Złote Serce Wychowania

Dlaczego nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa jest częścią DNA Zgromadzenia Salezjańskiego?

Piękny kościół, który kosztował „krew i łzy” księdza Bosko, który, już pochłonięty zmęczeniem, poświęcił swoje ostatnie siły i lata na budowę tej świątyni, o którą prosił papież.
Jest to również miejsce drogie dla wszystkich salezjanów z wielu innych powodów.

Na przykład złoty posąg na dzwonnicy jest znakiem wdzięczności: został podarowany przez byłych uczniów z Argentyny, aby podziękować salezjanom za przybycie na ich ziemię.
W liście z 1883 roku ksiądz Bosko napisał pamiętne zdanie: „Pamiętajcie, że wychowanie jest sprawą serca i że tylko Bóg jest jego mistrzem, i nie uda nam się nic, jeżeli Bóg nie nauczy nas tej sztuki i nie da nam kluczy do rąk”. List kończył się słowami: „Módlcie się za mnie i zawsze wierzcie w Najświętsze Serce Jezusa”.
Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa jest częścią salezjańskiego DNA.
Uroczystość Najświętszego Serca Jezusa chce nas zachęcić do posiadania wrażliwego serca. Tylko serce, które daje się zranić, jest zdolne do miłości. Dlatego w to święto kontemplujemy otwarte serce Jezusa, aby otworzyć również nasze serca na miłość. Serce jest rodowym symbolem miłości i wielu artystów malowało ranę w sercu Jezusa złotem. Z otwartego serca promieniuje na nas złoty blask miłości, a złocenie pokazuje nam również, że nasze trudy i rany mogą zostać przekształcone w coś cennego.
Każda świątynia i każde nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa mówi o miłości tego boskiego serca, serca Syna Bożego, do każdego z jego synów i córek tej ludzkości. I mówi o bólu, mówi o miłości Boga, która nie zawsze jest odwzajemniona. Dzisiaj dodaję jeszcze jeden aspekt. Myślę, że mówi również o bólu tego Pana Jezusa w obliczu cierpienia wielu ludzi, odrzucania innych, imigracji innych bez końca, samotności, przemocy, której doświadcza wielu ludzi.

Figura błogosławiącego Jezusa na dzwonnicy Bazyliki Najświętszego Serca w Rzymie

Myślę, że można powiedzieć, że Serce Jezusa mówi o tym wszystkim, a jednocześnie bez wątpienia błogosławi wszystko to, co jest czynione na rzecz najmniejszych, czyli to samo, co czynił On sam, gdy chodził po drogach Judei i Galilei.
Stąd jest pięknym znakiem fakt, że Dom Najświętszego Serca jest teraz siedzibą Zgromadzenia.

Tak wiele srebrnych serc
Jedną z tych radosnych rzeczy, które niewątpliwie cieszą „samo Serce Boga”, jest ta, którą mogłem zobaczyć na własne oczy, a mianowicie to, co dzieje się w Salezjańskiej Fundacji Don Bosco na wyspach Teneryfa i Gran Canaria. Byłem tam w zeszłym tygodniu i wśród wielu rzeczy, których doświadczyłem, mogłem zobaczyć 140 wychowawców pracujących w różnych projektach Fundacji (przyjęcie, zakwaterowanie, szkolenie zawodowe i późniejsze pośrednictwo pracy). A następnie spotkałem się z około setką nastolatków i młodych ludzi, którzy korzystają z tej służby księdza Bosko na rzecz najmniejszych. Na zakończenie naszego cennego spotkania wręczyli mi prezent.
Byłem wzruszony, ponieważ już w 1849 roku dwaj młodzi chłopcy, Carlo Gastini i Felice Reviglio, wpadli na ten sam pomysł i w wielkiej tajemnicy, oszczędzając na jedzeniu i zazdrośnie strzegąc swoich małych oszczędości, zdołali kupić prezent na imieniny księdza Bosko. W noc św. Jana poszli zapukać do drzwi pokoju księdza Bosko. Proszę sobie wyobrazić jego zdziwienie i wzruszenie, gdy wręczono mu dwa małe srebrne serduszka, którym towarzyszyło kilka niezręcznych słów.
Serca młodych ludzi są zawsze takie same i nawet dzisiaj, na Wyspach Kanaryjskich, w małym kartonie w kształcie serca, umieścili ponad sto serc z imionami Nain, Rocio, Armiche, Mustafa, Xousef, Ainoha, Desiree, Abdjalil, Beatrice i Ibrahim, Yone i Mohamed i sto innych, wyrażających po prostu coś, co pochodziło z serca; szczere rzeczy o wielkiej wartości, takie jak te:
– Dziękuję za umożliwienie tego wszystkiego.
– Dziękuję za drugą szansę, którą daliście mi w życiu.
– Walczę dalej. Z tobą jest łatwiej.
– Dziękuję, że znowu dałeś mi radość.
– Dziękuję, że pomagasz mi wierzyć, że mogę zrobić wszystko, co sobie wymyślę.
– Dziękuję za jedzenie i dom.
– Dziękuję z całego serca.
– Dziękuję za pomoc.
– Dziękuję za możliwość rozwoju.
– Dziękuję, że wierzycie w nas, młodych ludzi, pomimo naszej sytuacji….
I setki podobnych słów, skierowanych do księdza Bosko i do wychowawców, którzy w imieniu księdza Bosko są z nimi każdego dnia.
Słuchałem tego, czym się ze mną dzielili, słyszałem niektóre z ich historii (wiele z nich było pełnych bólu); widziałem ich spojrzenia i uśmiechy; czułem się bardzo dumny, że jestem salezjaninem i że należę do tak wspaniałej rodziny współbraci, wychowawców i młodzieży.
Po raz kolejny pomyślałem, że ksiądz Bosko jest bardziej aktualny i potrzebny niż kiedykolwiek; pomyślałem o finezji wychowawczej, z jaką towarzyszymy tak wielu młodym ludziom, z wielkim szacunkiem i wrażliwością na ich marzenia.
Wspólnie odmówiliśmy modlitwę skierowaną do Boga, który kocha nas wszystkich, do Boga, który błogosławi swoich synów i córki. Modlitwę, która sprawiła, że chrześcijanie, muzułmanie i hindusi poczuli się swobodnie. W tym momencie, bez wątpienia, Duch Boży ogarnął nas wszystkich.
Byłem szczęśliwy, ponieważ tak jak ksiądz Bosko witał pierwszych chłopców na Valdocco, tak samo dzieje się dzisiaj w wielu „Valdocco” na całym świecie.
Kiedy mówimy o miłości Boga, dla wielu jest to pojęcie zbyt abstrakcyjne. W Najświętszym Sercu Jezusa miłość Boga do nas stała się konkretna, widoczna i odczuwalna. Dla nas Bóg przyjął ludzkie serce, w Sercu Jezusa otworzył nam swoje serce. W ten sposób, poprzez Jezusa, możemy doprowadzić naszych odbiorców do serca Boga.




Maryja Wspomożycielka w „mieście wiecznego upału”

Po raz kolejny mogłem się przekonać, podróżując po świecie salezjańskim, że Maryja Wspomożycielka – jak obiecał ksiądz Bosko – jest jak świecąca latarnia, bezpieczna przystań, otacza matczyną miłością swojego Syna i nas wszystkich.

Drodzy Przyjaciele księdza Bosko, Biuletynu Salezjańskiego i jego cennego charyzmatu!
Jak to często czynię, chcę w tym miesiącu maju podzielić się z Wami wydarzeniem, w którym niedawno uczestniczyłem i które poruszyło moje serce, a jednocześnie skłoniło mnie do wielu przemyśleń na temat odpowiedzialności, jaką ponosimy w związku z nabożeństwem do Maryi Wspomożycielki.
W dniu, w którym Jan Bosko wstąpił do seminarium, mama Małgorzata powiedziała mu: „Kiedy przyszedłeś na świat, poświęciłam cię Najświętszej Dziewicy: kiedy rozpocząłeś studia, poleciłam ci nabożeństwo do tej naszej Matki: teraz polecam ci, abyś był cały Jej: przyjaźnij się z kolegami, którzy czczą Maryję; a jeśli zostaniesz księdzem, zawsze polecaj i propaguj nabożeństwo do Maryi. Kiedy skończyłem te słowa, moja matka była poruszona: płakałem: Matko – odpowiedziałem jej – dziękuję ci za wszystko, co mi powiedziałaś i zrobiłaś; twoje słowa nie będą wypowiedziane na próżno i będę je cenił przez całe moje życie„.
Jak często wspominają nasze Wspomnienia, ksiądz Bosko rzucił się w ramiona Bożej Opatrzności, jak dziecko w ramiona swojej matki.

Salezjańskie miasto

Pod koniec marca, kiedy ponownie udałem się do Peru – do Ameryki Łacińskiej – chciałem pojechać do północno-zachodniej części kraju i odwiedzić miasto, w którym znajduje się znaczące dzieło salezjańskie. Z kilku powodów.
Po pierwsze dlatego, że Piura jest nazywana przez samych mieszkańców „miastem wiecznego upału” lub „miastem, w którym lato nigdy się nie kończy”, z pewnością jest tam bardzo upalnie, a wilgoć sprawia, że jest jeszcze goręcej.
Ale jednocześnie jest to miasto bardzo salezjańskie. Ponad sto lat obecności salezjanów naznaczyło mieszkańców bardzo rodzinnym, prostym, krótko mówiąc, bardzo salezjańskim stylem więzi i relacji wychowawczych.
Przede wszystkim jest to miasto bardzo maryjne, a poprzez dwa dzieła salezjańskie rozwija się tam nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki.

Poza tym chciałbym podkreślić wspaniałą pracę wychowawczą prowadzoną od początku naszej obecności w szkole „Don Bosco”, a zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach dzięki obecności salezjańskiej w Bosconia, w skromnym, pięknym dziele w jednej z najbardziej niespokojnych, peryferyjnych i najbiedniejszych dzielnic, gdzie dzięki zaangażowaniu wielu osób (zarówno świeckich jak i Kościoła), a przede wszystkim dzięki charyzmatowi księdza Bosko, ta część miasta ciągle się przekształca, dając możliwości kształcenia zawodowego setkom chłopców i dziewcząt, którzy tam, gdzie wcześniej nie mieliby żadnych szans, a dziś opuszczają ten salezjański dom z przygotowaniem zawodowym.
W Bosconia znajduje się rówież wspaniały salezjański ośrodek medyczny prowadzony przez żeńską gałąź naszej Rodziny, siostry salezjanki.
Pokrótce opisałem, co znalazłem w „mieście wiecznego upału”. Wszystko to jest godne uwagi, ale szczególnie poruszyło mnie głębokie nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki. Prawie niespodziewanie – bo zaledwie kilka tygodni wcześniej zapowiedziałam, że chciałabym przyjechać – znalazłam się o godzinie 18.00 w zwykły dzień powszedni pośród tłumu ponad trzech tysięcy osób, które zebrały się na Eucharystii ku czci naszej Matki Wspomożycielki.
Widziałem setki dzieci i młodzieży wraz z rodzicami, dziesiątki nastoletnich chłopców i dziewcząt z różnych pobliskich salezjańskich oratoriów, nauczycieli, wychowawców itd.
„Wieczny upał” tego miasta wydawał się niewielki w porównaniu z wiarą, pobożnością, modlitwą, śpiewem i wszystkim tym, co, jak sobie wyobrażałem, wypełniało serca tych ludzi, a wypełniło również moje.
Po raz kolejny mogłem się przekonać, podróżując po świecie salezjańskim, że Maryja Wspomożycielka – jak obiecał ksiądz Bosko – jest jak świecąca latarnia, bezpieczna przystań, otacza matczyną miłością swojego Syna i nas wszystkich, jej synów i córek. Jest w końcu MATKĄ, w której się oddajemy i która zawsze doprowadzi nas do swojego ukochanego Syna. Widziałam to również w mieście Piura.

Matka Boża na balkonie
Chciałbym jeszcze dodać jeszcze jedną małą samokrytyczną uwagę do nas wszystkich, którzy jesteśmy synami i córkami Księdza Bosko. Wiemy, że duch Boży dociera tam, gdzie chce i dotyka serc swoich wiernych w sposób, który tylko On potrafi. Tak jest w przypadku nabożeństwa do Maryi, a moja uwaga dotyczy tego, że nie we wszystkich częściach świata Matka Boża, nasza Matka Wspomożycielka, jest znana w taki sam sposób, z taką samą intensywnością, z taką samą apostolską pasją. Są miejsca, gdzie powstały szkoły, gdzie podjęliśmy kroki, gdzie z pewnością służyliśmy dobru ludzi, ale nie udało nam się uczynić Jej znaną i kochaną.
Dla księdza Bosko byłoby to niezrozumiałe. Powiem Wam, że dla mnie jest to równie niezrozumiałe i nie do przyjęcia. Bo poza tym, gdyby w rodzinie księdza Bosko były osoby, które nie odwoływałyby się do Maryi Wspomożycielki, byłyby kimś innym, ale nie byłyby synami i córkami księdza Bosko. Ona, Maryja, i nabożeństwo do Maryi Wspomożycielki jako Matki Pana i naszej matki nie jest w charyzmacie salezjańskim opcjonalne, tak jak nie było dla księdza Bosko. Jest, po prostu, niezbędne. Maryja Najświętsza jest założycielką i będzie podporą naszych dzieł – powtarzał nieustannie ksiądz Bosko – Będzie z nami szeroka w dary doczesne i duchowe, będzie naszą przewodniczką, naszą nauczycielką, naszą matką. Wszystkie łaski od Pana przychodzą do nas przez Maryję.
W jednym ze swoich snów ksiądz Bosko zobaczył bardzo szlachetnie ubraną Panią, która wyszła ze swojego balkonu, krzycząc: Moje dzieci, chodźcie, schroncie się pod moim płaszczem.
Moim gorącym życzeniem jest, aby Ona, Matka Syna umiłowanego, Ona, Wspomożycielka, była nadal tak wyjątkowa we wszystkich częściach świata, jak w „mieście wiecznego upału” (Piura-Peru).
Wszystkiego najlepszego z okazji Święta Maryi Wspomożycielki Wiernych na całym świecie!




Bóg dał księdzu Bosko wielkie serce …

…bez granic, jak piasek na morskim brzegu. Każdego dnia czuję bicie tego serca.

Ma na imię Alberto. Jej, młodej matki, imienia nie znam.
On mieszka w Peru. Ona mieszka w Hyderabad (Indie).
Te dwie historie, dwa życia, łączy to, że poznałem je podczas mojej posługi, Alberto w Peru, a młodą matkę w Indiach tygodzień później.
To, co ich łączy, to cenna złota nić Bożej czułości poprzez przyjęcie, jakiego udzielił im ksiądz Bosko w jednym ze swoich domów. Serce salezjanów zmieniło ich życie, ratując je z sytuacji ubóstwa i być może śmierci, na którą byli skazani. I myślę, że mogę powiedzieć, że owoc paschy Jezusa przechodzi również przez ludzkie gesty, które leczą i ratują.
Oto te historie.

Wdzięczny młody człowiek
Kilka tygodni temu byłem w Huancayo (Peru). Miałem właśnie odprawić Eucharystię z ponad 680 młodymi ludźmi z salezjańskiego ruchu młodzieżowego prowincji oraz kilkuset mieszkańcami tego miasta, położonego 3200 metrów nad poziomem morza w wysokich górach Peru, i powiedziano mi, że były student chce się ze mną spotkać. Dotarcie tam zajęło mu prawie pięć godzin, a powrót kolejne pięć godzin.
„Bardzo chętnie się z nim spotkam i podziękuję mu za ten miły gest” – odpowiedziałam.
Tuż przed rozpoczęciem Eucharystii ten młody człowiek podszedł do mnie i powiedział, że bardzo się cieszy, że może mnie powitać. „Mam na imię Alberto i chciałem odbyć tę podróż, aby osobiście podziękować księdzu Bosko, ponieważ salezjanie uratowali mi życie”.
Podziękowałem mu i zapytałem, dlaczego mi to mówi. Kontynuował swoje świadectwo, a każde słowo coraz bardziej poruszało moje serce. Powiedział mi, że był trudnym chłopcem, że sprawił wiele kłopotów salezjanom, którzy zabrali go do jednego z domów dla trudnej młodzieży. Dodał, że mieliby dziesiątki powodów, aby się go pozbyć, ponieważ „byłem biednym diabłem i mogłem się tylko spodziewać czegoś złego od świata i od życia, ale oni byli bardzo cierpliwi wobec mnie”.
I kontynuował: „Udało mi się, kontynuowałem naukę i mimo mojego buntu, raz po raz dawali mi nowe możliwości i dzisiaj mam rodzinę, mam piękną córeczkę i jestem edukatorem społecznym”. Gdyby nie to, co zrobili dla mnie salezjanie, moje życie byłoby zupełnie inne, może nawet już by się skończyło”.
Zaniemówiłem i byłem bardzo wzruszony. Powiedziałem mu, że jestem bardzo wdzięczny za jego gest, jego słowa i jego drogę, i że jego świadectwo życia jest największą satysfakcją dla salezjańskiego serca.
Wykonał dyskretny gest i wskazał mi salezjanina, który był tam w tym czasie, który był jednym z jego wychowawców i jednym z tych, którzy byli wobec niego bardzo cierpliwi. Salezjanin podszedł uśmiechnięty i, myślę, że z wielką radością w sercu, potwierdził mi, że tak właśnie było. Zjedliśmy razem obiad, po czym Alberto wrócił do swojej rodziny.

