchowi, zakasała ręce i stawiła czoła życiu z pracowitą wiarą i macierzyńską miłością. Prześledzimy etapy tej przygody za pomocą biblijnej kategorii „wyjścia”, będącej wyrazem autentycznej drogi w posłuszeństwie wiary. Mama Małgorzata również doświadczyła swojego „wyjścia”, również szła w kierunku „ziemi obiecanej”, przechodząc przez pustynię i pokonując próby. Widzimy tę drogę odzwierciedloną w świetle jej relacji z synem i zgodnie z dwoma dynamizmami typowymi dla życia w Duchu: jeden mniej widoczny, ukonstytuowany przez wewnętrzny dynamizm przemiany siebie, uprzedni i niezbędny warunek pomagania innym; drugi bardziej bezpośredni i możliwy do udokumentowania: zdolność do zakasania rękawów, by kochać bliźniego, przychodząc z pomocą potrzebującym.

1. Wyjście z Capriglio do gospodarstwa Biglione
            Małgorzata została wychowana w wierze, żyła i umarła w wierze. „Bóg był na pierwszym miejscu we wszystkich jej myślach. Czuła, że żyje w Bożej obecności i wyrażała to przekonanie zwykłym dla niej stwierdzeniem: „Bóg cię widzi”. Wszystko mówiło jej o ojcostwie Boga, a jej ufność w Opatrzność była wielka, okazując wdzięczność Bogu za otrzymane dary i wdzięczność wszystkim, którzy byli narzędziami Opatrzności. Małgorzata spędziła swoje życie na ciągłym i nieustannym poszukiwaniu woli Bożej, jedynego kryterium operacyjnego dla jej wyborów i działań.
            W wieku 23 lat poślubiła Franciszka Bosko, owdowiałego w wieku 27 lat, z synem Antonim i jego na wpół sparaliżowaną matką. Małgorzata staje się nie tylko żoną, ale także przybraną matką i pomocą dla swojej teściowej. Ten krok jest najważniejszy dla małżonków, ponieważ dobrze wiedzą, że przyjęcie sakramentu małżeństwa w święty sposób jest dla nich źródłem wielu błogosławieństw: dla pogody ducha i pokoju w rodzinie, dla przyszłych dzieci, dla pracy i przezwyciężania trudnych chwil w życiu. Małgorzata przeżywa swoje małżeństwo z Franciszkiem Bosko wiernie i owocnie. Ich obrączki będą znakiem płodności, która rozszerzy się na rodzinę założoną przez jej syna Jana. Wszystko to wzbudzi w księdzu Bosko i jego chłopcach wielką wdzięczność i miłość do tej pary świętych małżonków i rodziców.