Szczęśliwa mama
Pięć dni po tym spotkaniu byłem w południowych Indiach, w stanie Hyderabad. Pośród wielu powitań i zajęć, pewnego popołudnia powiedziano mi, że mam gościa. Była to młoda matka z sześciomiesięczną córką, która czekała na mnie w recepcji domu salezjańskiego. Chciała się ze mną przywitać.
Dziecko było piękne, a ponieważ nie było przestraszone, nie mogłem się oprzeć, aby nie wziąć go na ramiona i nie pobłogosławić. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć, tak jak życzyła sobie młoda matka. To było wszystko.
Nie było wielu słów, ale ta historia była bolesna i piękna zarazem. Ta młoda matka była kiedyś „wyrzuconym” dzieckiem, żyjącym na ulicy bez nikogo. Łatwo sobie wyobrazić jej los.
Ale pewnego dnia, dzięki opatrzności dobrego Boga, została znaleziona przez salezjanina, który zaczął przygarniać dzieci ulicy w stanie Hyderabad. Była jedną z dziewczynek, którym udało się znaleźć dom razem z innymi. Wraz z wychowawcami bracia salezjanie dbali o to, aby wszystkie ich podstawowe potrzeby były zaspokojone i aby były zadbane.
Tak więc ta mała dziewczynka, zabrana z ulicy, mogła ponownie rozkwitnąć, rozpocząć podróż życiową, która doprowadziła ją do tego, że dziś jest żoną i matką oraz, co jest dla mnie niezwykle cenne, nauczycielką w dużej szkole salezjańskiej, w której wtedy byliśmy.
Nie mogłem przestać myśleć, ile jeszcze takich istnień, uratowanych od rozpaczy i udręki, jest w świecie salezjańskim, ile moich dobrych braci i sióstr salezjanów klęka codziennie, aby „umyć nogi” małym i dużym Jezusom na naszych ulicach.
To jest klucz do tego, jak wiele istnień może się zmienić na lepsze.
Jakże w tych dwóch faktach nie dostrzec „Bożego palca”, który wyciąga do nas rękę poprzez dobro, które możemy uczynić? I tego, że my wszyscy, w każdej części świata, w każdej sytuacji życiowej i zawodowej, wierzymy w człowieczeństwo i wierzymy w godność każdego człowieka, i wierzymy, że musimy nadal budować lepszy świat.
Piszę to, ponieważ dobre wiadomości muszą być również rozpowszechniane. Złe wiadomości rozprzestrzeniają się same lub znajdują zainteresowanych. Te dwie prawdziwe historie, tak bliskie mi w czasie, potwierdzają po raz tysięczny, jak cenne jest dobro, które wszyscy razem staramy się czynić.
Ty wyraża w sposób poetycki pewna salezjańska piosenka: „Mówię, że Jan Bosko żyje, nie myśl, że Ojciec może nas opuścić. On nie umarł, Ojciec żyje, zawsze był i pozostaje; ten, który opiekował się opuszczonymi i osieroconymi młodymi ludźmi, dziećmi ulicy, samotnymi, którym pomógł się zmienić… Mówię, że Jan Bosko żyje i podjął tysiące inicjatyw. Czy nie widzisz jego ojcowskiej troski, który pracuje teraz na całym świecie? Czy nie słyszysz, jak intonuje swoją pieśń do tylu córek, tylu synów, którzy noszą w sobie odbicia Ojca, którego kochamy? On żyje, kiedy jego salezjanie są tacy”.
Życzę wszystkim błogosławionych Świąt Wielkanocnych, a tym, którzy czują się oddaleni od tej pewności wiary, życzę wszystkiego dobrego, z wielką serdecznością.




Zrozumiałem, co przeżywał ksiądz Bosko

Dzień po uroczystości księdza Bosko doświadczyłem silnego wzruszenia. Po dokładnej kontroli przekroczyłem próg Zakładu Karnego dla Nieletnich Ferrante Aporti w Turynie, który kiedyś nazywał się La Generala.

Na jednej ze ścian znajduje się duża tablica przypominająca o wizytach księdza Bosko u młodych ludzi w więzieniu. Ileż to razy, z kieszeniami swojej połatanej sutanny pełnymi owoców, czekoladek i tytoniu, przechodził przez ciężkie drzwi, takie jak te, , aby wejść do Senato, Correzionale, Torri, a potem tutaj, do La Generala, aby odwiedzić swoich „przyjaciół”, młodych więźniów. Mówił o wartości i godności każdej osoby, ale często, kiedy wracał, wszystko było zniszczone. To, co wydawało się rodzącymi się przyjaźniami, umierało. Twarze znów stały się twarde, sarkastyczne głosy syczały bluźnierstwa. Ksiądz Bosko nie zawsze potrafił przezwyciężyć swoje przygnębienie. Pewnego dnia wybuchnął płaczem. W ponurym pokoju zapanowała chwila konsternacji. „Dlaczego ten ksiądz płacze?” – zapytał ktoś. „Bo nas kocha. Nawet moja matka by płakała, gdyby mnie tu zobaczyła”.

Wpływ tych wizyt na jego duszę był tak wielki, że obiecał Panu, że zrobi wszystko, aby chłopcy nie byli tam wysyłani. W ten sposób powstało oratorium i system prewencyjny.

Wiele rzeczy się zmieniło. Synowie księdza Bosko nie porzucili drogi wytyczonej przez Ojca. Tradycją jest, że tutejsi kapelani są salezjanami. Wśród „historycznych” kapelanów jest ukochany ks. Domenico Ricca, który w zeszłym roku przeszedł na emeryturę po ponad 40 latach służby. Jego miejsce zajął inny salezjanin, ks. Silvano Oni, a nowicjusze salezjańscy, pod kierunkiem mistrza nowicjatu, co tydzień spotykają się z młodymi więźniami zakładu karnego w ramach inicjatywy zwanej „podwórkiem za kratami”. Wszyscy więźniowie są dużo młodsi od nowicjuszy księdza Bosko. A zdecydowana większość z nich nie ma żadnych krewnych.

Dlatego my, salezjanie, tak bardzo kochamy młodzież
Podobnie jak ksiądz Bosko, pozwoliłem przemówić sercu. Byli tam również wychowawcy, którzy na co dzień towarzyszą tym młodym ludziom. Pozdrawiałem wszystkich, w tym wielu młodych obcokrajowców. Czułem, że komunikacja jest możliwa. Wcześniej trzech nowicjuszy przedstawiło krótką scenkę z życia księdza Bosko. Następnie oddali mi głos, a także dali młodym ludziom możliwość zadania mi trzech lub czterech pytań. I tak też się stało. Pytali mnie, kim jest dla mnie ksiądz Bosko, dlaczego jestem salezjaninem, jak to jest żyć tym, czym żyję i dlaczego przyszedłem się z nimi spotkać.

Opowiedziałem im o sobie, o swoim pochodzeniu i narodowości. „Jestem Hiszpanem, urodzonym w Galicji, synem rybaka. Studiowałem teologię i filozofię, ale o wiele więcej wiem o rybołówstwie, ponieważ nauczył mnie tego mój ojciec. Zdecydowałem się zostać salezjaninem 43 lata temu, chciałem zostać lekarzem, ale wtedy zrozumiałem, że ksiądz Bosko powołuje mnie do opieki nad duszami najmłodszych. Bo nie ma młodzieży dobrej i złej, tylko młodzież, która miała mniej, a jak mówił nasz święty, w każdym młodym człowieku, nawet w tym najbardziej nieszczęśliwym, jest punkt dobra, a podstawowym obowiązkiem wychowawcy jest szukanie tego punktu, czułej struny tego serca, i sprawienie, aby życie rozkwitło. Dlatego my, salezjanie, tak bardzo kochamy młodych ludzi. Wszyscy możemy popełniać błędy, ale jeśli uwierzycie w siebie, jeśli zaufacie swoim wychowawcom, wyjdziecie na tym lepiej. Moim marzeniem jest spotkać się z wami wszystkimi pewnego dnia na Valdocco, razem z młodymi ludźmi, których witałem wczoraj w święto naszego Świętego”.

Podczas obiadu pewien młody człowiek zapytał mnie, czy może zadać mi pytanie na osobności. Odeszliśmy trochę od dużej grupy, żeby nikt nam nie przeszkodził. Zapytał mnie wprost: „Po co tu jestem?”. Odpowiedziałem mu: „Szczerze wierzę, że po nic i po wiele. Po nic, bo więzienie, zamknięcie nie może być celem ani miejscem docelowym, tylko miejscem przejścia. Ale – dodałem – myślę, że to zrobi dla ciebie wiele dobrego, ponieważ pomoże ci zdecydować, że nie chcesz już tu wracać, że masz możliwość lepszej przyszłości, że po kilku miesiącach tutaj istnieje możliwość wyjazdu do jednej ze wspólnot, które mamy my, salezjanie, na przykład w Casale, niedaleko stąd…”.

Gdy tylko to powiedziałem, młody człowiek dodał, nie dając mi skończyć: „Chcę tego, potrzebuję tego, ponieważ byłem w złym miejscu i ze złymi ludźmi”.

Rozmawialiśmy. Oni rozmawiali. I zdałem sobie sprawę, jak prawdziwe jest to, że – jak powiedział ksiądz Bosko – w sercu każdego młodego człowieka zawsze jest ziarno dobra. Ten młody człowiek i wielu innych, których spotkałem, są całkowicie „do uratowania”, jeśli tylko da się im odpowiednią szansę po popełnionych błędach.

Ponownie pozdrowiłem tych młodych ludzi, każdego z osobna. Pozdrawialiśmy się z wielką serdecznością. Ich spojrzenia były czyste, ich uśmiechy były uśmiechami młodych ludzi pokonanych przez życie, młodych ludzi, którzy popełnili błędy, ale pełnych życia. W wychowawcach dostrzegłem wielkie poczucie powołania. Podobało mi się to.

Pod koniec ustalonego czasu pożegnałem się, a jeden z nich podszedł do mnie i powiedział: „Kiedy wrócisz?”. Byłem poruszony. Uśmiechnąłem się i powiedziałem mu: „Następnym razem, kiedy mnie zaprosicie, będę tutaj, a w międzyczasie będę czekał na was, jak ksiądz Bosko, na Valdocco”.

To jest to, czego doświadczyłem wczoraj.

Przyjaciele Biuletynu Salezjańskiego, przyjaciele charyzmatu księdza Bosko, tak jak wczoraj, tak i dzisiaj można dotrzeć do serca każdego młodego człowieka. Nawet w największych trudnościach można się poprawić, można się zmienić, aby żyć uczciwie. Ksiądz Bosko wiedział o tym i pracował nad tym przez całe swoje życie.




Pragnienie Boga jest znacznie większe, niż mogłoby się wydawać

Dzisiaj tak bardzo potrzebne jest słuchanie, wolny i swobodny dialog, osobiste spotkania, które nie osądzają i nie potępiają, tak bardzo potrzebna jest cisza i obecność w Bogu.

Drodzy Przyjaciele Biuletynu Salezjańskiego, nie tak dawno temu uczestniczyłem w pogrzebie Papieża Emeryta Benedykta XVI. Rok po rozpoczęciu swojej posługi jako Papież, napisał wspaniałą Encyklikę Deus Caritas est, gdzie zawarte jest stwierdzenie, które wydaje mi się wspaniałą esencją myśli chrześcijańskiej: U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie” (Deus Caritas est, 1). Z pewnością tą osobą jest Jezus Chrystus.
Zaczynając od tych słów, Benedykt XVI pozostawił nam wiele innych myśli:
‶Jezus Chrystus jest Prawdą, która stała się Człowiekiem i przyciąga do siebie świat. Światłość promieniująca od Jezusa to blask prawdy. Każda inna prawda jest częścią Prawdy, którą jest On, i do Niego odsyła. Jezus jest gwiazdą przewodnią ludzkiej wolności: bez Niego gubi ona kierunek, bo bez znajomości prawdy wolność wynaturza się, izoluje i zamienia w jałową samowolę. Z Nim wolność odnajduje samą siebie, odkrywa, że jest stworzona dla dobra, i wyraża się w czynach i zachowaniach podyktowanych przez miłość. Dlatego Jezus obdarza człowieka pełnym poznaniem prawdy i nieustannie wzywa go, aby w niej żył. Ta prawda zostaje dana jako rzeczywistość, która umacnia człowieka, a zarazem przewyższa go i przerasta; jako tajemnica, która przyjmuje, a zarazem przewyższa wysiłek jego umysłu. A nic tak jak umiłowanie prawdy nie jest w stanie skłonić ludzkiego umysłu do odkrywania niezbadanych horyzontów. Jezus Chrystus, który jest pełnią Prawdy, przyciąga do siebie serce każdego człowieka, rozszerza je i napełnia radością″.
W tych kilku mocnych i głębokich zdaniach, zawarta jest cała nauka chrześcijańska, która daleka jest od bycia „moralnością” lub zbiorem zimnych i sztywnych zasad pozbawionych życia. Życie chrześcijańskie to przede wszystkim prawdziwe spotkanie z Bogiem.

I to chciałem właśnie zawrzeć w tytule tego przesłania. Jestem głęboko przekonany, że „pragnienie Boga” jest znacznie większe, niż nam się wydaje. Nie chodzi o to, że chcę zmieniać statystyki badań socjologicznych lub rysować fikcyjną rzeczywistość. Z pewnością nie zamierzam tego robić, ale chcę dać do zrozumienia, że w „visa vis„, w spotkaniu „twarzą w twarz” z prawdziwym życiem tak wielu ludzi, tak wielu ojców i matek, tak wielu rodzin, tak wielu nastolatków i młodych ludzi, to, co się widzi bardzo często, to życie, które nie jest łatwe, życie, które trzeba codziennie „leczyć”, to relacje międzyludzkie, które są spragnione miłości, i o które trzeba dbać poprzez małe gesty, poprzez troskę o szczegóły, w każdym działaniu. I w tym „twarzą w twarz” tak bardzo potrzebne jest słuchanie, wolny i swobodny dialog, osobiste spotkania, które nie osądzają i nie potępiają, tak bardzo potrzebna jest cisza i obecność w Bogu.
Mówię to z wielkim przekonaniem. Właśnie tutaj, na Valdocco w Turynie, gdzie jestem, zaskakuje mnie i napełnia radością, gdy grupa młodych ludzi podejmuje inicjatywę, aby zaprosić innych młodych ludzi na godzinę obecności, ciszy i modlitwy przed Jezusem w Eucharystii, czyli na godzinę adoracji eucharystycznej, a sto lub więcej osób – tak wielu młodych ludzi – odpowiada na to zaproszenie. Albo w Rzymie, w kościele Najświętszego Serca, spotykaliśmy się w czwartkowe wieczory, gdzie młodzi ludzie i młode małżeństwa, niektórzy z dziećmi, a nawet zaręczone pary, byli obecni, ponieważ czuli, że ich życie potrzebuje tego spotkania z Osobą, która nadaje sens naszemu życiu.

I doświadczyłem tego w wielu krajach i miejscach. Dlatego z tego miejsca zapraszam Was do zrobienia tego, co zrobiłby ksiądz Bosko. Nie wahał się ani chwili, aby zaoferować swoim chłopcom doświadczenie spotkania z Jezusem. I ten Bóg, który jest obecnością, który jest Bogiem z nami – jak świętowaliśmy w Boże Narodzenie – jest wciąż tym samym Bogiem, który wzywa, który zaprasza, który dodaje otuchy w każdym osobistym spotkaniu, w każdym momencie odpoczynku w Nim.

Pamiętam jedną z wielu „niespodzianek” księdza Bosko. W swoich Wspomnieniach pisze: „Wchodziłem do kościoła z zakrystii i zobaczyłem młodego mężczyznę, który wzniósł się na wysokość świętego Tabernakulum za chórem, w akcie adoracji Najświętszego Sakramentu, klęcząc w powietrzu, z głową pochyloną i opartą o drzwi Tabernakulum, w słodkiej ekstazie miłości jak Serafin z nieba. Zawołałam go po imieniu, a on szybko się obudził i zszedł na ziemię, cały zdenerwowany, błagając, żebym nikomu go nie zdradził. Powtarzam, że mógłbym wyliczyć wiele innych podobnych faktów, aby dać do zrozumienia, że wszelkie dobro, jakie czyni ksiądz Bosko, zawdzięcza przede wszystkim swoim dzieciom”.
Jak to możliwe, że Jezus jest ciągle tym samym Bogiem, który chce się spotkać z nami dzisiaj i z wieloma innymi ludźmi, a my wstydzimy się i boimy się iść Jego drogą? Jak to możliwe, że wielu z nas nie ma odwagi zaprosić innych do przeżywania tego, co my przeżywamy, a co zostało nam dobrowolnie dane i ofiarowane? Jak to możliwe, że ponieważ mówi się nam, że jest to niemodne i nieaktualne, wierzymy w zbyt wiele negatywnych przekazów i tracimy siłę do dawania świadectwa o tym, że wielu z nas nadal cieszy się z każdego osobistego spotkania z Tym, który jest Panem życia?

Papież Benedykt był przekonany, że jego życie i jego wiara są „właściwe” i to jest wielkie, to jest właśnie spotkanie ze swoim Panem, tak jak pożegnał go papież Franciszek w ostatnich słowach swojej homilii: ” Benedykcie, wierny przyjacielu Oblubieńca, niech twoja radość będzie doskonała, gdy będziesz słyszał ostatecznie i na zawsze Jego głos!”. Promujmy więc, moi Przyjaciele, te spotkania z Życiem, które dają nam głębokie życie, ponieważ „pragnienie Boga” jest większe, niż o tym się mówi, niż w to się wierzy.




Przesłanie Generała. Ten młody człowiek powiedział mi: „moją pasją jest Chrystus”

Minęło wiele lat, odkąd po raz,ostatni usłyszałem to wyrażenie od młodego człowieka w tak nieformalnym kontekście, w obecności wszystkich jego kolegów, którzy zgromadzili się wokół nas.

Drodzy Przyjaciele Biuletynu Salezjańskiego, jak to się mówi w języku marynarskim, „dobiliśmy do brzegu” starego roku i stoimy przed nowym rokiem. Każdy początek ma w sobie coś magicznego; to, co nowe, ma zawsze swój szczególny urok. Rok 2023 wydawał się odległym czasem, a jednak już przyszedł. Nowy rok jest za każdym razem obietnicą, że i dla nas nadejdzie jakaś dobra wiadomość. Nowy rok rodzi się ze światła i z entuzjazmu, które otrzymaliśmy w czasie Bożego Narodzenia.

‶Jest czas rodzenia″ mówi Kohelet w Biblii. Nigdy nie jest za późno, aby zacząć od nowa. Bóg zawsze zaczyna z nami na nowo, napełniając nas swoim błogosławieństwem.
Wyniosłem z tych ostatnich lat pewną naukę: przygotować się na niespodzianki i niespodziewane wydarzenia. Św. Paweł pisze w jednym ze swoich listów: „Serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Treścią chrześcijańskiej nadziei jest życie złożone w ramionach Boga. Dziś zmieniło się sposób życia, wyrażania siebie, komunikowania się. Ale serce ludzkie, zwłaszcza młode, jest zawsze takie samo, jak wiosenne pąki, pełne życia, gotowe do rozkwitu. Młodzi ludzie „są” nadzieją, która idzie. To, co teraz Wam opowiem, wydaje mi się bardzo odpowiednie jako słowo mojego pozdrowienia na styczeń w Biuletynie Salezjańskim, na „miesiąc księdza Bosko”.
Kilka tygodni temu odwiedziłem placówki salezjańskie w Stanach Zjednoczonych Ameryki (USA) i pewnego dnia, wczesnym rankiem, dotarłem do Gimnazjum i Liceum im. św. Dominika Savio w Los Angeles. Spędziłam kilka godzin z setkami uczniów, po czym odbyła się dyskusja panelowa z udziałem czterdziestu pięciu młodych ludzi z liceum. Rozmawialiśmy o ich osobistych planach i marzeniach. Było to kilka godzin bardzo przyjemnych i ubogacających. 
Pod koniec poranka podzieliłem się kanapką z młodymi ludźmi na podwórku. Siedziałam przy drewnianym stole na podwórku z moją kanapką i butelką wody. Było ze mną wtedy czterech innych salezjanów; witałem się z wieloma młodymi ludźmi, niektórzy siedzieli przy stołach, inni zaś stali. To był obiad przyprawiony o radość. Przy moim stoliku były dwa wolne miejsca i w pewnym momencie podeszło dwoje młodych ludzi, którzy usiedli przy nas. Oczywiście zacząłem z nimi rozmawiać. Po kilku minutach jeden z nich powiedział do mnie: „Chcę zadać Księdzu pytanie″. „Oczywiście, mów mi”.
Młody człowiek powiedział: „Co muszę zrobić, aby zostać papieżem? Chcę być papieżem″.
Zaskoczyło mnie to i uśmiechnąłem się. Odpowiedziałem, że nigdy nie zadano mi takiego pytania i że jestem zdumiony jego jasnością i stanowczością. Spontanicznie przyszło mi do głowy, aby wyjaśnić mu, że wśród tylu milionów katolików jest tak duża konkurencja, że nie łatwo jest zostać wybranym na papieża.

Przełożony Generalny w ośrodku młodzieżowym Rodziny Salezjańskiej w Boyle Heights, wschodnie Los Angeles, USA, listopad 2022 r.

Zaproponowałem mu: „Słuchaj, mógłbyś zacząć od zostania salezjaninem”.
Młody człowiek z uśmiechem powiedział: „Cóż, nie mówię nie” i dodał bardzo poważnie: „To, co jest pewne, to fakt, że moją pasją jest Chrystus”. Muszę powiedzieć, że byłem pod wielkim wrażeniem i mile zaskoczony. Myślę, że minęło już wiele lat, odkąd usłyszałem to wyrażenie od młodego człowieka w tak nieformalnym kontekście, w obecności wszystkich jego towarzyszy, którzy zgromadzili się wokół nas.
Młody człowiek miał szczery uśmiech na twarzy, a ja powiedziałem mu, że bardzo podoba mi się jego odpowiedź, ponieważ zrozumiałem, że jest zupełnie szczera. Dodałem, że jeśli się zgodzi, to chciałbym opowiedzieć naszą rozmowę w innym czasie i miejscu, i tak też zrobiłem.
Już w tamtym momencie moje myśli skierowały się ku księdzu Bosko. Z pewnością ksiądz Bosko doceniłby dialog z takim młodym człowiekiem. Nie ulega wątpliwości, że w wielu rozmowach, które prowadził z Savio, Besucco, Magone, Rua, Cagliero, Francesia i wieloma innymi, było wiele z tego pragnienia młodych ludzi, aby zrobić coś pięknego ze swoim życiem.
I pomyślałem, jak ważne jest, aby dzisiaj, 163 lata po założeniu Zgromadzenia Salezjańskiego, nadal głęboko wierzyć, że młodzi ludzie są dobrzy, że mają w swoich sercach tak wiele ziaren dobra, że mają marzenia i projekty, które często niosą w sobie tak wiele hojności i ofiarności.

Jak ważne jest, aby nadal wierzyć, że to Bóg działa w sercu każdego z nas, każdego ze swoich synów i córek.
Wydaje mi się, że dzisiaj, w naszych czasach, grozi nam niebezpieczeństwo, że staniemy się tak praktyczni i skuteczni w patrzeniu na wszystko, co nas spotyka i czego doświadczamy, że ryzykujemy utratę zdolności do zaskakiwania siebie i innych, a co bardziej niepokojące, nie pozwalamy sobie na „zaskakiwanie przez Boga”.
Nadzieja jest jak wulkan w nas, jak tajemne źródło tryskające w naszym sercu, jak źródło wybuchające w głębi naszej duszy: obejmuje nas jak boski wir, w który jesteśmy włożeni dzięki łasce Boga. Myślę, że tak jak wczoraj z księdzem Bosko, tak i dzisiaj są tysiące, tysiące młodych ludzi, którzy chcą zobaczyć Jezusa, którzy potrzebują doświadczyć przyjaźni z Nim, którzy szukają kogoś, kto będzie im towarzyszył w tej pięknej podróży.
Zapraszam Was do przyłączenia się do nich, drodzy przyjaciele Biuletynu, i życzę Wam czasu na zdumienie i czasu na zaufanie, czasu, by spojrzeć na gwiazdy, czasu na wzrost i dojrzewanie, czasu na ponowną nadzieję i na miłość. Życzę Wam czasu, aby każdy dzień, każdą godzinę przeżyć jako dar. Życzę Wam również czasu na przebaczenie, czasu ofiarowanego innym i dużo czasu na modlitwę, marzenia i radość.




Nowi misjonarze

Przesłanie Przełożonego Generalnego ks. Ángela FERNÁNDEZ ARTIME

Pierwsza wyprawa misyjna została pobłogosławiona łzami księdza Bosko, który powiedział:

„Rozpoczynamy wielkie dzieło. Kto wie, czy ta wyprawa nie będzie jak ziarno, z którego wyrośnie wielka roślina?”.

Przepowiednia się spełniła.

Pierwszy raz był niezapomniany. Było to święto św. Marcina w 1875 roku. Świat o tym nie wiedział, ale w tym zakątku Turynu zwanym Valdocco rozpoczynało się niezwykłe dzieło: dziesięciu młodych salezjanów wyjeżdżało do Argentyny. Byli oni pierwszymi misjonarzami salezjańskimi.

Wspomnienia Biograficzne relacjonują ten moment w sposób poetycki: „Była godzina czwarta i rozlegały się pierwsze dźwięki dzwonów, gdy w domu rozległ się hałas z powodu głośnego trzaskania drzwi i okien. Wzmógł się tak silny wiatr, że wydawało się, iż chce włamać on się do Oratorium. Być może był to przypadek, ale faktem jest, że podobny wiatr wiał w godzinie wmurowania kamienia węgielnego pod kościół Maryi Wspomożycielki; podobny wiatr powtórzył się też przy konsekracji sanktuarium”.

W Bazylice było tłoczno. Ksiądz Bosko wszedł na ambonę. „Na jego pojawienie się zapanowała w tym morzu ludzi głęboka cisza; drżenie wzruszenia przeszło przez wszystkich obecnych, którzy z zapałem przyjmowali jego słowa. Ilekroć wspominał bezpośrednio o Misjonarzach, jego głos się załamywał, aż niemal zamierał w ustach. Z wysiłkiem powstrzymywał łzy, ale też i zgromadzeni płakali”.

„Brakuje mi głosu, łzy dławią słowa. Mogę wam tylko powiedzieć, że jeśli w tej chwili moja dusza jest poruszona waszą wyprawą, to moje serce doznaje wielkiej pociechy widząc, jak nasze Zgromadzenie się umacnia; widząc, że w naszym niedostatku my również w tej chwili kładziemy nasz kamyk w wielkim gmachu Kościoła. Tak, idźcie odważnie, ale pamiętajcie, że jest tylko jeden Kościół, który rozciąga się na całą Europę i Amerykę i na cały świat, i przyjmuje mieszkańców wszystkich narodów, którzy chcą przyjść i schronić się w jego matczynych objęciach. Jako salezjanie, w jakkolwiek odległym zakątku świata się znajdziecie, nie zapominajcie, że tutaj we Włoszech macie Ojca, który kocha was w Panu, macie Zgromadzenie, które myśli o was, troszczy się o was i zawsze przyjmie was jako braci. Idźcie więc; czekają was różnego rodzaju trudy, wysiłki, niebezpieczeństwa; ale nie bójcie się, Bóg jest z wami. Pójdziecie, ale nie pójdziecie sami; wszyscy będą wam towarzyszyć. Żegnajcie! Być może wszyscy nie będziemy mogli się już widzieć na tej ziemi” (MB XI, 381-390).

Obejmując ich, ksiądz Bosko dał każdemu małą kartkę z dwudziestoma szczególnymi wskazówkami, jakby testament ojca dla dzieci, których być może już nigdy nie zobaczy. Zapisał je ołówkiem w swoim notesie podczas niedawnej podróży pociągiem.

Drzewo rośnie

25 września przeżywaliśmy ten moment łaski po raz 153. Dziś nazywają się Oscar, Sébastien, Jean-Marie, Tony, Carlos… Jest ich 25, są młodzi, przygotowani, ale noszą w oczach i sercach świadomość i odwagę pierwszych misjonarzy. Są oni przedstawicielami tego, o co prosiłem całą Rodzinę Salezjańską w tym sześcioleciu: odwagi, proroctwa i wierności.

Ksiądz Bosko wygłosił małe proroctwo: „Rozpoczynamy wielkie dzieło, nie dlatego, że mamy chęć lub przekonanie, że w ciągu kilku dni nawrócimy cały wszechświat, nie; ale kto wie, czy ta wyprawa nie będzie jak to małe ziarno, z którego wyrośnie wielka roślina? Kto wie, czy nie jest to jak ziarno prosa lub gorczycy, które dopiero co kiełkuje i nie będzie zdolne do czynienia wielkiego dobra? Kto wie, czy ta wyprawa nie obudzi w sercach wielu pragnienie poświęcenia się Bogu na misjach, dołączenia do nas i wzmocnienia naszych szeregów? Mam nadzieję, że tak. Widziałem ogromną liczbę tych, którzy prosili mnie o posłanie ich” (MB XI, 385).

’Być misjonarzem. Co to za słowo!” zaświadcza pewien salezjanin po czterdziestu latach życia misyjnego. „Starsza osoba powiedziała mi: 'Nie mów do mnie o Chrystusie; usiądź tu obok mnie, chcę poczuć twój zapach i jeśli to jest Jego zapach, to możesz mnie ochrzcić'”.

Piąta z rad księdza Bosko dla misjonarzy brzmiała: „Otoczcie szczególną opieką chorych, dzieci, starców i ubogich”.

Żyjemy w czasach, którym trzeba stawić czoła z odnowioną mentalnością, taką, która „umie pokonywać granice”. W świecie, w którym granice grożą coraz większym zamknięciem, proroctwo naszego życia polega także na tym: na pokazaniu, że dla nas nie ma granic. Jedyną rzeczami, które mamy jest Bóg, Ewangelia i misja.

Marzy mi się, aby powiedzieć dzisiaj i w nadchodzących latach, że „Salezjanie Księdza Bosko” oznaczają dla ludzi, którzy słyszą naszą nazwę, konsekrowanych nieco „szalonych”, to znaczy: „szalonych”, ponieważ kochamy młodych, zwłaszcza najuboższych, najbardziej opuszczonych i bezbronnych, z prawdziwie salezjańskim sercem. To wydaje mi się najpiękniejszą definicją, jaką można dziś podać o synach księdza Bosko. Jestem przekonany, że nasz Ojciec chciałby właśnie tego.

Wciąż wyruszają, by oddać swoje życie Bogu. Nie tylko w słowach. Zgromadzenie złożyło również ofiarę krwi. Motto kapłańskie, które męczennik ks. Rudolf Lunkenbein wybrał na swoje święcenia, brzmiało: „Przyszedłem służyć i oddać życie”. Podczas jego ostatniej wizyty w Niemczech w 1974 r. matka prosiła go o ostrożność, ponieważ poinformowano ją o ryzyku, na jakie narażony jest jej syn. Odpowiedział: „Mamo, dlaczego się martwisz? Nie ma nic piękniejszego niż umrzeć za sprawę Boga. To byłoby moje marzenie”.

Jestem głęboko przekonany, że nasza Rodzina musi w ciągu najbliższych sześciu lat podążać w kierunku większej uniwersalności, bez granic. Narody mają granice. Nasza hojność, która wspiera misję, nie może i nie powinna znać granic. Proroctwo, którego musimy być świadkami jako Zgromadzenie, nie obejmuje granic.

Jeden z misjonarzy opowiadał, jak odprawiał Mszę św. dla rdzennych górali w pobliżu Cochabamby w Boliwii. Był młodym księdzem i prawie nie znał języka Quechua, a na koniec, gdy szedł do domu, czuł, że to była porażka i nie udało mu się porozumieć. Ale pojawił się pewien stary chłop, ubrany ubogo, który podziękował młodemu misjonarzowi za przybycie.

Wtedy wykonał niesamowity ruch: „Zanim zdążę otworzyć usta, stary rolnik sięga do kieszeni swojego płaszcza i wyciąga dwie garście kolorowych płatków róż. Staje na palcach i gestami prosi mnie, abym mu pomógł, opuszczając głowę. Zrzuca więc płatki na moją głowę, a ja pozostaję bez słów. Ponownie grzebie w kieszeniach i udaje mu się wydobyć jeszcze dwie garście płatków. Powtarza ten gest, a zapas czerwonych, różowych i żółtych płatków róż wydaje się nie mieć końca. Po prostu stoję tam i pozwalam mu na to, patrząc na moje huaraches (skórzane sandały), mokre od moich łez i pokryte płatkami róż. W końcu odchodzi i zostaję sam. Sam na sam ze świeżym zapachem róż”. Mogę powiedzieć z doświadczenia, że miliony rodzin na całym świecie są przepełnione wdzięcznością wobec salezjanów, którzy stali się „Ewangelią” pośród nich.




List Rektor Major. Apel misyjny 2023

Wspominamy dzień, w którym 163 lata temu – 18 grudnia 1859 r. – Ksiądz Bosko założył nasze „Pobożne Towarzystwo św. Franciszka Salezego”. Od tego czasu nigdy nie przestało się ono rozprzestrzeniać. Dzięki naszym misjonarzom charyzmat Księdza Bosko jest dziś obecny w 134 krajach, a my przygotowujemy się do rozpoczęcia nowych obecności w Nigrze i Algierii. Już 6 następca Księdza Bosko, ks. Luigi Ricceri, przypomniał nam, że duch i zaangażowanie misyjne są nie tylko osobistym zainteresowaniem naszego założyciela, ale prawdziwym charisma fundationis, który przekazał nam i całej Rodzinie Salezjańskiej (ACG 267, s. 14). oto, dlaczego dzisiaj jest piękna okazja do tego, aby skierować do Was ten apel misyjny.

Podczas posłania pierwszej wyprawy misyjnej w 1875 r. Ksiądz Bosko wygłosił proroctwo: „…Kto wie, czy nie jest ten wyjazd i to niewiele jak ziarno, z którego musi wyrosnąć wielka roślina? Kto wie, czy ten wyjazd nie obudził w sercach wielu pragnienia poświęcenia się Bogu w misjach, stając się ciałem z nami i umacniając nasze szeregi? Mam taką nadzieję.” (MB Xi, 385). W rzeczywistości, pomimo faktu, że w 1875 r. było tylko 171 salezjanów (64 profesów wieczystych, w tym 49 kapłanów i 107 profesów czasowych) i 81 nowicjuszy, Ksiądz Bosko wysłał 11 salezjanów do Argentyny. W chwili jego śmierci było 773 salezjanów, z których 137 było misjonarzami wysłanymi przez samego Księdza Bosko w 11 ekspedycjach misyjnych.

Dzisiaj znajdujemy się w zupełnie innym kontekście niż czasy Księdza Bosko. Dzisiaj „misje” nie mogą być rozumiane tylko jako ruch w kierunku „ziem misyjnych”, jak to było kiedyś. Dzisiaj salezjańscy misjonarze pochodzą z pięciu kontynentów i są posyłani przez Przełożonego Generalnego na pięć kontynentów. W świecie, w którym granice są zagrożone coraz to większym zamknięciem, salezjańscy misjonarze są posłani nie tylko po to, aby odpowiedzieć na zapotrzebowanie na personel, ale przede wszystkim, aby dać świadectwo, że dla nas nie ma granic, aby przyczynić się do dialogu międzykulturowego, do inkulturacji wiary i naszego charyzmatu oraz do zainicjowania procesów, które mogą rodzić nowe powołania lokalne.

W moim pierwszym liście jako Przełożony Generalny wyraziłem przekonanie, że „wielkim bogactwem naszego Zgromadzenia jest właśnie jego zdolność misyjna” (ACG 419, s. 24). Jestem głęboko przekonany, że my, salezjanie, musimy dążyć do większej świadomości naszej międzynarodowości. A misyjna wielkoduszność współbraci jest proroczym świadectwem, że nasze Zgromadzenie nie ma granic.