2. Wyjście z gospodarstwa Biglione do Becchi
            Zaledwie po pięciu latach małżeństwa, w 1817 r., zmarł jej mąż Franciszek. Ksiądz Bosko wspominał, że kiedy wychodził z pokoju, jego matka we łzach „wzięła mnie za rękę” i wyprowadziła go. Oto duchowa i wychowawcza ikona tej matki. Bierze syna za rękę i wyprowadza go. Już od tego momentu istnieje to „wzięcie za rękę”, które zjednoczy matkę i syna zarówno w drodze powołaniowej, jak i w misji wychowawczej.
            Małgorzata znajduje się w bardzo trudnej sytuacji z emocjonalnego i ekonomicznego punktu widzenia, w tym w pretekstowym sporze wszczętym przez rodzinę Biglione. Ma długi do spłacenia, ciężką pracę w polu i straszliwy głód, ale przeżywa wszystkie te próby z wielką wiarą i bezwarunkowym zaufaniem do Opatrzności.
            Wdowieństwo otwiera przed nią nowe powołanie jako uważnej i troskliwej wychowawczyni swoich dzieci. Poświęciła się rodzinie z wytrwałością i odwagą, odrzucając korzystną propozycję małżeństwa. „Bóg dał mi męża i zabrał go ode mnie; kiedy umarł, powierzył mi troje dzieci, a ja byłabym okrutną matką, gdybym je porzuciła, kiedy najbardziej mnie potrzebowały… Opiekun… jest przyjacielem, ja jestem matką moich dzieci; nigdy ich nie opuszczę, nawet gdybyś chciał dać mi całe złoto świata”.
            Mądrze wychowuje swoje dzieci, wyprzedzając pedagogiczną inspirację Systemu Prewencyjnego. Jest kobietą, która dokonała wyboru Boga i wie, jak przekazać swoim dzieciom, w ich codziennym życiu, poczucie Jego obecności. Czyni to w sposób prosty, spontaniczny i przenikliwy, wykorzystując każdą najmniejszą okazję, by wychowywać je do życia w świetle wiary. Czyni to, antycypując metodę „słówka na ucho”, którą ksiądz Bosko zastosuje później wobec chłopców, aby wezwać ich do życia w łasce, do obecności Boga. Czyni to, pomagając im rozpoznać w stworzeniach dzieło Stwórcy, który jest opatrznościowym i dobrym Ojcem. Czyni to poprzez opowiadanie faktów z Ewangelii i życia świętych.
Wychowanie chrześcijańskie. Przygotowuje swoje dzieci do przyjęcia sakramentów, przekazując im żywe poczucie wielkości tajemnic Boga. Jan Bosko przyjął Pierwszą Komunię Świętą w Wielkanoc 1826 r.: „Drogi synu, to był dla ciebie wielki dzień. Jestem przekonana, że Bóg naprawdę zawładnął twoim sercem. Teraz obiecaj Mu, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, abyś był dobry aż do końca życia”. Te słowa mamy Małgorzaty czynią z niej prawdziwą duchową matkę swoich dzieci, zwłaszcza Jana, który od razu okaże się wrażliwy na te nauki, które mają posmak prawdziwej inicjacji, są wyrazem zdolności do wprowadzenia w tajemnicę łaski kobiety niewykształconej, ale bogatej w „mądrość maluczkich”.
            Wiara w Boga znajduje odzwierciedlenie w wymaganiu moralnej prawości, którą praktykuje i wpaja swoim dzieciom. „Przeciwko grzechowi wypowiedziała wieczną wojnę. Nie tylko brzydziła się tym, co złe, ale starała się oddalać obrazę Boga nawet od tych, którzy do niej nie należeli. Była więc zawsze czujna wobec skandalu, ostrożna, zdecydowana, za cenę wszelkich poświęceń”.
            Serce, które ożywia życie mamy Małgorzaty, to ogromna miłość i oddanie Najświętszej Eucharystii. Doświadczyła jej zbawczej i odkupieńczej wartości w uczestnictwie w świętej ofierze i w przyjmowaniu życiowych prób. Do tej wiary i miłości wychowuje swoje dzieci od najmłodszych lat, przekazując to duchowe i wychowawcze przekonanie, które znajdzie w Księdzu Bosko kapłana zakochanego w Eucharystii i który uczyni Eucharystię filarem swojego systemu wychowawczego.
            Wiara znalazła wyraz w życiu modlitwy, a w szczególności w modlitwie wspólnej w rodzinie. Mama Małgorzata odnalazła siłę dobrego wychowania w intensywnym i troskliwym życiu chrześcijańskim. Prowadziła przykładem i słowem. W jej szkole Janek uczy się prewencyjnej mocy łaski Bożej w żywej formie. „Nauczanie religijne, które matka przekazuje słowem, przykładem, porównując zachowanie syna z konkretnymi przykazaniami katechizmu, powoduje, że praktykowanie religii staje się normalne, a grzech jest odrzucany przez instynkt, tak jak dobroć jest kochana przez instynkt. Bycie dobrym staje się nawykiem, a cnota nie kosztuje wiele wysiłku. Tak wychowane dziecko musiałoby przemóc się, by stać się złym. Małgorzata znała moc takiego chrześcijańskiego wychowania i wiedziała, że prawo Boże, nauczane w katechizmie każdego wieczoru i często przypominane nawet w ciągu dnia, było pewnym środkiem uczynienia dzieci posłusznymi przykazaniom matki. Dlatego powtarzała pytania i odpowiedzi tyle razy, ile było to konieczne, aby dzieci nauczyły się ich na pamięć”.

Świadek miłosierdzia. W swoim ubóstwie z radością praktykowała gościnność, nie czyniąc rozróżnień ani wykluczeń; pomagała ubogim, odwiedzała chorych, a jej dzieci uczyły się od niej nieproporcjonalnej miłości do najmniejszych. „Miała bardzo wrażliwy charakter, ale ta wrażliwość była tak przekształcona w miłosierdzie, że słusznie można ją było nazwać matką potrzebujących”. To miłosierdzie przejawiało się w wyraźnej zdolności rozumienia sytuacji, radzenia sobie z ludźmi, dokonywania właściwych wyborów we właściwym czasie, unikania ekscesów i zachowania wielkiej równowagi: „Kobieta o wielkim rozsądku” (ks. Giacinto Ballesio). Rozsądek jej nauk, jej osobista konsekwencja i stanowczość bez gniewu dotykają dusz dzieci. Przysłowia i powiedzenia rozkwitają z łatwością na jej ustach, a w nich kondensuje przykazania życia: „Zła praczka nigdy nie znajdzie dobrego kamienia”; „Kto w wieku dwudziestu lat nie wie, tego w wieku trzydziestu lat nie zrobi i głupi umrze”; „Sumienie jest jak łaskotanie, ktoś je czuje, a ktoś nie”.
            Należy szczególnie podkreślić, że Janek Bosko miał być wielkim wychowawcą chłopców, „ponieważ miał mamę, która wykształciła jego uczuciowość. Dobrą, miłą, silną. Z tak wielką miłością wychowywała jego serce. Nie można zrozumieć księdza Bosko bez mamy Małgorzaty. Nie można go zrozumieć”. Mama Małgorzata swoim macierzyńskim pośrednictwem przyczyniła się do działania Ducha Świętego w kształtowaniu i formowaniu serca swojego syna. Ksiądz Bosko nauczył się kochać, jak sam deklarował, w Kościele, dzięki mamie Małgorzacie i nadprzyrodzonej interwencji Maryi, która została mu dana przez Jezusa jako „Matka i Nauczycielka”.