Rzeczywiście, obecność misjonarzy w Inspektorii pomaga lepiej odzwierciedlić międzynarodowość naszego Zgromadzenia i zrozumieć, że charyzmat salezjański nie jest monochromatyczny i że różnice i wielokulturowość wzbogacają Inspektorię i całe nasze Zgromadzenie.

Przeciwnie, Inspektoria złożona wyłącznie ze współbraci tej samej kultury jest zagrożona zredukowaniem się do enklawy etnicznej, mniej wrażliwej na wyzwanie międzykulturowości i mniej zdolnej do spojrzenia poza granice własnego świata kulturowego. Dlatego wielokrotnie podkreślałem, że nie składamy profesji zakonnej dla kraju lub Inspektorii. Jesteśmy salezjanami Księdza Bosko w Zgromadzeniu i dla misji, tam gdzie jesteśmy najbardziej potrzebni i gdzie nasza posługa jest możliwa.

Już w 1972 r. nasza Specjalna Kapituła Generalna uznała odrodzenie misyjne za „termometr duszpasterskiej żywotności Zgromadzenia i skuteczny środek przeciwko niebezpieczeństwu zeświecczenia” (CGS, 296). Zdolność współbraci do przyjmowania i towarzyszenia nowym misjonarzom wysłanym do ich własnej Inspektorii jest także termometrem ich ducha misyjnego.

Dzięki duchowi misyjnemu w naszym Zgromadzeniu są jeszcze współbracia, którzy wyjeżdżają, aby ofiarować swoje życie Bogu jako misjonarze. Na mój apel z 18 grudnia 2021 r. 36 salezjanów odpowiedziało mi listem o swojej gotowości misyjnej. Po dokładnym rozeznaniu 25 osób zostało wybranych na członków 153 wyprawy misyjnej w tym roku. Pozostali kontynuują swoje rozeznanie. Dlatego w tym liście zachęcam was, drodzy Współbracia, do modlitwy i uważnego rozeznania, aby odkryć, czy Pan powołuje Was, w ramach naszego wspólnego powołania salezjańskiego, do bycia misjonarzami, do wyboru, które oznacza zaangażowanie na całe życie (ad vitam).

Zachęcam Inspektorów wraz z ich Delegatami ds. animacji misyjnej (DIAM), aby jako pierwsi pomagali współbraciom pielęgnować pragnienie misyjne i ułatwiali im rozeznanie, zachęcając ich, po osobistym dialogu, do oddania się do dyspozycji Przełożonego Generalnego, aby odpowiedzieć na potrzeby misyjne Zgromadzenia. Następnie Radca Generalny ds. Misji, w moim imieniu, będzie kontynuował rozeznanie, które doprowadzi do wyboru misjonarzy na 154 wyprawę misyjną, która odbędzie się, jeśli Bóg pozwoli, w niedzielę 24 września 2023 r., w Bazylice Maryi Wspomożycielki na Valdocco, tak jak to miało miejsce od czasów Księdza Bosko.

Dialog z Radcą Generalnym ds. Misji i wspólna refleksja w ramach Rady Generalnej pozwoli mi sprecyzować pilne potrzeby określone na rok 2023, do których chciałbym, aby wysłano znaczną liczbę współbraci:
• do RPA, Mozambiku i w odpowiedzi na nowe wyzwania kontynentu afrykańskiego;
• do Albanii, Kosowa, Słowenii i w odpowiedzi na nowe wyzwania Projektu Europa;
• do Azerbejdżanu, Bangladeszu, Nepalu, Mongolii i Jakucji;
• do naszych licznych obecności na wyspach Oceanii;
• w odpowiedzi na nowe wyzwania misyjne w Ameryce Łacińskiej oraz pośród Indian.

Pozdrawiam Was, drodzy Współbracia, bardzo serdecznie i pamiętam o Was przed Wspomożycielką i księdzem Bosko tu, na Valdocco.

Turyn Valdocco, 18 grudnia 2022 r.




List Rektor Major. Artemide ZATTI

„UWIERZYŁEM, OBIECAŁEM, OZDROWIAŁEM!”

Artemiusz Zatti: Ewangelia powołania i Kościółozdrowienia

„W
mozaice naszych świętych i błogosławionych, choć
dość bogato reprezentowanej – Założyciele,
Współzałożyciele, Generalni Przełożeni,
misjonarze, męczennicy, kapłani, młodzież – wciąż
brakowało cennej postaci koadiutora. Teraz i to się
realizuje”1
.

Tak
rozpoczął swój list z okazji beatyfikacji Artemiusza
Zattiego ksiądz Juan Edmundo Vecchi, ósmy następca
księdza Bosko.

Jeśli
w „mozaice naszych świętych” brakowało
jakiegoś kafelka, to dzisiaj ta mozaika ma szczególny
blask, ponieważ za kilka tygodni będzie nam dane przeżyć
wielki dar od Pana: zobaczymy, jak jeden z synów księdza
Bosko, salezjanin koadiutor, włoski emigrant do Argentyny i
pielęgniarz, zostanie kanonizowany przez papieża Franciszka
9 października 2022 r.

Artemiusz
Zatti będzie więc pierwszym
świętym nie-męczennikiem salezjańskim, który
zostanie kanonizowany.

Niewątpliwie kanonizacja pierwszego świętego
salezjanina i salezjanina koadiutora daje i będzie dawać
dopełnienie szeregu modeli duchowości salezjańskiej,
które Kościół oficjalnie ogłasza jako
takie.

Przywołuję
piękne osobiste świadectwo, pełne duchowej głębi
i wiary, złożone przez Artemiusz Zattiego w 1915 r. w
Viedmie, z okazji inauguracji pomnika pogrzebowego umieszczonego na
grobie księdza Evasio Garrone (1861-1911), zasłużonego
misjonarza salezjańskiego, uważanego przez Artemiusza za
wybitnego dobroczyńcę.

„To,
że czuję się dobrze, jestem zdrowy i w
stanie zrobić trochę dobrego dla mojego chorego bliźniego,
zawdzięczam księdzu doktorowi Garrone, który widząc,
że moje zdrowie pogarsza się z dnia na dzień z powodu
gruźlicy z częstym krwiopluciem, powiedział mi
stanowczo, że jeśli nie chcę skończyć jak
wielu innych, powinienem obiecać Maryi Wspomożycielce, że
zawsze będę przy jego boku, pomagając mu w opiece nad
chorymi, a on, powierzając się Maryi, mnie wyleczy.

UWIERZYŁEM,
bo wiedziałem, że Maryja Wspomożycielka pomagała
mu w widoczny sposób.

OBIECAŁEM,
bo zawsze moim pragnieniem było niesienie pomocy bliźniemu.
I Bóg wysłuchał swego sługi,

OZDROWIAŁEM.
[
Podpisano]
Artemiusz Zatti”.

Widzimy,
że życie salezjańskie Artemiusza Zattiego, według
tego świadectwa, opiera się na trzech czasownikach, które
świadczą o jego wielkodusznej i pewnej stałości.
Aby w pełni docenić dar świętości wielkiego
salezjańskiego koadiutora, chcemy oddać się refleksji
nad tymi trzema czasownikami i ich niezwykłymi, dobroczynnymi
owocami, aby głęboko dotknęły one pragnień,
marzeń i zobowiązań naszego Zgromadzenia i każdego
z nas oraz aby wspierały we wszystkich odnowioną i owocną
wierność charyzmatowi księdza Bosko.

Postać
Artemiusza Zattiego2

Artemiusz
Zatti urodził się w Boretto (Reggio Emilia) 12 grudnia 1880
roku jako syn Albiny Vecchi i Luigiego Zattiego. Chłopska
rodzina wychowała go do ubogiego i pracowitego życia,
oświeconego prostą, nieskomplikowaną i solidną
wiarą, która kieruje i karmi życie.

W
wieku dziewięciu lat Artemiusz, aby mieć swój wkład
w rodzinne finanse, pracuje jako robotnik rolny u zamożnej
rodziny.

W
1897 roku rodzina Zatti emigruje do Argentyny i osiedla się w
Bahia Blanca. Artemiusz przybywa do tego miasta w wieku siedemnastu
lat i w rodzinnym środowisku szybko uczy się stawiać
czoła trudom pracy i odpowiedzialności. Znajduje pracę
w cegielni, a jednocześnie pielęgnuje i dojrzewa w
głębokiej relacji z Bogiem, pod okiem salezjanina ks. Carlo
Cavalli, swojego proboszcza i przewodnika duchowego. Artemiusz
znajduje w nim prawdziwego przyjaciela, mądrego spowiednika oraz
autentycznego i doświadczonego przewodnika duchowego, który
uczy go codziennego rytmu modlitwy i cotygodniowego życia
sakramentalnego. Z o. Cavallim nawiązuje relację opartą na
duchowości i współpracy3
. W bibliotece swojego proboszcza ma okazję przeczytać
biografię księdza Bosko, która go fascynuje. Był
to prawdziwy początek jego salezjańskiego powołania.

W
1900 roku, mając już 20 lat, Artemiusz, za zachętą
ks. Cavalliego, prosi o wstąpienie do aspirantatu salezjańskiego
w Bernal, miasteczku położonym w pobliżu Buenos Aires.

Jednak
w 1902 roku, tuż przed wstąpieniem do nowicjatu, Artemiusz
zapada na gruźlicę. Don Vecchi wspomina w swoim liście:
„Przełożeni pewni, że jest osobą
odpowiedzialną, powierzyli mu opiekę nad młodym
księdzem chorym na gruźlicę. Zatti wykonał
zadanie należycie, jednak później sam zachorował
na tę samą chorobę”4
.

Poważnie
chory, wraca
do Bahía Blanca, a
ks. Cavalli wysyła go do Viedmy, powierzając opiece
salezjanina ks. Evasio Garrone, biegłego – dzięki
wieloletniemu doświadczeniu – w sztuce lekarskiej i dyrektora
szpitala San José założonego przez Mons. Cagliero.

Uważam
za bardzo znamienny fakt, że Artemiusz w Viedmie spotyka
Zefirino Namuncurá – obecnie błogosławionego –
pochodzącego z Buenos Aires i podobnie jak on cierpiącego
na gruźlicę. Obaj, choć w różnym wieku,
żyją w przyjaznych stosunkach aż do momentu, gdy
Zefferino wyjeżdża w 1904 roku do Włoch wraz z Mons.
Giovannim Cagliero.

Po
dwóch latach nieskutecznego leczenia w Viedmie, ks. Garrone
zachęca Artemiusza, aby poprosił o uzdrowienie za
wstawiennictwem Najświętszej Dziewicy, ślubując,
że poświęci całe swoje życie opiece nad
chorymi. Po złożeniu ślubu z żywą wiarą
Artemiusz zostaje uzdrowiony i w 1906 roku rozpoczyna nowicjat.

Ze
względu na ryzyko związane z dotychczasowym stanem zdrowia
Artemiusz musi zrezygnować z zamiaru zostania kapłanem i 11
stycznia 1908 r. składa profesję jako koadiutor wśród
salezjanów księdza Bosko. Fakt ten przyczynia się do
pogłębienia wiary Artemiusz. W rzeczy samej nie porzuca on
swojego pragnienia bycia księdzem salezjaninem i nadal myśli
o powołaniu kapłańskim w Zgromadzeniu Salezjańskim,
zwłaszcza gdy jego zdrowie zdaje się ulegać poprawie.
Dlatego „wzruszające jest to niezachwiane przywiązanie
do swojego powołania, przejawiającego się nawet wtedy,
gdy choroba zdawała się absolutnie wykluczać tę
drogę. I tak czytamy w liście do rodziców 7 sierpnia
1902 roku: „Informuję Was, iż nie tylko ja, ale i moi
przełożeni pragnęli, abym włożył święty
habit; jednak istnieje pewien artykuł Świętej Reguły,
który mówi, że ten, kto ma najmniejsze problemy ze
zdrowiem, nie może przyjąć habitu. Zatem jeśli
Bóg do tej pory nie uznał mnie za godnego habitu, to ufam
w Wasze modlitwy, że wkrótce mnie uzdrowi i tym samym
spełni moje pragnienia””5
.

W
końcu jednak przełożeni, biorąc pod uwagę
wszystkie okoliczności choroby, a także jego wiek (23-24
lata) zmuszeni byli zaproponować Zattiemu drogę salezjanina
koadiutora. Pewne jest, że „to właśnie do
całkowitego oddania się Bogu w życiu salezjańskim
dążył przede wszystkim Artemiusz”6
.

Nawet
w tym decydującym momencie swojego życia Zatti postępuje
w sposób dojrzały. Czytamy ponownie w liście ks.
Vecchiego: «Ksiądz? Koadiutor? On sam powiedział do
jednego ze współbraci: „Możesz służyć
Bogu albo jako ksiądz, albo jako koadiutor: w oczach Boga jedno
jest warte tyle samo co drugie, o ile przeżywasz je jako
powołanie z miłością”»7
.

11
lutego 1911 r. składa śluby wieczyste i w tym samym roku,
po śmierci o. Garrone, przejmuje po nim obowiązki najpierw
kierownika apteki przy szpitalu San José w Viedmie, a
następnie – od 1915 r. – dyrektora tegoż szpitala. Szpital
i apteka staną się polem działania Artemiusza.

Zatem
od 1915 r., przez 25 lat, z wielką energią, poświęceniem
i profesjonalizmem, Zatti jest duszą szpitala, który
jednak w 1941 r. musi zostać zburzony: przełożeni
salezjańscy postanowili przeznaczyć teren, dotychczas
zajmowany przez placówkę, na budowę rezydencji
biskupiej. Artemiusz bardzo cierpi na myśl o wyburzeniu, ale w
duchu posłuszeństwa przyjmuje decyzję i przenosi
chorych do pomieszczeń Szkoły Rolniczej Sant’Isidro, gdzie
tworzy nowy obiekt przeznaczony opiece i pomocy chorym i ubogim.

Po
kolejnych latach intensywnej pracy, wolny już od obowiązków
związanych z zarządzaniem placówką, w 1950 r.,
po upadku podczas remontu, badania kliniczne wykazały guz
wątroby, którego leczenie okazało się
bezskuteczne. Akceptuje i świadomie przeżywa rozwój
choroby. Nawet sam przygotowuje dla lekarza własny akt zgonu!
Nie brakuje cierpienia, jednak przygotowany na spotkanie z Panem
Artemiusz spędza ostatnie miesiące w oczekiwaniu na ten
moment. Sam mówi: „50 lat temu przyszedłem tu, żeby
umrzeć i doszedłem tak daleko, czego więcej mógłbym
chcieć? Z drugiej strony, całe życie przygotowywałem
się do tej chwili…”.8

Umiera
15 marca 1951 r. Na tę wiadomość mieszkańcy całej
Viedmy mobilizują się do złożenia hołdu
wdzięczności salezjaninowi, który całe swoje
życie poświęcił chorym, zwłaszcza
najuboższym. W istocie „cała Viedma pożegnała
„krewnego
wszystkich ubogich”
,
jak go od dawna nazywano; tego, który był zawsze do
dyspozycji, aby przyjąć szczególnie chorych i ludzi
z dalekich okolic; tego, który mógł wejść
do najbardziej dwuznacznych domów o każdej porze dnia i
nocy, nie wywołując najmniejszych podejrzeń; który,
choć zawsze „na minusie”, utrzymywał szczególne
relacje z miejskimi instytucjami finansowymi, zawsze otwartymi na
przyjaźń i hojną współpracę z
personelem medycznym miasteczka”9.

Pogrzeb,
w którym tłumnie uczestniczyła ludność,
potwierdza opinię świętości otaczającą
Artemiusza Zattiego, co spowodowało otwarcie procesu
diecezjalnego w Viedmie (22 marca 1980). 7 lipca 1997 r. Zatti
zostaje uznany czcigodnym sługą Bożym, a 14 kwietnia
2002 r. ogłoszony błogosławionym przez św. Jana
Pawła II.

Pedagogia
Boża w świętych

Do
głębszego poznania postaci Artemiusza Zattiego, cenną
wydaje się teologiczna zasada, pełna znaczeń i
powtarzana przez Hansa Ursa von Balthasara:

„Tylko
obraz [Jezusa], który Duch Święty przedstawia
Kościołowi, był w stanie, na przestrzeni tysiącleci
historii, przemienić grzesznych ludzi w świętych.
Właśnie tym kryterium mocy przemiany należy mierzyć
wartość interpretacji Jezusa, która pragnie
przekazać nam Jego poznanie”10
.

Tymi
słowami Balthasar podkreśla dowód, który
zawsze towarzyszył historii Kościoła: działanie
Ducha objawia się jako przemieniająca moc w życiu
człowieka, świadcząc o odwiecznej aktualności i
żywotności Ewangelii. W ten sposób dobra nowina
niesiona przez Jezusa nadal żyje i rozprzestrzenia się
zgodnie z zasadą Wcielenia, a przede wszystkim w ciele i w życiu
świętych, dzięki ich głębokiej zgodzie na
działanie Ducha, Wielkanoc rozświetla się w
historycznej aktualności coraz to nowego tu
i
teraz,
gdzie
dojrzewają cuda, które potwierdzają wiarę
Kościoła.

Święci
są więc urzeczywistnieniem Ducha, który z prostotą
przemienionego życia ofiarowuje precyzyjne rysy Syna, darowane
przez Ojca trudom świata, w czasie i w miejscu, którym
potrzebne jest zbawienie i nadzieja.

Jeśli
Bóg prowadzi swój Kościół poprzez
posłuszne życie swoich najbardziej potulnych i
najśmielszych dzieci, w życiu każdego z nich musi
przede wszystkim rozbłysnąć odbicie Ewangelii,
przekształcając zwykłą
biografię w hagiografię,
a
następnie musimy rozpoznać nasiona paschalne, zdolne do
zapoczątkowania odnowionych dróg eklezjalnych w Ludzie
Bożym.

Artemiusz
Zatti potwierdza tę regułę świętości:
hagiografia jest światłem Ducha wyzwolonym przez prostotę
jego biografii, tak przekonującej, ponieważ naznaczonej
pełnią człowieczeństwa, i na tyle zaskakującej,
że wskazuje „nowe niebo i nową ziemię” (Ap
21,
1); w ten sposób ziarna paschalne, rzucone przez życie
tego salezjańskiego koadiutora na pole świata,
przekształciły miejsca cierpienia – szpitale w San José
i Sant’Isidro – w niezwykle promienne miejsca, w których
rozkwita chrześcijańska nadzieja. „Była to
aktywna obecność w sferze społecznej, całkowicie
ożywiona miłością Chrystusa, napędzająca
go wewnętrznie”11
.

Można
więc rozważać dar, jaki Duch Święty daje
światu, Kościołowi, Rodzinie Salezjańskiej
poprzez świętość Zattiego, zatrzymując się
najpierw nad świetlistością jego biografii – Ewangelii
w pełni wcielonej, jego powołania, zaufania i poświęcenia
– aby następnie rozważyć paschalną siłę
jego apostolstwa, dzięki której w jego szpitalach powstał
Kościół opieki, bliskości, zbawienia,
odkupienia, aby karmić wiarę ludu Bożego.

Jeśli
chcemy w sposób zwięzły wyrazić tajemnicę,
która inspirowała i kierowała życiem Artemiusza
Zattiego, jego krokami, pracą, zobowiązaniami, radością,
łzami…, to słowa ks. Vecchiego w tym sensie są
wyczerpujące: „Podążać
za Jezusem, z księdzem Bosko i jak ksiądz Bosko, wszędzie
i
zawsze”12
.

1.
CZŁOWIEK EWANGELII

1.1
Ewangelia powołania: „Uwierzyłem”.

Historia
Artemiusza Zattiego uderza przede wszystkim wyjątkowością
jego powołania. Powołanie świetliste, bo oczyszczone
przez tajemniczą pedagogię Bożą, która
przejawia się w jego życiu poprzez mediacje oraz różne,
trudne sytuacje. Życie chrześcijańskie jest wspólnym
oddechem rodziny Artemiusza, która odczytuje wszystko w
świetle tajemnicy Boga; to właśnie pobyt w drugiej
ojczyźnie – Argentynie, do której emigrują, pokaże
zakorzenienie Zattich w nadzwyczajnej wierze. Kard. Cagliero pisze:

„Nasi
rodacy, nawet ci, którzy należą do najbardziej
religijnych Włochów, wydają się zmieniać
swoją naturę, kiedy tu przyjeżdżają.
Nieumiarkowane zamiłowanie do pracy, obojętność
religijna panująca w tych krajach, bardzo częste złe
przykłady […] wywołują niesłychaną
przemianę w duchu i sercu naszych dobrych rolników i
rzemieślników, którzy w zamian za kilka
zarobionych monet tracą wiarę, moralność i
religię”13
.

Rodzina
Zattich nie ulegnie wpływom otoczenia, odznaczając się,
przeciwnie, żarliwą, jawną, odważną praktyką
religijną, wolną od ludzkiego poklasku; a Artemiusz nadal
będzie pielęgnował w rodzinie intensywną więź
z Bogiem, opartą na modlitwie, pracowitości, prawości.
I tak

„wszystko
skłania do przekonania […], że formacja religijna, którą
Sługa Boży otrzymał w dzieciństwie i we wczesnej
młodości […], musiała być uprzywilejowana i
taka, by wyjaśnić postawy duchowe, które zachował
przez całe życie”14
.

Doświadczenie
Artemiusza odzwierciedla świetlistą dyskrecję
«”wysokiej miary” zwyczajnego życia
chrześcijańskiego”» (Novo
Millennio Ineunte
,
31), owoc wyłącznego zakorzenienia w Bogu, wiary
przeżywanej jako odważne i promienne posłuszeństwo,
ponieważ jest ono wolne, radosne i owocne.

Kiedy
salezjanin ks. Cavalli, proboszcz Artemiusza i jego przewodnik na
drogach Ducha, będzie musiał poprzeć jego ostateczny
wybór ścieżki życiowej, rozeznanie będzie
trzeźwe i jasne: zauważy wówczas, że wezwanie
do całkowitego oddania się Bogu, jako kapłan,
rozbrzmiewa w sercu tego młodego człowieka w sposób
całkowity i czysty, nieskażony poszukiwaniem siebie i
własnego interesu, ale rozpalony pragnieniem służenia
Ewangelii Królestwa.

A
Bóg, z powodu szczególnej gotowości Artemiusza do
darowania siebie, nie ogranicza się do powołania, ale może
przejawić się w niezaprzeczalnym znaku swojej obecności:
krzyżu swojego Syna. W ten sposób w samym sercu
rozeznania powołania tego młodego człowieka,
pragnącego zostać księdzem, staje się
rozpoznawalna pieczęć Bożego upodobania: Artemiusz,
przyjęty w Bernal jako aspirant, zostaje poproszony o wykonanie
ryzykownej posługi, opieki nad księdzem chorym na gruźlicę
– o czym była mowa wcześniej. Służba pełniona
bez kalkulacji doprowadza Artemiusza do zachorowania na dolegliwość,
która będzie wymagała poświęcenia jego
marzeń o powołaniu: Zatti będzie salezjaninem, ale nie
księdzem.

Tutaj
rozpoznajemy moc Ewangelii bezwarunkowo przyjętej w życiu
świętych; moc, która wywołuje jasną
odpowiedź powołaniową, ponieważ jest ona
strzeżona przez serce, któremu nie tylko obce jest zło
– co jest podstawowym warunkiem wysłuchania głosu Boga –
ale także, które zdolne jest do wolności w
odniesieniu do dobra, co jest podstawowym warunkiem mocnej jak skała
wiary w Boski Absolut.

Idąc
w świetlistych ciemnościach wiary, Artemiusz poświęca
pragnienie służenia Kościołowi w ministerialnej
formie kapłaństwa, przyjmując jednocześnie jego
istotę według Chrystusa, „który przez Ducha
wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną
ofiarę” (Hbr
9,14).

Cechy
Ewangelii powołania są zatem rozpoznawalne, w sposób
nieusuwalny, w ofiarowaniu siebie, co przypieczętowuje początek
życia salezjańskiego Zattiego na długo przed
ukoronowaniem jego pełni.

A
wierność świeckiej formie życia salezjańskiego,
przyjęta z czystej miłości do Boga, będzie pełna
i świadoma, daleka od jakiegokolwiek żalu, rozwijająca
się w przekonującej i zadowolonej egzystencji.

To
jest Ewangelia powołania, dobra nowina o wezwaniu Boga
przeznaczonym indywidualnie dla każdego z Jego dzieci, wezwaniu,
którego zakres, powody, cel, konkretne spełnienie zna
tylko Bóg. Wezwanie, które staje się dostrzegalne
tylko w czystym odwzajemnianiu miłości, która z
kolei „chce pozbyć się najgroźniejszego
przeciwnika: własnej wolności wyboru”. Każda
prawdziwa miłość ma zatem wewnętrzną formę
ślubu: wiąże się z przedmiotem miłości,
z powodem miłości i w duchu miłości”15
.

Ewangelia
powołania
,
w świętości Zattiego, jest ewangelią czystej
wiary: dobrą nowiną o zdrowym oddechu serca, które
delektuje się wolnością będąc posłusznym
Bożemu planowi, strażnikowi tajemnicy każdego życia
powołanego do bycia owocującą gałązką
prawdziwego Szczepu Winnego, powierzonego mądrości „Tego,
który uprawia winnicę” (J
15,
1).

W
ten sposób świętość Artemiusza Zattiego
wywołuje lęk powołaniowy naszych czasów, lęk,
który ściska serce w nieufności przed tajemnicą
Boga. Ewangelia
powołania
głoszona
przez życie tego salezjańskiego świętego
koadiutora pokazuje, że tylko odpowiadając na marzenie Boga
można, w każdym wieku i w każdej sytuacji,
przezwyciężyć paraliż ego, ubóstwo jego
spojrzenia i środków, ciasnotę jego niepewności
i lęku.

Kiedy
ksiądz Garrone – sam salezjanin o wybitnych cnotach, a także
o wielkich kompetencjach medycznych, nabytych dzięki
wielkodusznej służbie chorym – nakłonił
Artemiusza, chorego na gruźlicę, do wyproszenia łaski
uzdrowienia za wstawiennictwem Maryi Dziewicy, ślubując
poświęcenie swojego życia chorym, wiara Zattiego
objawiła się w dobry sposób: prosta,
bezinteresowna, bez zastrzeżeń, zamknięta w jednym
słowie: „Uwierzyłem!”.

„Uwierzyłem”,
czyli stan, w którym wystarczy jedno słowo, by powiedzieć
wiara, bo wiara jest czysta; i tylko ta wiara jest powołaniowo
wielkoduszna, ze względu na lekkość swojej czystości,
która „dodaje skrzydeł sercu, a nie zakłada
łańcuchy na nogi”.

Świętość
Artemiusza Zattiego dociera do naszych czasami zmęczonych i
ponurych dróg powołaniowych z powalającą siłą
słowa „uwierzyłem”, które nigdy nie
zawiodło: teraźniejszość
wiary,
która rozciąga się na całe życie i czyni
je wiarygodnym. Jego wiara była wiarą w ciągłym
zjednoczeniu z Bogiem
.
W zebranych świadectwach bp M. Pérez wyraził to w
ten sposób: „Odniosłem wrażenie człowieka
zjednoczonego z Panem. Modlitwa była jak oddech jego duszy, całe
jego zachowanie świadczyło o tym, że żył w
pełni pierwszym przykazaniem Bożym: kochał Boga całym
swoim sercem, całym swoim umysłem i całą swoją
duszą”16
.

Jesteśmy
wezwani do docenienia wartości świadectwa Zattiego, aby
odnowić żarliwość naszego duszpasterstwa powołań
i dać młodym ludziom przykład życia, które
solidność wiary czyni pełnym, prostym, odważnym,
dzięki mocy Ducha i uległości powołanych.

1.2
Ewangelia zaufania: „Obiecałem”

Ewangelia
powołania,
której
Zatti
daje świadectwo, ożywia drugi czasownik o fundamentalnym
znaczeniu: obiecywać.

Często
doświadcza się dziś słabości ludzkich
obietnic, obawia się ich zawodności, zauważa się
brak ich stateczności: stąd zima powołaniowa, która
dotyka rodziny, Zgromadzenia w wielu częściach świata,
Kościół, i która sprawia, że pilne staje
się głoszenie Ewangelii o Bożym wezwaniu i odpowiedzi
wierzącego.

Von
Balthasar, zastanawiając się nad istotą powołania,
owocem autentycznej wiary, pisze: „Nie ma kroczenia ku miłości
bez przynajmniej odrobiny tego gestu
oddania się
.
[…] [Miłość] chce się definitywnie poddać,
oddać, powierzyć, zamknąć. Chce raz na zawsze
powierzyć ukochanemu swoją swobodę przemieszczania
się, podarować mu dowód miłości. Gdy tylko
miłość prawdziwie budzi się do życia, chwila
doczesna chce być
pokonana w formie wieczności
.
Miłość ograniczona czasem, miłość z
przerwami nigdy nie jest prawdziwą miłością”17
.

Artemiusz
Zatti, nawet w młodym wieku i w chwili wielkiej próby,
czuje wezwanie do pełni poświęcenia się w
nieodwołalnej i radykalnej obietnicy; kiedy w dojrzałym
wieku, dając świadectwo wdzięczności Ojcu Evasio
Garrone, swemu dobroczyńcy, Zatti wspomni początki własnej
drogi konsekracji, będzie mógł w lapidarny sposób
przedstawić serce swej młodzieńczej odpowiedzi na
wezwanie Pana: „Uwierzyłem, obiecałem”.

Obiecałem”
Zattiego podąża za jego „uwierzyłem”,
ale
także kształtuje jego radykalność oraz ludzką
i chrześcijańską wartość. Artemiusz wierzy,
bo obiecuje, a nie tylko obiecuje, bo wierzy: widzimy w nim
realizację regułę wiary, która, jeśli nie
może liczyć na gotowość do obietnicy, do oddania
siebie, popada w interes duchowy, opatrzność i religijny
kontrakt.

Zatti
nie czeka na gwarancje, aby zaryzykować swoje życie, nie
prosi o prawo do otrzymania „stokroć tyle w tym życiu”
jako warunku zarzucenia sieci; wręcz przeciwnie „chętnie
ofiarował się, aby pomóc księdzu, który
był chory na gruźlicę i zaraził się chorobą:
nie wypowiedział słowa skargi, przyjął chorobę
jako dar od Boga i poniósł jej konsekwencje z męstwem
i spokojem”18
.

W
ten sposób hojność Artemiusza zostaje opłacona
jeszcze przed profesją zakonną, a cena jest wysoka:
wyniszczająca choroba, rozbite marzenie o powołaniu,
dotkliwe cierpienie i – przede wszystkim – całkowita niepewność.
Ale na skrzyżowaniu wiary i obietnicy Ewangelia powołania
realizuje w tym życiu, już od młodości, cuda
świętości.

Obietnica
Zattiego jest czysta, bezinteresowna, jak jego wiara, i jaśnieje
pełnią oddania się Bożemu planowi oraz hojnością
daru i samozobowiązania, które świadczą o
prawdziwej teologicznej głębi: Artemiusz czyni swoim życie
posłusznego Syna, który pozwala sobą całkowicie
rozporządzać przez miłość Ojca ku zbawieniu
świata.

Alfabet
powołania Zattiego jest równie głęboki, co
prosty i jasny: „Uwierzyłem, obiecałem. Zatti wierzył
i obiecał z ewangeliczną radykalnością, ponieważ
już wcześniej praktykował Mękę Pańską
jako regułę swojej wiary i poświęcenia, co ciągle
powtarzał w listach do rodziny: „Naszymi radościami są
krzyże, naszą pociechą są cierpienia, naszym
życiem są łzy, ale z wiecznie drogim i nieodłącznym
towarzyszem u boku, nadzieją dotarcia do pięknego raju,
kiedy nasza pielgrzymka na ziemi zostanie zakończona””19
.

Krzyż
jest regułą wiary i uczy, że wiara chrześcijańska
nie jest zwykłym poznaniem czegoś, ale powierzeniem się
Komuś, obiecując Mu nie coś, ale siebie. Ukształtowany
znaczeniem krzyża Artemiusz, jeszcze przed wejściem na
drogę życia zakonnego, nie obiecuje,
ale
obiecuje
siebie,
nie
składa
ślubu,
ale
oddaje
siebie w ślubie
i
w ten sposób odzwierciedla rysy Syna, który
„przychodząc na świat, […] powiedział: Nie
chciałeś ofiary, ani daru, lecz utworzyłeś mi
ciało. Nie znalazłeś upodobania w całopaleniach i
w ofierze za grzechy. Wtedy powiedziałem: Oto idę, aby –
zgodnie z tym, co napisano o Mnie w księdze – pełnić,
Boże, Twoją wolę.” (Hbr
10,
5-7).

I,
jeszcze pobierając nauki od Pana Jezusa, Zatti uczy się, że
radykalności obietnicy oddania siebie odpowiada rosnąca
śmiałość wiary. Ci, którzy oddają się
całkowicie Bogu, mogą zdać się na pewność
otrzymania od Niego wszystkiego, a Artemiusz nie ustaje w
przypominaniu nam o tym w swoich listach: „Radzę wam,
abyście nie bali się ani nie wstydzili prosić o łaski.
Proście, a otrzymacie; a im więcej będziecie prosić,
tym więcej otrzymacie; bo kto prosi o wiele, otrzymuje wiele,
kto prosi o mało, otrzymuje mało, a kto nie prosi o nic,
nie otrzymuje niczego. […] Nie będę stał i wyliczał
łask, o które trzeba prosić; sami o tym wiecie.
Podkreślę tylko jedną: a mianowicie, abyśmy
wszyscy mogli kochać i służyć Bogu na tym, a
potem cieszyć się Nim w przyszłym świecie”20
.

1.3
Ewangelia poświęcenia: „Ozdrowiałem”

„Ozdrowiałem”
to czasownik, którym Zatti pieczętuje wydarzenie, które
wprowadza go w życie salezjańskie.

Co
to znaczy „ozdrowiałem„?
Z pewnością gruźlica, która podkopała jego
zdrowie, została pokonana przez Zattiego i to w sposób,
który zaskoczył lekarzy: „W procesie w Viedmie sąd
zastanawia się, czy uzdrowienie to było cudowne. Z tego co
wiemy, aby nazwać je w ten sposób zabrakło elementu
natychmiastowości, jednak według lekarzy […], którzy
dobrze znali Zattiego aż do jego śmierci, było to
nadzwyczajne ze względu na rzadkość i nieskuteczność
ówczesnych kuracji, ciągłość w procesie
ozdrowienia i ponadprzeciętną tężyznę
fizyczną, którą potem Sługa Boży zawsze
się cieszył, pomimo swego trudnego życia. Interwencja
Matki Bożej wydaje się niezaprzeczalna, niezależnie od
tego, czy był to cud, czy nadzwyczajna łaska”21
.

Palec
Boży działał jednak na swój szczególny
sposób: nie usunął zła, przywracając życie
Artemiuszowi do stanu sprzed choroby ani nie rozwikłał
tajemnicy typowej dla każdego boskiego planu i każdej
ludzkiej egzystencji. Dlatego, jak wiemy, „przełożeni,
mimo poprawy zdrowia Sługi Bożego, nie byli w pełni
przekonani o jego przyszłych możliwościach”.
Gruźlica, w tamtych czasach, nigdy nie dawała pewności
wyzdrowienia i ostatecznego wyleczenia; program
studiów,
które Sługa Boży musiałby podjąć, i
to w jego wieku (23-24 lata), był jeszcze długi i z
pewnością nie był odpowiedni dla chorego na gruźlicę.
On natomiast podjął już pracę w aptece, w
zawodzie odpowiednim dla osoby świeckiej i wszystko każe
sądzić, że z powodzeniem i obopólnym
zadowoleniem. Być może ojciec Garrone wywierał pewien
nacisk, aby go zatrzymać przy sobie w pracy. Przełożeni,
biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności, musieli
więc zaproponować Słudze Bożemu – który
z pewnością, na podstawie wszystkiego, co wynika z jego
pism – postanowił opuścić świat i poświęcić
się Bogu – aby został salezjaninem zakonnym, ale jako
koadiutor (brat świecki): rozwiązanie to wydawało się
najbardziej rozsądne ze względu na jego wciąż
niepewne zdrowie, praca wymagała mniej wysiłku niż
długi okres intensywnych studiów „22
.