3. Wyjście z Becchi do gospodarstwa Moglia
Momentem wielkiej próby dla Małgorzaty jest trudna relacja między jej dziećmi. „Trzej synowie Małgorzaty, Antoni, Józef i Jan, różnili się temperamentem i skłonnościami. Antoni był szorstki w manierach, z niewielką lub żadną delikatnością uczuć, maniakalnie wyolbrzymiał, był prawdziwym obrazem „Nie obchodzi mnie to!”. Żył z zastraszania. Często nie powstrzymywał się i bił swoich młodszych braci, a mama Małgorzata musiała biec, by wyrwać ich z jego rąk. Jednak nigdy nie użyła siły fizycznej w ich obronie i zgodnie ze swoją maksymą, nigdy nie podniosła ręki na Antoniego. Można sobie wyobrazić, jak bardzo Małgorzata panowała nad sobą, by powstrzymać gniew, by bronić Józefa i Janka. Antoni został wysłany do szkoły i nauczył się czytać oraz pisać, ale chwalił się, że nigdy się nie uczył ani nie chodził do szkoły. Nie miał predyspozycji do nauki, pracował na wsi”.
            Z drugiej strony Antoni był w szczególnie trudnej sytuacji: już pełnoletni, został zraniony podwójnie przez utratę ojca i matki. Pomimo jego nieumiarkowania, był na ogół uległy, dzięki postawie mamy Małgorzaty, która zdołała go opanować z rozsądną dobrocią. Z czasem, niestety, jego nietolerancja wobec Janka, który nie dał się łatwo podporządkować, wzrośnie, a jego reakcje wobec mamy Małgorzaty również staną się ostrzejsze, a czasem nie do zniesienia. Antoni nie akceptuje zwłaszcza tego, że Janek powinien poświęcić się nauce, a napięcia osiągną punkt kulminacyjny: „Chcę skończyć z tą gramatyką. Jestem duży i silny, nigdy nie widziałem tych książek”. Antoni jest dzieckiem swoich czasów, swojej chłopskiej kondycji i nie może ani zrozumieć, ani zaakceptować, że jego brat może poświęcić się nauce. Wszyscy są zdenerwowani, ale najbardziej cierpi mama Małgorzata, która była osobiście w to zaangażowana i miała wojnę w domu dzień po dniu: „Moja matka była zrozpaczona, płakałam, a kapelan się smucił”.
            W obliczu zazdrości i wrogości Antoniego, Małgorzata szukała rozwiązania konfliktu rodzinnego, wysyłając Janka do gospodarstwa Moglia na około dwa lata, a następnie, w obliczu oporu Antoniego, zorganizowała podział majątku, aby umożliwić Jankowi naukę. Oczywiście tylko 12-letni Jan opuszcza dom, ale matka również doświadcza tego głębokiego oderwania. Nie zapominajmy, że Ksiądz Bosko w swoich Wspomnieniach Oratorium nie mówi o tym okresie. Takie milczenie sugeruje trudne doświadczenie do przetworzenia, będąc w tym czasie dwunastoletnim chłopcem, zmuszonym do opuszczenia domu, ponieważ nie mógł mieszkać ze swoim bratem. Jan cierpiał w milczeniu, czekając na godzinę Opatrzności, a wraz z nim mama Małgorzata, która nie chciała zamykać synowi drogi, ale otworzyć ją w szczególny sposób, powierzając go dobrej rodzinie. Rozwiązanie przyjęte przez matkę i zaakceptowane przez syna było tymczasowym wyborem w perspektywie ostatecznego rozwiązania. Było to zaufanie i oddanie się Bogu. Matka i syn przeżywają okres oczekiwania.

(ciąg dalszy nastąpi)