Tajemnica
Boga pogłębia się wraz z uzdrowieniem, a wiara
Artemiusza zostaje poddana oczyszczeniu być może bardziej
dotkliwie niż w przypadku choroby, a mianowicie poprzez
wyrzeczenie się rodzaju powołania. W ten sposób
Artemiusz zostaje poprowadzony do pogłębienia drogi
oczyszczenia, której wymaga od niego Bóg: wyzwolenie z
choroby nie jest odzyskaniem sił, które pozwalają
przedsiębiorczemu młodzieńcowi „ponownie wziąć
życie w swoje ręce”. Uzdrowienie, na swój
sposób, jest pustynią nowego ubóstwa, aby życie
Zattiego mogło być wolną przestrzenią dla Boga, w
radykalności nowego oddania się.

Bóg
uzdrawia Artemiusza z gruźlicy, aby odnowić w nim cud
ocalenia od przywiązania do siebie, oderwania nawet od własnych
planów czynienia dobra: „Należy sądzić, że
porzucenie dążenia do kapłaństwa było dla
Sługi Bożego wielkim cierpieniem duchowym, tak wielki był
rozmach i duch ofiary, z jakim podjął drogę do tego
celu. Jednak cudowne i świadczące o niezwykłej sile
ducha jest to, że nigdy nie padają słowa skargi czy
nawet żalu lub tęsknoty […] w związku z taką
zmianą perspektywy jego życia”23
.

„Ozdrowiałem”
jest wówczas głosem spójności w alfabecie
powołania Zattiego. Kiedy Bóg wzywa, a Jego stworzenie
odpowiada, Duch nie ogranicza się do naprawy ludzkiej
niepewności, ale wypełnia Boże marzenie „Oto
wszystko czynię nowe” (Ap
21,
5). Tak więc, jeśli choroba skłania serce ludzkie do
wycofania się w głąb siebie, to wiara i obietnice
Zattiego, karmione miłością do Pana Jezusa i Krzyża,
rodzą prawdziwe zdrowie: większe zapomnienie o sobie i
bezwarunkową uległość wobec Boga, co prowadzi go
do bycia pokornym apostołem najuboższych, chorych, a wśród
nich do stania się apostołem najtrudniejszych przypadków,
krótko mówiąc, opuszczonych i odrzuconych tego
świata.

Artemiusz
odrodzony w większym ubóstwie jest bardziej poddany, w
pełnym i działającym zaufaniu planowi Ojca: „Ex
auditu
mogę
powiedzieć, że [w życiu Sługi Bożego] była
ogólna wola, aby Bóg był uwielbiony. Na ile go
znałem, mogę zapewnić, że żył na chwałę
Boga”24
.

Podporządkowanie
wszystkiego chwale Bożej i wyrzeczenie się własnych
poglądów – w tym swoich planów na czynienie
dobra – aby iść za mądrością Bożą,
która jako jedyna realizuje pełnię Miłości,
będzie istotne nie tylko dla doświadczenia duchowego tego
niezwykłego salezjanina, ale także dla pedagogiki
cierpienia,
którą
będzie praktykować ze względu na specyfikę swojej
misji.

W
„Ozdrowiałem” Zattiego dokonuje się nie tylko
łaska, ale i szkoła, i obie są kształtowane przez
palec Boży dla dobra braci: wolny od choroby Artemiusz będzie
służyć chorym przez całe życie, po przejściu
przez prawdziwe
uzdrowienie,
które
uczyni go prawdziwym lekarzem
istot,
nad którymi będzie się pochylał.

„Często
czynił znak Krzyża Świętego i prosił
chorych, aby go czynili, uwielbiał uczyć go dzieci. U niego
wiara i medycyna tworzyły symbiozę: bez wiary nie leczył,
ani nie leczył bez medycyny. Nie widział też
dychotomii między duszą a ciałem: człowiek był
jednością, a on leczył tego człowieka, czyli
ciało i duszę”25
.

Tylko
dlatego, że prowadzony przez rękę Boga, aby
doświadczyć uzdrowienia jako umierania dla samego siebie,
Zatti może stać się bliski chorym z lekarstwem
Wcielonej i Ukrzyżowanej Miłości, dozując
pocieszenie, światło i nadzieję.

2.
ŚWIADEK PASCHY

Jeśli
w życiu Zattiego – ze względu na sposób, w
jaki dotarło do niego Boże powołanie – Ewangelia
powołania
jaśnieje
w oryginalnej i bardzo aktualnej formie, to jego apostolski siew
spełnia się jako sztuka opieki w świetle Paschy.

Spójność
paschalna jest regułą wierności każdego
apostolstwa chrześcijańskiego: u świętych
praktyka tej reguły osiąga światłość,
wnosząc życie Boże w trud ludzi, historię, świat,
budując w ten sposób Kościół.

Zatti
praktykował z żarliwością paschalną trud
ludzkiego cierpienia i w ten sposób zbudował Kościół
jako prawdziwy szpital polowy (co powtarza dziś papież
Franciszek), właśnie poprzez przekształcenie dwóch
szpitali powstałych „na końcu świata” w żywe
komórki Kościoła.

Szpitale,
najpierw ten San José, a potem Sant’Isidro, były, między
końcem XIX a pierwszymi dekadami XX wieku, cennym i wyjątkowym
źródłem opieki medycznej dla ubogich z Viedmy oraz
regionu Rio Negro: heroizm Zattiego uczynił z nich miejsca
promieniowania Bożej miłości, gdzie opieka zdrowotna
staje się doświadczeniem zbawienia.

Zatti
przeżył swoje życie zgodnie z przypowieścią
o dobrym Samarytaninie. Samarytanin to Chrystus, Bóg bliski (w
swoim Umiłowanym Synu), który nie zna obojętności
ani pogardy, ale już na samym początku ofiarowuje się,
by przez bliskość miłości uzdrowić nawet
ostatniego ze swoich synów i córek, by zło
historii nie skazało żadnego z tych maluczkich na zgubę
poza Jerozolimą.

Oto
Boży cud: na tym skrawku patagońskiej ziemi, gdzie płynie
życie Zattiego, ożyła jedna z kart Ewangelii. Dobry
Samarytanin znalazł oblicze, ręce i pasję przede
wszystkim dla maluczkich, biednych, grzeszników, ostatnich. W
ten sposób szpital stał się Gospodą Ojca, stał
się znakiem Kościoła, który chciał być
bogaty w dary człowieczeństwa i Łaski, miejscem
zamieszkania przykazania Miłości Boga i Bliźniego,
miejscem zdrowia jako zadatku Zbawienia.

Istnieją
liczni świadkowie, którzy pozwalają nam kontemplować
doświadczenie Kościoła dostępnego w tym szpitalu
polowym, ożywionego przez rozpalone serce Zattiego: dzięki
przekazaniu im słowa, wyłania się ponownie urok
Artemiusza zatroskanego o wyleczenie tych, którzy mu się
powierzyli, zarówno dzięki środkom sztuki medycznej,
jak i dzięki obecności, współczuciu, modlitwie
za wszystkich i ze wszystkimi oraz codziennemu wyrazowi wiary tego
pokornego Salezjanina. Wszystko to z pewnością okazało
się skuteczniejsze od wielu leków.

2.1.
Paschalna troska i służba (
diakonia)
zranionego życia

Tam,
gdzie jest świętość, Kościół się
rozprzestrzenia, a tam, gdzie buduje się Kościół
tam jest świętość. Ci, którzy spotkali
Zattiego, ci, którzy trafili do jego szpitala, doświadczyli
braterstwa i w tym braterstwie doświadczyli Kościoła.

Zatti
żywił – z ewangeliczną radykalnością –
pewność, że służba, która naznaczała
jego powołanie – diakonia

czyni wizerunek Kościoła wiarygodnym, rozpoznawalnym,
pełnym miłości. Drzwi służby przyciągają
ludzkie serce, zwłaszcza gdy jest ono doświadczone przez
życie i cierpienie, i otwiera je na doświadczenie spotkania
z Jezusem, prawdziwym Dobrym Samarytaninem; jak Zatti, który
robił wszystko, by żyć jak Dobry Samarytanin. „Szpital
i domy ubogich odwiedzane nocą i dniem, do których
jeździł rowerem, uważanym obecnie za zabytkowy element
miasta Viedma, wyznaczały granice jego misji. Żył
całkowitym oddaniem siebie Bogu i poświęceniem
wszystkich swoich sił dla dobra bliźniego”26
.

Zatti
stał się świadkiem służby i tak jak Jezus
poświęcił siebie do końca; zrealizował aż
do granic heroizmu, podążając śladami swojego
Pana, w pełni chrześcijańską donację i
diakonię.
Warto
podkreślić, przywołując zgodne słowa
świadków, niezwykłe cechy ewangelicznej diakonii
Zattiego:
uniwersalny charakter jego poświęcenia, całkowite
oddanie samego siebie, hojność zrodzona z bliskości z
Bogiem i posłuszeństwo Jemu, a wszystko to dokonane w Nim i
dla Niego.

To,
że służba Zattiego nie uznawała żadnych
wyjątków i nie miała żadnych preferencji co do
osób, jest oczywiste dla tych, którzy go znali: „Wiem,
że odwiedzał więzienie, aby opiekować się
chorymi. Wobec niedowiarków i wrogów Kościoła
był pomocny i pełen miłości. Pamiętam zdanie
pewnego lekarza, komentującego tytuł książki ojca
Entraigasa „Krewny wszystkich ubogich”, który mówił,
że powinno się go poprawić na „krewny wszystkich”
ze względu na poczucie sprawiedliwości, przez które
nie czynił on [Zatti] różnicy między tymi,
którzy go szukali”.27

Jeśli
w służbie i oddawaniu
samego siebie miało
miejsce ze strony Zattiego jakieś preferowanie kogokolwiek, to
było ono takie, jakiego uczył Dobry Pasterz, wrażliwe
przede wszystkim na los najbardziej poranionej i zagubionej owcy: „To
było jedno z upodobań [Zattiego], oddawanie się
całkowicie Bogu w tych pokornych, bezbronnych ludziach lub w
osobach z niedomaganiami tak odrażającymi, że kiedy
ktoś chciał wysłać je do hospicjum, ponieważ
spędziły w szpitalu San José wiele lat, odpowiadał,
że nie należy porzucać tych prawdziwych
„piorunochronów” szpitala”28
.

Zatti
ponadto służył całym sobą, zatracając
się w nieobliczalnej hojności, bez liczenia się z
formą jakże różnorodnej i gorliwej
działalności, nastawionej jedynie na odpowiadanie na prośby
wszystkich: „Ponieważ wszyscy byli świadomi jego
dobroci i jego dobrej woli w służeniu innym, wszyscy
zwracali się do niego w najróżniejszych sprawach.
[…] Dyrektorzy Domów Prowincjalnych pisali do niego o poradę
lekarską, kierowali do niego braci wymagających pomocy,
powierzali jego szpitalowi-ochronie posługujących, którzy
stali się niezdolni do pracy. Córki Maryi Wspomożycielki
tak, jak i Salezjanie, nie ustawały w proszeniu o przysługi.
Włoscy emigranci prosili o pomoc, kazali pisać do Włoch,
prosili o załatwianie ich spraw, ci, którzy doświadczyli
dobrej opieki w Szpitalu, jakby w wyrazie wdzięczności,
przysyłali krewnych i znajomych wymagających opieki ze
względu na szacunek, jakim darzyli jego sposób działania.
Władze cywilne często musiały zajmować się
osobami niepełnosprawnymi i zwracały się o pomoc do
Zattiego. Więźniowie i inne osoby, widząc, że
jest w dobrych stosunkach z władzami, polecali się mu, by
prosił o ułaskawienie dla nich lub rozwiązywał
ich problemy”29
.

Służba
Zattiego była zatem ciągła i bezinteresowna, i właśnie
dlatego nie ograniczała jej drażliwość,
niewdzięczność, brak odwzajemnienia czy uciążliwe
żądania: „U sługi Bożego troska o bliźniego
była nadzwyczajna w jego codziennej pracy; od rana do nocy żył
dla swoich ukochanych chorych. Okoliczności te mnożyły
się w nocy, kiedy to, o jakiejkolwiek godzinie by go nie
wzywano, przybywał natychmiast. […] wiem, że często
musiał znosić wygórowane wymagania niektórych
chorych, przesadne potrzeby, zachcianki, jak w przypadku […]
pacjentów z chorobami psychicznymi. Sługa Boży nigdy
nie tracił cierpliwości. Pamiętam, że widziałem
go niejednokrotnie, jak w złą pogodę, w zimno i
deszcz, podjeżdżał swoim rowerem, który nie był
wcale najnowszy, by opiekować się chorymi, poruszając
się po drogach często bardzo źle przejezdnych”30
.

Tym,
co głęboko naznaczyło diakonię
Zattiego,
służbę
wszystkim,
było przebywanie w towarzystwie Pana. Nikomu nie umykała
kompetencja tego wspaniałomyślnego pielęgniarza, ale
równie widoczne było jego wypełnianie misji z
Jezusem: „Bardzo konkretny fakt osobisty: gdy byłem
nowicjuszem, a potem początkującym księdzem,
przybywałem do Viedmy z powodu krost, które wychodziły
mi zwłaszcza na szyi i twarzy, a Sługa Boży zawsze
witał mnie z uśmiechem, leczył mnie, a kiedy
kauteryzował je gorącym narzędziem, nucił
Magnificat,
zachęcając mnie, bym ofiarował te cierpienia za świętą
wytrwałość w powołaniu”31
.

W
Zattim jaśniało posłuszeństwo Bogu i Jego
planowi, by służyć jako dusza pokorna i ufna, która
miała utulić w biednych i chorych poczucie opuszczenia
przez Boga. Wszystko znajdowało natchnienie w Bogu i wszystko
Zatti realizował zgodnie z Bożym nakazem, tak że
służba tego wielkiego Salezjanina była nieustanną
i fascynującą praktyką przykazania miłości:
on „kochał Boga ponad wszystko”. Dla niego wszystkie
rzeczy tej ziemi były przejściowe i wtórne. Dla mnie
Zatti był stały, niezachwiany w swojej miłości do
Boga i w swoim miłosierdziu. Nie tylko w aktach pobożności,
ale w całej służbie bliźniemu zawsze miał na
ustach imię Boga. Namawiał wszystkich bliskich do życia
w pobożności. Zatti był stale przykładem, a jego
pobożność była nadzwyczajna”32.

Diakonia
Zattiego jednak, jak to zawsze bywa u świętych, jest z
pewnością diakonią,
służbą
wykonywaną
w posłuszeństwie Bogu, ale przede wszystkim w imieniu Boga,
użyczając Bogu swojego oblicza, swojego serca, swoich rąk,
w pewności – będącej źródłem wielkiej
odwagi – bycia małym narzędziem Jego wielkiej Mocy i
Opatrzności. Zatti pracuje więc z niezwykłym
poświęceniem, ale z pełnym spokojem, ponieważ
wie, że to jego Pan działa w nim: „Zawsze miał
nadzieję i ufał Bogu. Pogoda ducha, z jaką pokonywał
trudności, była dowodem jego nadziei w Bogu. Zawsze mówił:
„Bóg o to zadba”, a mówił to z pełnym
zaufaniem i nadzieją”33
.

Zatti,
prawdziwy wierzący i człowiek, był „poruszony
miłosierdziem wobec bliźniego, ponieważ w każdym
chorym widział cierpiącego Chrystusa”. Tak wielka była
jego dobroć wobec chorych, że niczego im nie odmawiał”34
; „dla Sługi Bożego miłość przejawiała
się w miłosierdziu, z jakim pomagał „innym
Chrystusom”. W swoim ewangelicznym pojęciu, że
cokolwiek uczniowie uczynią bliźniemu, uczynią samemu
Chrystusowi, Sługa Boży zwykł zachowywać się
z miłością wobec wszystkich, nawet gdy byli
niewierzący lub obojętni”35
.

Tak
więc żyjąc na zewnątrz Kościołem
służby, zdolnym dotrzeć do swoich ubogich albo służąc
tym, którzy przybywali do jego szpitala – najpierw San José,
a potem Sant’Isidro – aby mogli tam spotkać się z
Bożą miłością, Zatti oddał całego
siebie Bogu, stając się sługą Pana, autentycznym
misjonarzem Kościoła w imię Pana Jezusa.

2.2
Braterstwo paschalne i komunia (
koinonia)
we wspólnym życiu

Świętość
Zattiego przenosi nas do serca Kościoła nie tylko ze
względu na wyjątkowość jego diakonii,
ale
także ze względu na jakość komunii, która
rozkwitła dzięki jego oddaniu się innym. O tym, czym
była komunia dla Zattiego, świadczą zarówno
świadectwa tych, którzy byli świadkami jego
działania, jak i sposób, w jaki przechodził przez
najbardziej trudne chwile, które naznaczyły jego życie.

Szczególnie
bolesne dla niego wydarzenie miało miejsce, kiedy jego
przełożeni opowiedzieli się za zburzeniem szpitala San
José, któremu Artemiusz poświęcił całą
swoją energię; w Viedmie brakowało pomieszczeń
dla episkopatu i aby zbudować odpowiednią rezydencję
biskupią, postanowiono zburzyć stary szpital, z obowiązkiem
przeniesienia wszystkich usług zdrowotnych do pomieszczeń
Szkoły Rolniczej w Sant’Isidro, miejsca, w którym
znajdowało się inne dzieło salezjańskie w
Viedmie.

Dla
Zattiego rozbiórka nie była zwykłą operacją
budowlaną, była próbą surową i niezwykle
dręczącą: przed jego oczami leżały nie tylko
gruzy starego szpitala, ale i wątpliwość, że wraz
z tymi murami runęło jego życie i tam też
skończyły się jego wyrzeczenia i niedostatki,
nieporozumienia i czuwania, bóle głowy i poty,
poświęcenie dla innych i ofiara z siebie. Zattiemu nie
oszczędzono kielicha goryczy, ale pozostał na stanowisku, z
chrześcijańskim męstwem i łagodnością:
„W czasie wyburzania szpitala San José najpierw
zaproponował, aby pałac biskupi wybudować w innym
miejscu i zamienić działki; następnie, wobec
nieuchronności wyburzenia, które […] odczuwał
ogromnie, zważywszy na jego wyjątkową ludzką
wrażliwość, nie zbuntował się ani nie
zaprotestował; przeciwnie, uspokajał tych, którzy
próbowali go do buntu nakłonić”36.

Jak
to zawsze bywa w życiu świętych, próba jest
zarówno ciemnym tyglem, jak i świetlistym objawieniem:
Zatti, ze swoją pogodą ducha i sprawnością w
zakładaniu nowej siedziby służby zdrowia, ukazał
fundament swojego poświęcenia: prawdziwy szpital, który
zbudował, nie mógł zostać obrócony w
gruzy, ponieważ był dziełem miłosierdzia, tego
miłosierdzia, które „nigdy nie ustaje” (1 Kor
13, 8) i które wyraża cud komunii, odbicie wiecznego
Życia Boga. Prawdziwy szpital Zattiego nie był ziemskim
budynkiem, poświęconym San José lub Świętemu
Izydorowi; w tym wymiarze jego profesjonalizm przyjmował
wszystkich, przez drzwi służby, aby mogli prawdziwie i w
pełni doświadczyć czułości Boga.

Zatti
nie głosił katechizmu komunii, ale przez swoją
świętość wcielał go w życie; a jego
szpital nie był imponującym budynkiem, ale oczywistym,
codziennym cudem służby i komunii. Tutaj „Sługa
Boży kierował personelem, który składał
się z różnych osób mieszkających w
szpitalu, jak przełożony wspólnoty zakonnej […]
Personel kochał go, czcił i przestrzegał jego reguł
co do joty”. Nikomu nigdy niczego nie brakowało:
moralności, duchowości czy wyposażenia technicznego,
czyli tego co niezbędne do wypełnienia obowiązków
i to za sprawą osobistej troski Sługi Bożego”37.

O
tym, że duchowa pozycja Zattiego uczyniła go twórcą
komunii, przekonani są wszyscy: „W latach, kiedy byłem
w szkole w Kolegium św. Franciszka Salezego, szpital podlegał
pod Kolegium i wszystko, co działo się tu i tam, było
wiadome. Nigdy nie słyszałem o żadnych kłótniach
czy nieporozumieniach między współpracownikami
Zattiego, które mogłyby mieć jakiekolwiek znaczenie
i być przyczyną plotek na mieście czy w szkole”38.

Komunia
chrześcijańska, gdy się urzeczywistnia, nie pozostaje
niezauważona ze względu na swoje piękno, które
wstrząsa światem zdruzgotanym przez urazy i podziały;
jednak tylko święci znają cenę komunii, jej
inność wobec spontaniczności, natychmiastowej
sympatii, wobec łatwości bez konieczności ofiary.
Święci wiedzą, ile kosztuje komunia, bo wiedzą,
co jest jej źródłem: przeszyty włócznią
bok Pana, który dokonuje dzieła pojednania między
ludźmi i z ludźmi.

Zatti
wie, że tylko Krew Pana tworzy komunię, i wybiera drogę
wiernego i codziennego uczestnictwa w ofierze Syna, z uśmiechem
na twarzy, męstwem w duszy, pokojem w sercu, rękami
obolałymi z pracy i ze zmęczenia. Czyniąc niemal
niezauważalnym zaangażowanie, jakiego wymagało jego
poświęcenie, Zatti „był człowiekiem, który
promieniował spokojem, [człowiekiem] czynu, dynamicznym,
nie okazywał zdenerwowania, wesołym. Często zdarzało
się, że żartował […], aby rozweselić
chorego […]. Był człowiekiem, który nie zachwiał
się w swoich praktykach religijnych, […], co było oznaką
jego starań o udoskonalenie samego siebie. Osobiście to, co
najbardziej zauważyłem w nim, to jego dobroczynność
i pokora”39
.

Pokora
Zattiego buduje Kościół i czyni chrześcijańską
komunię, której on sam jest twórcą; ten, kto
nie umiera dla siebie na co dzień, niesie ze sobą ciężar
egoizmu, który rani komunię; tylko pokora uzdrawia
relacje i przezwycięża pokusę władzy, kontroli,
posiadania, nadużycia władzy. Zatti, nie mnożąc
słów ani dyskursów, wie, że tylko pokora może
być twórcą prawdziwej koinonii,
owocem
i warunkiem skutecznej i dyskretnej diakonii,
która
nie tworzy zależności, ale przywraca godność;
tylko pokora ma siłę sprawczą i tylko rozwijanie
komunii, leczy więzi i sprzyja autonomii. Pokora jest cnotą
Bożą, ponieważ jest sekretem każdego ojca,
nadzieją każdego syna, duchem każdego prawdziwego
życia.

Zatti
mógł być sługą i twórcą
komunii dzięki pokorze, która uczyniła go prostym
synem Boga, żyjącym Życiem Ducha i będącym
ojcem wszystkich: „Myślę, że w relacjach Zattiego
z jego współpracownikami nigdy nie było problemów,
ponieważ był jak ojciec wszystkich. Pamiętam, że
wszyscy bardzo tęsknili za nim, kiedy pojechał do Rzymu na
kanonizacji księdza Bosko”40
; „więź ks. Zattiego ze szpitalem była jak więź
ojcowska. Nie wiem o żadnych nieporozumieniach czy trudnościach:
jeśli były, to wierzę, że nie z jego strony. Od
pielęgniarek, z którymi miałam do czynienia […],
usłyszałam same pochwały i żadnych skarg”41
.

2.3
Paschalna bliskość i
martyrologia
(martyria)
życia bez końca

Nasz
współbrat Artemiusz Zatti prawdziwie zaświadczył
swoim życiem (martyria),
że Pan zmartwychwstał. „Ja jestem światłem
dla świata” (J
8,
12) mówi Pan o sobie. Ewangelia jest Światłem, które
chce przenikać życie ludzi, a Światłem dla świata
jest Kościół, żywy sakrament Boga. Świętość
Zattiego, karmiona Paschą Jezusa, jest także światłem,
a doświadczają tego zwłaszcza ubodzy i chorzy z
Viedmy. Zatti przyjmuje ich w drzwiach służby, opiekuje się
nimi w murach komunii, ale po to, by ofiarować im, wraz ze swoim
świadectwem życia, światło Ewangelii, blask
Wielkanocy, który rozświetla Kościół.

Zarówno
wierzący, jak i niewierzący są porażeni słowami
i gestami Zattiego; jego świadectwo jest bez najmniejszego nawet
cienia, wyjątkowo salezjańskie, dociera do wszystkich i
ogłasza, poprzez dwa rzeczowniki, dwie decydujące cechy
Boga Jezusa: Opatrzność i Raj.

Nie
ma Kościoła tam, gdzie nie ma wyraźnego głoszenia
imienia Boga, głoszenia okupionego męczeństwem życia,
w znaku krwi lub miłosierdzia; tam, gdzie dociera służba
i komunia Zattiego, rozbrzmiewa głoszenie imienia Boga, tych
dwóch słów, tak chrześcijańskich i tak
salezjańskich: Opatrzność i Raj.

Zatti
głosi swoim życiem, że wszystko w Bogu jest miłością,
ale miłością konkretną, uważną,
bezgraniczną, jednostkową, do każdego stworzenia:
miłość Boga to Opatrzność. Opatrzność
Boża nie jest jednak ograniczona czasem, lecz wieczna, i tu
pojawia się drugie słowo: Raj; Raj to właściwa
nazwa dla pragnienia Boga, który w biegu dziejów
troszczy się o swoje dzieci, by mieć je przy sobie na
zawsze, na wieczność.

Zatti
jest mistrzem tego chrześcijańskiego alfabetu: „Jego
nieustannym pragnieniem było, aby Pan był znany i kochany.
Świadczyła o tym radość, jaką wyrażał,
gdy nowy pacjent, który nic nie wiedział o Bogu, stawał
się gorliwym chrześcijaninem. Jego pierwszą myślą
była troskliwa opieka i wzbudzanie zaufania do Opatrzności
Bożej”42
.

Poczucie
Opatrzności nie było obowiązkową reakcją na
niepewne warunki, rodzajem ostatniej deski ratunku oferowanej
rozbitkom, by nie zatonąć w trudnych chwilach. Dawanie
świadectwa Opatrzności dla Zattiego oznaczało uczenie
ludzi rozmowy z Bogiem, wzywania Go po imieniu, z chrześcijańską
ufnością, ponieważ „był bardzo przekonany o
zasadach Ewangelii, a jedną z nich, która była mocno
wyryta w jego sercu i umyśle, było 'szukajcie naprzód
królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko
inne będzie wam dodane’ (Mt
6,
33). Nauczył się w szkole księdza Bosko –
przeczytawszy wiele o jego życiu – nigdy nie ustawać w
ufności w pomoc Boga, zwłaszcza gdy jest czczony tak, jak
On tego chce, w każdym z naszych bliźnich”43.

Ale
Opatrzność bez Raju nie pozwoliłaby, by głoszenie
imienia Bożego wytrzymało wpływ historii, z jej
ciężarem trudu, cierpienia i śmierci. Zatti powoływał
do życia, wewnątrz i na zewnątrz szpitala, Kościół
zawsze nawiedzany przez ból i śmierć, a to wymagało
pełni wiary i świadectwa, wymagało głoszenia
imienia jedynego pragnienia Boga dla człowieka: Raju. Kiedy
dawał swoje świadectwo o Raju, Zatti zapewniał o
pewności „życia wiecznego i jego pozyskania przez
łaskę i dobre uczynki; tym wykazywał się
zwłaszcza w obliczu śmierci […]. Osobiście
słyszałem, jak cieszył się, że może
udzielać pomocy religijnej chorym i jak wykrzykiwał […]
„Dzisiaj wysłaliśmy dwóch lub trzech z nich do
nieba””44
.

Tymi
dwoma słowami Boga Zatti ewangelizował życie i śmierć,
radość i ból, zdrowie i chorobę, jak przystało
na prawdziwego chrześcijańskiego świadka czy
męczennika w codziennym męczeństwie miłosierdzia.
Proklamacja i martyria
Zattiego
nie ujawniają ewangelii okoliczności czy możliwości,
ale rozsiewają Sól, Światło, Zaczyn, użyczają
oblicza, serca i rąk Ewangelii, która prosi o życie
i przenika je całe, rozwiązuje dwuznaczności i
pokonuje lęk ciepłem Prawdy: „Od kiedy go znałem,
zawsze przywiązywał większą wagę do praktyk
religijnych niż do swojej pracy, choć wykonywał ją
wytrwale. Często cytował Pismo Święte, zwłaszcza
Ewangelie, aby pocieszyć chorych lub zachęcić do cnoty
[…]. Bardzo trudno było mu nie wprowadzać w swoje rozmowy
myśli duchowej. Kiedyś, rozmawiając z nim, wspomniałem
o odkryciu pewnych nowych leków, takich jak penicylina i
sulfonamidy; Sługa Boży wysłuchał mnie, a kiedy
skończyłem mówić, powiedział: „To
prawda, to prawda, ale ludzie nadal będą umierać”45
.

I
prawda Ewangelii w całości oświeca szpital Zattiego,
tak jak oświecała Oratorium w czasach ks. Bosko: dlatego w
szpitalu w Viedmie, tak jak w murach Valdocco, nie ma lęku przed
śmiercią, ani nie mnoży się sposobów, by
złagodzić jej rozgłos lub ukryć jej oczywistość,
które mamią niebezpiecznie ludzkie serca. Zatti stawał
w obliczu śmierci ze świadectwem Ewangelii życia:
życia twardo stąpającego po ziemi i z tego powodu
pracowitego i konkretnego, ale z sercem w niebie, i z tego powodu
ufnego i pogodnego: „Jedynym motywem jego życia było
właśnie oczekiwanie na niebiańską nagrodę,
nigdy nie działał, aby zdobyć pieniądze lub
reputację, robił wszystko w nadziei na przyszłe
szczęście”46
.

Jego
zobowiązanie polegało, choć w prostocie, na życiu
Ewangelią z sercem zakorzenionym w ostatecznej nagrodzie, jaką
jest wprowadzenie Boga Opatrzności i Raju w każdą
ludzką ranę i śmierć, aby rozkwitły tam
Życie i Zmartwychwstanie. To właśnie czyniło
błogosławionym świadectwo Zattiego i przywoływało
jego obecność, gdy niezbędnym był cenny i rzadki
lek nadziei i pocieszenia. Wiedziało o tym całe miasto
Viedma, co zostało potwierdzone przez świadków z
zadziwiającą jednomyślnością: wzywało
się zawsze Zattiego, a on spieszył, by dodawać otuchy
i pocieszać, podając to chrześcijańskie
lekarstwo, które było mu dane za jego życie w Łasce
Bożej od samego Ducha Świętego, Pocieszyciela. W ten
sposób stawała się „niezwykłą w
Słudze Bożym umiejętność zaszczepiania
chorym nadziei, co przyczyniało się niemal w cudowny sposób
do uzdrowienia przez podniesieni duszy cierpiącego”47.
Zatti świadczył, aż do męczeństwa z miłości,
że Pan jest Bogiem nieba i ziemi. Zatti świadczył o
tym z pasją świętych, która nie zna miary:
„Pamiętam, że jeden z pacjentów powiedział
Zattiemu, że zawsze przygotowuje go do nieba i że musi go
też trochę przygotować do ziemi. O atmosferze szpitala
świadczy też inny fakt: pielęgniarka uparła się
kiedyś, by przygotować na śmierć pacjenta, który
nie był aż tak bardzo chory i który jeszcze żył”48.

2.4
Radość paschalna i liturgia życia odkupionego

Artemiusz
Zatti, z niezwykłą wiernością wobec centralnych
wydarzeń życia chrześcijańskiego, żywi się
Chlebem Słowa, Chlebem Przebaczenia, Chlebem Nieba, a jego życie
zmienia się, coraz głębiej, z korzyścią dla
misji bogatej w rosnące owoce. W ten sposób życie w
łasce, intensywnie przeżywane przez tego syna ks. Bosko,
dociera jednakowo do wszystkich, którzy go spotykają:
chorych i współpracowników, współbraci
i władz, ubogich i dobroczyńców. W Zattim spotykają
życie Pana, dzięki mocy tajemnicy sakramentalnej, która
jest przekazywana we wspólnocie ludu Bożego. I tak cały
Kościół w sakramentach, mocą Ducha Świętego,
celebruje misterium paschalne i zapewnia ludziom pokarm na drogę
życia i lekarstwa, które leczą rany zła i
śmierci ludzkości zranionej przez zło i śmierć.

Taki
jest Kościół: kwitnie i rośnie tam, gdzie
służba i komunia głoszą imię Boga, dają
świadectwo Słowu Jezusa, są karmieni Jego Ciałem,
uzdrawiani Jego Przebaczeniem. Zatti nie tylko robi to wszystko, ale
on jest tym wszystkim: dzięki otrzymanej Łasce, która
czyni jego życie świętym, rozpoznaje się w nim
nie tylko gesty i słowa Pana, ale doświadcza się
samego Jego Życia. Zatti jest „żywym tabernakulum”,
a jego promienne świadectwo skłania do pytań,
postanowień, nawrócenia się, nawet tych, którzy
są dalecy od bliskiego uczestnictwa w tajemnicy Pana.

Poświęcenie
się Zattiego, wskazujące na bardziej niż ludzkie
korzenie, staje się powszechnie przekonującym dowodem
nadprzyrodzonej mocy sakramentów. Jego miłość w
rzeczy samej, jest „miłością nadprzyrodzoną
i nadzwyczajną wobec bliźniego”. […] Był gotów
do wszelkich wyrzeczeń i dlatego to, co trudne, wydawało mu
się łatwe. Myślę, że trudnymi warunkami jego
miłosiernej służby były: braki kadrowe, prośby
o pomoc w każdej chwili, konieczność uniezależnienia
się od warunków pogodowych, służba każdej
osobie. Pamiętam pewnego mojego chorego krewnego, do którego
przyszedł w odwiedziny w dniu, kiedy pogoda była bardzo zła
i wtedy spytano go: „W taką pogodę, wychodzi pan,
panie Zatti?”, on odpowiedział: „Nie mam innej!”49
.

Zasadą
liturgii chrześcijańskiej jest, aby wierzący dawał
w swoim życiu dobry przykład porządkiem, harmonią,
skutecznym i nadprzyrodzonym dynamizmem. Zatti jest chrześcijaninem,
konsekrowanym salezjańskim laikiem księdza Bosko, jest
żywym kamieniem Kościoła, jest świadkiem Paschy,
ponieważ w jego dziełach jest widoczne przykazanie Miłości,
które każe uznać Boga w bliźnim, a bliźniego
w Bogu, ale Zatti uczy swoim życiem, że siła potrzebna
do praktykowania tego przykazania jest nadprzyrodzona i może
pochodzić tylko od Boga, z jego sakramentów oraz z
modlitwy i zjednoczenia z nim. «Zatti pełnił
miłosierną służbę w trudnych warunkach ze
względu na brak środków finansowych. Także
dlatego, że jego działalność była
nadzwyczajna ze względu na ilość godzin, które
poświęcał swojej pracy, nie zaniedbując przy tym
obowiązków religijnych. Znając go, zastanawialiśmy
się, jak wytrzymywał tak wielki wysiłek bez
odpoczynku, który zwykle uważa się za konieczny»50
.

Dwa
epizody zasługują na przypomnienie jako przykład
liturgii życia, dla której Zatti jest wpierw uczniem, a
potem apostołem Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego
Pana. Po pierwsze zburzenie starego szpitala San José, z
koniecznością przeniesienia chorych do Sant Isidro: «Nie
wiadomo mi, aby Zattiemu przekazano datę eksmisji, a już na
pewno nie otrzymał żadnej informacji od swojego Inspektora,
inaczej wiedziałbym o tym […]. Stan emocjonalny, w jaki popadł
Zatti, w momencie gdy trzeba było przenieść chorych,
aby nie zawaliły się na nich gruzy, mógł być
psychicznie fatalny. Gorzko płakał, ale po modlitwie przed
Najświętszym Sakramentem zabrał się pełen
zapału do pracy.«51
Po drugie, służba umierającym: «Umierał
pewien młody człowiek, a Zatti rozmawiał z nim po tym,
jak udzielił mu Komunii. W pewnym momencie młody człowiek
zaczął krzyczeć „Zatti, ja umieram!” i w tej
samej chwili wstał z łóżka. Zatti, patrząc
mu w oczy, uśmiechnął się i powiedział do
niego: „Jak miło, idź do nieba!”, a młodzieniec
upadł z uśmiechem, który odzwierciedlał uśmiech
Zattiego, i który pozostał wyryty na jego twarzy»52
.

Tak
właśnie dzieje się, gdy Eucharystia staje się
życiem, a misterium paschalne codzienną praktyką:
ludzka wielkość zostaje przemieniona mocą Ducha
Świętego, a każda czynność wierzącego
jest wykonywana w Chrystusie, dla Chrystusa i z Chrystusem, czyniąc
życie liturgią i wprowadzając w życie święte
dary liturgii.

Nasz
drogi Artemiusz Zatti, zawdzięczający wszystko Tajemnicom
Pana, wie, że każda rzecz może się dokonać
tylko dzięki Niemu. Stąd jego pokora: «Pamiętam,
gdy mój brat Salvador był bardzo chory na dur brzuszny.
Sługa Boży przychodził się nim zajmować
kilka razy dziennie. Przy okazji, spotykając go w drodze do domu
Salvadora, strapiony powiedziałem do niego: „Panie Zatti,
proszę uratować mojego brata!”. Odwrócił
się i wpatrując się w moje oczy powiedział
surowo: „Nie bluźnij, tylko Bóg ratuje!”»53
.

Życie
Artemiusza Zattiego było życiem pełnym darów,
komunii i świadectw o Zmartwychwstałym Panu. Życie
pełne łask, które doprowadziło go do śmierci
w pełni chrześcijańskiej: «Zapytany, czy jego
bóle są ciągłe, silne czy nie, nie odpowiadając
wprost, powiedział mi: „Są środkiem oczyszczenia
i jestem szczęśliwy, bo zdaję sobie sprawę, że
dopełniam Męki Pańskiej, którą tak bardzo
zaszczepiłem u chorych”»54
.

A
ofiara Zattiego była pełna, dyskretna, pogodna i radosna,
jak pieczęć jego liturgii. Zasługuje na wspomnienie
pewna okraszona sympatią anegdota, w której Zatti
przekazuje swoim towarzyszom sens swojego życia, które
Bóg potrafił wycisnąć do ostatniej kropli, bo
było dojrzałe i pełne. Kilka miesięcy przed
śmiercią, śmiejąc się ze swojej choroby –
guza wątroby zmieniającego koloryt twarzy na żółty
– Zatti mówi pewnej pielęgniarce, że wkrótce
będzie kolorowy, że i on będzie miał makijaż!
Tyle że jego będzie, jak w cytrynach, kolorem dojrzałości,
który czyni ten owoc gotowym do bycia wyciśniętym do
ostatniej kropli: „Malujecie się? Ja też! W ciągu
sześciu miesięcy dam wam na to dowód. Cytryna jest
bezużyteczna, jeśli nie jest żółta”55
.

3.
ZAPROSZENIE DO NADZWYCZAJNEGO ZAANGAŻOWANIA

Taki
był tytuł ostatniej części listu ks. Vecchiego,
do którego kilkakrotnie się odwoływałem, a
który chciałbym zachować i udostępnić. Na
poprzednich stronach starałem się w prosty, ale wyrazisty
sposób nakreślić niezwykłą postać
naszego salezjańskiego brata koadiutora Artemiusza Zattiego.
Jego droga życiowa, przesycona i wypełniona Bogiem, jest
przykładem dla wszystkich. Podobnie jak jego świętość.
W obliczu tej wielkiej postaci nasze Zgromadzenie ma większą
świadomość potrzeby i znaczenia szczególnego
zaangażowania dla głoszenia tego pięknego powołania
w dzisiejszych czasach. Utożsamiam się ze słowami
ks. Vecchiego i proszę każdą inspektorię, każdą
wspólnotę i każdego współbrata w
najbliższych latach, począwszy od zaraz, o „odnowione,
nadzwyczajne i konkretne zaangażowanie w powołanie
salezjańskiego koadiutora, w
ramach
duszpasterstwa powołań modląc się o nie, głosząc
i proponując je, powołując, przyjmując i
towarzysząc, przeżywając je osobiście i razem we
wspólnocie”56.
Nie brakuje bogatych publikacji na temat postaci salezjańskiego
koadiutora57;
być może to, czego potrzebujemy dzisiaj, to bardziej
przekonujące zaangażowanie. Często podczas moich wizyt
w inspektoriach, a także w moich listach, przypominałem, że
musimy być przede wszystkim ludźmi wiary, dziś
bardziej niż kiedykolwiek oddanymi Panu. Wiele innych strategii
i planów może nam pomóc, ale tylko ufność
w Pana i powierzenie się Jemu wyciągnie
nas
z głębokiej trudności. Szczególną
siłę ma, moim zdaniem, następujące świadectwo
pewnego brata koadiutora: «Również dzisiaj
rozbrzmiewa „Pójdź za mną”. I
za każdym razem zdumiewa fakt, że nawet dzisiaj w
Zgromadzeniu Salezjańskim są młodzi ludzie, którym
niczego nie brakuje, aby pójść drogą
kapłaństwa, a jednak dokonują wyboru świeckości
konsekrowanej. Dlatego w duszpasterstwie powołań trzeba
wierzyć w to powołanie w pełni kompletne i przekazywać
przez osmozę szacunek, bez wymuszania i przeciągania w
kierunku postaci klerykalnej. Trzeba być przekonanym, że są
młodzi ludzie, którzy nie identyfikują się z
modelem kapłańskim, natomiast czują się
zainteresowani modelem konsekrowanej świeckości. Jakie są
powody tego wyboru? Wszystkie uzasadnienia są niewystarczające:
w głębi pozostaje tajemnica Łaski i wolności»58
.

W
tym miejscu chciałbym zaprosić Was do zapoznania się z
nadchodzącymi publikacjami dotyczącymi zarówno
świętego Artemiusza Zattiego, jak i powołania
salezjanina koadiutora w naszym Zgromadzeniu, w poszczególnych
Regionach oraz w propozycjach obu Sektorów Duszpasterstwa
Młodzieżowego i Formacji.

Nie
zabraknie bodźców, refleksji, a przede wszystkim darów
wstawienniczych nowego świętego, zwłaszcza dla jego
salezjańskich współbraci koadiutorów na całym
świecie, dla tych, którzy już tu są i dla tych,
którzy przyjdą z Łaską Bożą.

Siła
i piękno wezwania

Myślę,
że nie możemy zakończyć naszej refleksji o życiu
Artemiusza Zattiego bez przywołania, po raz kolejny, listu z
1986 roku kardynała Jorge Mario Bergoglio, dziś papieża
Franciszka, napisanego do pewnego salezjanina, świadczącego
o łasce otrzymanej za wstawiennictwem Zattiego.

Historia
jest dobrze znana: kiedy był prowincjałem jezuitów w
Argentynie, ojciec Bergoglio powierzył Zattiemu prośbę
do Pana o święte powołania do świeckiego życia
konsekrowanego do Towarzystwa Jezusowego, i jego prowincja została
obdarzona Łaską dwudziestu trzech nowych powołań
braci zakonnych w ciągu dekady.

Epizod
ten jest istotny nie tylko ze względu na bohaterów
opowieści – Pana żniwa, świętego koadiutora
salezjańskiego, obecnego Następcę Piotra – ale ze
względu na jego treść: siłę powołaniową
świadectwa Zattiego.

Zaskakujące
jest to, że pierwszym salezjaninem kanonizowanym nie z powodu
krwawego męczeństwa jest koadiutor, i to koadiutor, który
w radykalnym posłuszeństwie Bogu zrezygnował z tej
samej formy powołania, którą był zafascynowany
– powołania kapłańskiego – aby być z ks. Bosko,
pełniąc wówczas ofiarną służbę w
świecie choroby i cierpienia.

Nie
może umknąć uwadze silne piękno tego świadectwa:
w nim błyszczą podstawowe miłości, które
muszą rozpalać serce salezjanina: miłość do
Boga i Jego woli, miłość do bliźniego, który
przeżywając cielesne cierpienia jest bliskim Obliczem
Jezusa Ukrzyżowanego, miłość do Matki Boskiej,
Pośredniczki wszystkich łask, miłość do ks.
Bosko, który każdemu salezjaninowi obiecuje chleb, pracę
i raj.

Te
miłości błyszczą w świetlistej wspaniałości
życia religijnego Artemiusza, podejmowanego z radosnym
zdecydowaniem i hojną zaradnością.

Nasz
współbrat Artemiusz Zatti pokazuje nam, jak bardzo
wrażliwy jest świat na świadectwo życia
zakonnego, jeśli tylko jest ono prawdziwe, wiarygodne,
autentyczne: triumf jego pogrzebu, sława jego świętości,
cześć oddawana jego grobowi są wyraźnymi znakami
tego, jak bardzo wszyscy rozpoznali palec Boży działający
w tym wspaniałomyślnym i wiernym salezjaninie. «W
stosunku do ludności Viedmy liczba osób, które
przybyły na pogrzeb, była imponująca. Zewsząd
napływali skromni ludzie z małymi bukietami kwiatów.
Oprócz władz było wiele innych osób. W
następnych dniach [po śmierci] ludzie byli przekonani, że
zmarł święty, niektórzy udawali się do
grobu w nadziei na cuda: modlili się, przynosili kwiaty»59
.

Życie
Artemiusza Zattiego obudziło miasto, a dziś dotyka cały
świat, bo mówiło o Bogu: wniósł on
bowiem między ubogich i chorych, z przykładną praktyką
czystości, dziewiczy i płodny zapach Bożej miłości
dał wszystkim bogactwo wiary, płacąc za nie umiłowanym
ubóstwem nawet do tego stopnia, że odstępował
własny pokój choremu czy też, w ostatnim geście
czułości i litości, udostępniał
przyniesionemu tam zmarłemu, aby usunąć go z oczu
innych chorych. Uczył prawdziwej wolności, posłuszny
woli przełożonych za cenę gorzkich łez, uznając
ich za pośredników Bożego planu.

Osoba
o przykładnej pobożności, tym świadectwem uczy
wszystkich, że zdrowie, którego należy strzec ponad
wszelkie dobro, to zdrowie duszy, tej naszej duszy, która jest
tak cenna, bo pochodzi od Boga i do Niego zmierza, często
nieświadomie, w pragnieniu znalezienia w Jego ramionach wiecznej
Miłości.

Niech
miłość Zattiego rozpala nasze serca, niech jego
świadectwo Jedynego Boga, wielkości duszy i naszej
prawdziwej Ojczyzny będzie natchnieniem dla naszych czynów
i pasterskiej pasji, dla nowej wiary apostolskiej i nowych powołań.
Oby nigdy nie zabrakło nam, jak zawsze pragnął
Artemiusz Zatti, matczynej opieki Maryi Wspomożycielki, a kult
Matki w każdym domu salezjańskim na świecie i w każdym
zakątku, gdzie obecna jest Rodzina ks. Bosko, był pewną
drogą, która pomoże nam żyć w świętości
na wzór naszego współbrata.

Kończę
te słowa, proponując modlitwę do Ojca za
wstawiennictwem nowego salezjana koadiutora, świętego
Artemiusza Zattiego.

Modlitwa
wstawiennicza

z
prośbą o powołania do salezjanów świeckich

O
Boże, który w św. Artemiuszu Zattim
dałeś
nam wzorcowego salezjańskiego koadiutora,
uległego
na twoje wezwanie,
ze
współczuciem Dobrego Samarytanina,
uczynił
siebie bliskim każdemu człowiekowi,
pomóż
nam rozpoznać dar tego powołania,
świadczącego
światu o pięknie życia konsekrowanego.
Daj
nam odwagę, by proponować młodym ludziom

formę życia ewangelicznego
w
służbie maluczkim i ubogim,
i
niech ci, których wezwiesz, pójdą tą drogą,
odpowiadając
hojnie na Twoje wezwanie.
Prosimy
Cię za wstawiennictwem św. Artemiusza Zattiego
i
przez pośrednictwo Chrystusa Pana.
Amen.

Serdeczne
pozdrawiam, jednocząc się z Wami w Panu we wspólnej
modlitwie

Ángel
Fernández Artime, sdb
Przełożony
Generalny

1
J.E. Vecchi, Beatificazione del
coadiutore Artemide Zatti: Una novità dirompente,
w
DRG 376 (2001), 3.
2
Postanowiłem nakreślić postać Artemiusza
Zattiego w sposób krótki i zwięzły. Ci,
którzy chcieliby dowiedzieć się więcej o jego
życiu, mogą znaleźć kilka biografii na temat
świętego, a także przeczytać profil biograficzny
w liście ks. Vecchiego, do którego odniosłem się
wcześniej.
3
Por. Positio, s.
35.
4
Por. J.E. Vecchi,
op. cit. s. 15 oraz por. Positio,
s. 47.
5
J.E. Vecchi,
op. cit..,
s. 17 i Positio,
s. 79.
6
J.E. Vecchi,
op. cit., s.
18.
7
J.E. Vecchi,
op. cit.,
s. 20 oraz Summarium,
s.
310, nr 1224.
8
Positio, s. 198.
9
J.E. Vecchi,
op. cit., s.
25.
10
H.U. von Balthasar, Gesù
ci conosce? Noi conosciamo Gesù?

Morcelliana (= Il Pellicano), Brescia 1981, 95.
11
J.E. Vecchi,
op. cit., s.
26.
12
J.E. Vecchi,
op. cit., s.
27.
13
Positio,
31.
14
Positio,
21.
15
H.U. von Balthasar, Gli
stati di vita del cristiano
, Jaca
Book, Milan 1985, 34.
16
Summarium,
s. 43, nr 160.
17
H.U. von Balthasar, Gli
stati di vita del cristiano,
34.
18
Positio,
206 (Profil duchowy sługi
Bożego).
19
Positio super scriptis
12.
20
Lettera al padre
,
(List do ojca) Viedma 15 czerwca 1908 r.
21
Positio,
75-76.
22
Positio,
80.
23
Positio,
81.
24
Summarium
15.
25
Summarium
80.
26
J.E. Vecchi,
op. cit.., s.
21.
27
Świadectwo, Tassara Carlo, Summ.
126-127.
28
Świadectwo, bpa Peréz Carlo Mariano, Summ.
52.
29
Fiora Luigi, Biografia,
Positio 132.
30
Świadectwo, bpa Peréz Carlo Mariano, Summ.
43-47.
31
Świadectwo, bpa Peréz Carlo Mariano, Summ.
43.
32
Świadectwo, García Oscar Giovanni, Summ.
113.
33
Świadectwo,
Molinari Ferdinando Enrique,
Summ.
151.
34
Świadek Morero Noelia de Tofoni, Summ.
259.
35
Świadectwo, ks. De Roia Luigi, Summ.
271.
36
Świadectwo, Kossman Enrico Mario, Summ.
10
37
Świadectwo, ks. Prieto Antonio F. Fernández, Summ.
61.
38
Świadectwo, ks. Brizzola Mario, Summ.
75.
39
Świadectwo, García Oscar Giovanni, Summ.
113.
40
Świadectwo, Constanzo Giuseppe Nicola, Summ.
103.
41
Świadectwo, Giraudini Amalia Teresa, Summ.
117.
42
Świadectwo, Linares Manuel, Summ.
92.
43
Świadectwo, bpa Peréz Carlo Mariano, Summ.
36.
44
Świadectwo, Kossman Enrico Mario, Summ.
14.
45
Świadectwo, ks. Brizzola Mario, Summ.
79-80.
46
Świadectwo, ks. Brizzola Mario, Summ.
80.
47
Świadectwo, Cadorna Guidi Giovanni, Summ.
218.
48
Świadectwo, dr Guidi Pasquale Attilio, Summ.
100.
49
Świadectwo, García Oscar Giovanni, Summ.
114.
50
Świadectwo, De Palma Luigi, Summ.
135.
51
Świadectwo, ks. López Feliciano, Summ.
178.
52
Świadectwo, ks. López Feliciano, Summ.
174.
53
Świadectwo, Echay Peter, Summ.
211-212.
54
Świadectwo, Geronazzo Francesco Erasmo, Summ.
274.
55
Świadectwo, ks. López Feliciano, Summ.
193.
56
J.E. Vecchi,
op.cit., s.
47.
57
Te zaproponowane przez ks. Vecchiego są dostępne w DRG
373 (2000) oraz w La
Vocazione del salesiano coadiutore nella pastorale vocale,
w
Il salesiano coadiutore. Storia,
identità, pastorale vocazionale e formazione,
Wydawnictwo
SDB, Roma 1989, 133-161.
58
J.E. Vecchi,
op.cit., s.
49-50.
59
Świadectwo, Giraudini Amalia Teresa, Summ.
115-116.